Выбрать главу

Jedno było pewne. Tu mógł pomóc jedynie diakon z katedry Świętego Nazaira. Musiał się spieszyć.

Mnisi patrzyli na niego uważnie. Ich wzrok przeszywał go jak ostrza sztyletów. Czyżby już domyślali się wszystkiego? Czyżby wiedzieli?

Wskoczył na kulbakę i co koń wyskoczy pognał do Carcassonne.

* * *

Zakonnicy czekali na nich tuż za bramą, na niewielkim dziedzińcu pomiędzy klasztornym murem a refektarzem. Stali zbici w gromadę, zagradzając przejście, otuleni w habity i kukulle, ze spuszczonymi głowami. Był jesienny wieczór. Dzwony biły na nieszpory, a ich głos rozchodził się głuchym echem po całym klasztorze.

– Brat Arnald nie życzy sobie żadnych gości – wysyczał przeor, gdy diakon zbliżył się do niego. – Nie chce widzieć ani was, ani waszego przydupasa, wielebny diakonie.

– A jednak będzie musiał poświęcić nam kilka cennych chwil. Nie ustąpię, bracie prepozycie. Muszę poradzić się Czcigodnego w kilku ważnych kwestiach, zanim dojdzie do tragedii.

– Nie zezwolę na to. I nie dopuszczę was do niego. Powiem wprost. – Przeor bez wysiłku zrzucił z siebie maskę zacnego samarytanina. – Wynoście się z mego klasztoru. A jak sami nie pójdziecie precz, to opuścicie nasz przybytek wbrew swej woli. Więcej, zostaniecie do tego zmuszeni siłą.

– Pohamuj swój język, bracie – rzekł diakon. – Nie przystoi bowiem bluźnić przeciwko sługom Pana w tym świętym przybytku, który wedle was nigdy nie splamił się grzechem apostazji. Twe nieopatrzne słowa mogą bowiem naprowadzić mnie łatwo na wnioski, że być może coś ukrywasz!

– Doniosę na was do Świętego Oficjum!

– A więc posłuchaj. – Diakon podszedł bliżej do prepozyta, a potem pochylił się do jego ucha i coś cichutko szepnął.

Przeor zadrżał. Wytrzeszczył oczy i przerażony wpatrzył się w diakona.

– Jak to…? – wydyszał. – Bracie… Jak to… Czy wy…

– Na razie niczego się nie lękajcie, ale jeśli uczynicie coś nie po mojej myśli, to klnę się, że przyjedzie tu do was inkwizytor Ojca Świętego. Jeśli nie wykażecie dobrej woli, to kto wie, co się stanie. Pozwólcie mi zatem pomówić z bratem Arnaldem.

Prepozyt dał znak pozostałym mnichom i zakonnicy rozstąpili się, odsłaniając przejście do wirydarza. Diakon bez słowa ruszył przed siebie. Benedyktyni rozstępowali się, unikając jego wzroku. Villon dogonił księdza, zrównał się z nim.

– Co im powiedzieliście?

– Słowo. – Diakon uśmiechnął się. – Słowo, które było na początku.

– Nie rozumiem.

– Nie jesteś tu od rozumienia, Villon.

Przeszli wirydarz i skierowali się do kościoła. Potem weszli do kaplicy i przez wilgotny labirynt lochów i krypt dotarli do pomieszczenia ze studnią nad celą Arnalda Czcigodnego.

– Pytaj – nakazał szeptem Bernard. – Dowiedz się, dlaczego został Bestią i co zamierza.

Villon sięgnął po tabliczkę z woskiem. Napisał:

Wy jesteście Bestią. Byliście ostatnim z siedmiu Doskonałych mnichów. Nie zabito was pod Drzewem, ale zamurowano w celi. To wy jesteście winni śmierci mieszczan i wszystkich nieszczęść…

Pisaliście, że Bestia sama mnie znalazła. Prawda – znaleźliście mnie.

Villon posłał wiadro w dół, w mroczną ciemność. Odpowiedź nadeszła szybciej, niż się spodziewał.

Wreszcie do tego doszedłeś, Villon.

Byłem Dobrym chrześcijaninem. Najstarszym z siedmiu. Nie zginąłem, albowiem opat chciał skazać mnie na cierpienie po stokroć gorsze niż śmierć.

Nie ja jednak przywołałem Bestię ani nią nie jestem. Poniechałem myśli o zemście. Wykorzystałem jedynie to, co nieuchronne, aby otworzyć ludziom oczy na świat. Pokazać marność diabelskich sług. Dlatego posłałem garbusa, by pokutował i głosił Słowo Boże.

Villon napisał znowu:

Do czego wykorzystałeś ladacznicę i garbusa? Dlaczego wysyłałeś do nich skorupy?

Oni cierpieli. Z ludzkiej krzywdy i wspomnienia niegodziwości, której się dopuścili. Obiecałem im pociechę. I odkupienie grzechów.

Skoro nie ty, to czy któreś z nich jest demonem?

Nie ma w nich winy.

Villon spojrzał pytająco na diakona. Bernard otarł pot z czoła.

– Łże – wyszeptał. – On jest Bestią! To przeklęty heretyk!

Poeta sięgnął po tabliczkę.

Wszystkie tropy wiodą do ciebie.

Odpowiedź przyszła od razu:

Nie chcecie – nie wierzcie. Przekonacie się sami…

Większy kłamca niźli ja to wilk w owczej skórze przy twoim boku. Spytaj go, kim jest naprawdę brat Bernard…

Villon spojrzał na Bernarda. Ksiądz spuścił wzrok. Poeta zaczynał powoli domyślać się wszystkiego.

– Tak, mój synu – szepnął. – Skłamałem. Nie jestem diakonem Bernardem. Niechaj Bóg mi wybaczy, ale działałem w ukryciu. Jestem dominikaninem, a moje imię to Nicholas Jacquier…

– Inkwizytor… – jęknął Villon. – Jak to?!

– Wszystko dla chwały Pana, mój synu… Nie jestem tu znany, więc wolałem rozgłosić wieść o moim przyjeździe, a sam przeoblekłem się w sutannę brata Bernarda… diakona. Wiedziałem, że wszyscy boją się Świętego Oficjum. Chciałem tedy działać dyskretnie. Dowiedziałem się, że mieszczanie sami chcą rozwiązać zagadkę Bestii, więc zaproponowałem im pomoc.

Villon zadrżał. Nie wiedział, co robić. Co to wszystko miało znaczyć?! Czy Jacquier miał posłać go na tortury, na śmierć? Na stos?!

– Nie bądź głupcem, Villon – syknął inkwizytor, jakby czytał w jego myślach. – Sam wiesz, że jedno skinienie mego palca wystarczyłoby, abyś wylądował na stosie. Ja jednak poręczyłem za ciebie. I wyratowałem z katowskiej ławy. Zaprawdę okazałeś się bardzo przydatny. Doprowadziłeś mnie po nitce do kłębka. Tak więc nie biadol teraz, ale zmuś tego diabła, aby zaprzestał czarów i nie sprowadzał na miasto kolejnego nieszczęścia.

Osiągnąłeś swój cel. Lud jest przerażony. Wszyscy błagają o litość. Wielu odeszło od Kościoła… Zlituj się i nie krzywdź więcej niewinnych ludzi.

Zerknął z ukosa na inkwizytora. Ten skinął głową.

To nie ja jestem Bestią. On przeleje krew najniewinniejszych po to, aby być nieśmiertelnym. A ja skorzystam na tym tyle, że otworzę ludziom oczy na prawdziwy porządek tego świata. Pokażę, że świat jest więzieniem i pułapka. A nade wszystko – że Kościół jest ladacznicę babilońską i nie ma mocy, aby obronić wiernych przed demonem. Bestii nie da się powstrzymać, nie da uniknąć, tak jak nie w waszej mocy jest uniknięcie wylewu rzeki.

A zatem zabije również Dobrych chrześcijan?

Nie, gdyż ci zostali już ostrzeżeni. Nikt, kto należy do Credentes lub przyjął consolamentum, nie lęka się diabła w ludzkiej skórze.

Jeśli nie ty, to kto jest Bestią?

Nie ja, Villon. Ja tylko wiedziałem, co się święci. I przygotowałem się na to, co nieuchronne, aby pokazać wiernym, że bezsilni są słudzy babilońskiej ladacznicy.

Dlaczego mi pomagałeś?

Czy ślepiec może prowadzić innego ślepca? Czyż obaj nie wpadną w przepaść? Uczeń i nauczyciel nie są sobie równi, ale każdy, kto postępuje sprawiedliwie, ten jest nauczycielem!