Выбрать главу

Villon dostrzegł na jednym z domów wydrapany ślad rzymskiej cyfry II. Czyżby strażnicy zaskoczyli garbusa w trakcie zostawiania ostrzeżenia?

– Be… Bestia przyjdzie tu. U-u-u-u-ciekaj…

Villon pokręcił głową.

– Najpierw muszę poznać prawdę. Czy Bestię wezwało siedmiu here… Dobrych mnichów z klasztoru Saint-Roche? Czy to oni? Powiedz, błagam!

Garbus pokręcił głową, śmiał się przez krew.

– Ja… ja ich zabiłem… Ja skazałem na śmierć, lata temu.

– Jak to?!

– Pół wieku temu. Anno 1414… Ja byłem dzwonnikiem… W klasztorze. Siedmiu naszych braci i dawny przeor… Oni byli Doskonałymi. Otworzyli mi oczy na prawdę. Ale wszystko wyszło na jaw. Dowiedział się opat… I ksiądz Walther od świętego Nazaira…

Villon zamarł. Tajemnica proboszcza, o której mówił diakon. Czyżby o to chodziło?! Czyżby Walther kazał zabić przed laty siedmiu Doskonałych? Czy to o tej tajemnicy wspominał diakonowi?

– Mów! – Potrząsnął garbusem. – Mów wszystko, błagam!

– Opat i ksiądz bali się inkwizycji… Chcieli ukręcić łeb herezji po cichu… Zaszantażowali mnie, a ja ze strachu… wydałem mych braci. Wskazałem miejsce… Drzewo Umarłych. Tam się spotykali.

– I co? Co było dalej?!

– Ksiądz zaczaił się na nich… z pachołkami. Po cichu ścięli wszystkich. Zaa-a-a-abili Dobrych ludzi… Ja tam nie by-y-y-yłem, ale wiem… Ścięli głowy. Po-o-o-grzebali na miejscu. Mnie za zdradę wysłali na pokutę. A całą sprawę zataili przed inkwizy-y-y-y-torem. Nikt nie wiedział…

– Dlaczego zatem pokutujesz za ich winę?

– Jakiś czas temu… Przyszła Marion… Ona wiedziała… Ktoś powiedział jej, że by-y-y-yłem… Doskonałym. Ósmym z klasztoru. Dzwonnikiem. Rzekła, że wyda mnie inkwizycji, jeśli jej nie pomogę… zniszczyć miasta… Musia-a-a-ałem jej pomóc… W czarach. Bestia się objawiła… Po-o-o-tem chcia-a-ała, abym gło-o-o-o-sił Słowo Boże… Bym stał się na nowo Doskonałym…

Villon zamarł. Marion, o Boże, w co ona się wpakowała?!

– Tttto… było tttak… – wystękał garbus. – Ja pomagałem w cza-a-a-arach… Ale ostrzega-a-a-ałem. Liczyłem kataklizmy, coby Dobrzy chrześcijanie wiedzieli, coby się strzegli i u-c-ci-ciekali. Pokutowałem za moją zdra-a-a-a-dę.

– A więc to Marion sprowadziła tu Bestię?

– Nie… Nie Marion… Ma-a-arion jest sługą…

– Czyim sługą?!

– Swe-e-e-ego Pa-a-a-a-na. Ucie-kaj. Od niego. Ratuj się, Vi-i-i-illon…

– Kim jest ten pan?! – Łotr potrząsnął ciałem garbusa. – Jak brzmi imię Bestii?! Mówże, człowieku!

– Ktoś wiedział o mej zdra-a-a-dzie… Ktoś… Nie wiem… Wiedzieli o tym proboszcz i opat… Ale nie żyją. Wiedzieli pachołkowie, ale pomarli… I ktoś jeszcze się dowiedział… Znajdź go… Znajdź, a dowiesz się… wszystkiego…

Garbus zacharczał, zadygotał. Skonał w kałuży krwi i bydlęcego łajna. W ramionach Françoisa Villona, łotra, szelmy i poety.

* * *

Do Drzewa Umarłych przyjechał wieczorem tego samego dnia. Kiedy po raz pierwszy zagłębił w ziemi łopatę, poczuł mrowienie na karku. Rozejrzał się dokoła, ale jesienny las wokół zrujnowanej kaplicy był pusty. Prawie pusty. Usłyszał łopot skrzydeł. Na krawędzi muru przysiadł kruk. Beznamiętnie spoglądał na poetę czarnymi paciorkami oczu.

Villon wrócił do kopania. Odgarnął liście spod drzewa i wyrzucał ziemię na popękane kamienne płyty starej kaplicy. Rył coraz głębiej, kopał szeroką jamę od strony, która nie była zabrukowana kamieniami.

Na głębokości dwóch stóp coś zazgrzytało pod okuciem łopaty. Spomiędzy zmurszałych łachmanów i resztek odzienia Villon wygrzebał pożółkłą czaszkę.

Łopot skrzydeł sprawił, że znowu podniósł głowę. Kruków było więcej. Obsiadły gałęzie drzewa i mur. Nie opuściły go już.

Kopał dalej. Musiał dowiedzieć się prawdy. Łudził się, że przy zabitych znajdzie jakiś trop. Nie miał nowego śladu wiodącego do Bestii. Nie znalazł Marion, a garbus nie żył. Pozostawało mu tylko jedno – kopać.

Niebawem pod warstwą ziemi zmieszanej z gliną odnalazł resztki szkieletu. Potem czaszkę. I jeszcze jedną. Później odgrzebał kolejny szkielet. Dokopał się w końcu do jamy, do której prawie pół wieku temu wrzucono martwe ciała siedmiu Doskonałych. Już wiedział, jak się to wszystko odbyło. Gdy brał w rękę pierwszą czaszkę, przed jego oczyma poczęły przelatywać urywane obrazy. Widział zakrwawione ręce unoszące katowski miecz. Błysk opadającego ostrza, bezgłowe ciało opadające w drgawkach na ziemię. Zakapturzonych oprawców wrzucających zwłoki do dołu…

Czwarta czaszka.

Kruki były niespokojne. Co chwila któryś z nich zrywał się do lotu, okrążał posępne drzewo i zrujnowaną kaplicę. Ciekawe, czy takie same ptaki towarzyszyły egzekucji Doskonałych? Bo to była egzekucja. Ksiądz przyszedł tu razem z pachołkami, schwytał mnichów, a potem, po krótkim sądzie, kazał ściąć ich po kolei.

Piąta czaszka.

Kopał coraz szybciej. Zapadał zmierzch, a czerwona łuna słońca ukrywającego się za welonem oparów i mgieł rozjarzyła się na zachodnim widnokręgu. Brał coraz większy chłód, ale Villonowi robiło się gorąco. Musiał trafić na jakiś trop. Musiał przekonać się, o co chodziło w tym wszystkim. Musiał odnaleźć kogoś, kto jeszcze, poza proboszczem i opatem, wiedział o zdradzie garbusa i o siedmiu Doskonałych z opactwa.

Na samym dnie dołu spomiędzy splątanych korzeni drzewa wygrzebał szóstą czaszkę. Odkrył kolejny szkielet, ale ten prawie rozleciał mu się w rękach. Pozostał jeszcze jeden. Siódmy.

Kopał dalej. Kruki śledziły jego ruchy. Patrzyły zobojętniałymi ptasimi oczyma.

Łopata zgrzytnęła na twardych korzeniach. Głęboko pod powierzchnią kaplicy rozgałęziały się grube kawały zmurszałego drzewa. Nie sposób było wetknąć pomiędzy nie łopaty. Do diaska, gdzie była siódma czaszka? Gdzie zakopano ostatni szkielet?

Poszerzył jamę aż do miejsca, w którym do tej pory zachowała się kamienna posadzka kaplicy. Nie znalazł nic. Co to miało znaczyć? Czyżby ostatniego z mnichów nie pochowano razem z innymi? I czy w ogóle go pochowano?

Wyskoczył z dołu i obejrzał szczątki. Nie znalazł żadnych śladów mogących naprowadzić go na dalszy trop. Żadnych pierścieni, resztek pieczęci, pergaminów. Tylko fragmenty postrzępionych łachmanów.

A więc wszystko mogło się zacząć pięć dziesiątek lat temu. Kiedy w klasztorze siedmiu mnichów uległo herezji katarskiej. Opat i proboszcz od świętego Nazaira domyślali się tego albo wpadli na jakiś trop. Obawiali się inkwizycji. Opat drżał zapewne o dobre imię opactwa. Razem zmusili garbusa, aby wydał swoich współwyznawców. Ten wskazał im miejsce, gdzie odprawiali obrzędy, czyli zrujnowaną kaplicę. Proboszcz zaczaił się tam ze swoimi ludźmi, schwytał Doskonałych i kazał ich ściąć, a potem pogrzebać pod drzewem. Ich imiona wykreślono z księgi umarłych, aby zatrzeć po nich wszelki ślad.

Po latach, gdy umarł proboszcz, a od dawna nie żył opat, ktoś przysłał Marion do garbusa. Ktoś wiedział o tym, co się stało, i szantażował kalekę, chcąc, aby ten pomógł jej sprowadzić Bestię i zaczął głosić znowu wiarę Dobrych chrześcijan. Być może, ten sam człowiek (a może diabeł?) wysyłał do garbusa i ladacznicy tabliczki z łacińskimi sentencjami. Kim był? Czyżby ostatnim z siedmiu Dobrych? Wszak kaleka twierdził, iż był ósmym z Doskonałych! Czyżby Bestię teraz przyzwał ten, którego czaszki brakowało w grobie? Jeśli nie, to dlaczego jeden z mnichów uniknął kary? Czy darowano mu życie? Ale dlaczego? Po co?

Villon otarł pot z czoła. Wreszcie znalazł jakiś ślad. Wiódł go do ostatniego z siedmiu mnichów. Człowieka, który z dziwnych przyczyn nie został zabity pod drzewem i teraz chciał zemścić się za kaźń nad swoimi współbraćmi. Kimkolwiek teraz był, okazał się wcieloną Bestią…