Выбрать главу

Wskaż, kto jest Bestią, a uratujesz duszę.

Arnald nie odpowiadał. Z jego celi nie dochodził najmniejszy dźwięk. Inkwizytor odepchnął Villona i pochylił się nad studnią. Spojrzał w mrok, zmarszczył brwi.

– Módl się, bracie Arnaldzie – wycedził przez zęby. – Módl się, bo to ostatnie chwile twego spokojnego żywota. Jeszcze dziś wrócę tu z kamieniarzami. Jeszcze dziś rozkuję skałę, a potem wydostanę cię z tej ciemnicy. A potem, klnę się na wszystkich świętych, że połamię cię kołem tak strasznie, że wyśpiewasz mi wszystko jak na spowiedzi! A kiedy już podzielisz się ze mną swą wiedzą, umrzesz. Umrzesz pogodzony z Bogiem, albowiem ostatecznie i nieodwołalnie uratuję twoją duszę przed potępieniem.

Inkwizytor odwrócił się i wyszedł.

Villon miał pójść w jego ślady, ale Arnald dał znak szarpnięciem. Pociągnął za łańcuch. W wiadrze leżała woskowa tabliczka z jego pytaniem. I żadnej odpowiedzi. Nie, w cebrze było coś jeszcze… Gliniana skorupa garnka, na której ktoś wydrapał rzymską cyfrę I.I słowa: Memento mori.

Poeta ruszył szybko za inkwizytorem i po chwili go dogonił.

– Niedaleko jest kamieniołom! – rzucił Jacquier. – Sprowadzę tu pachołków i kamieniarzy. Rozbijemy sklepienie, przekopiemy się do celi tego herezjarchy, a potem wydusimy z niego wszystko, co wie!

Villon milczał.

– Ach tak, wiem, co myślisz, poeto. O okrucieństwie inkwizycji. O mękach i torturach. O stosie. Tak, to prawda. Chcę posłać tego nędznika w płomienie. Ale dzięki temu zapobiegnę kolejnej katastrofie, w której zginęliby niewinni ludzie, kobiety, dzieci… Widzisz jakieś inne wyjście, mój wierszokleto?!

Villon spuścił wzrok. Nic nie powiedział.

Szli przez podziemia. Inkwizytor kroczył szybko, potrącając kamienie i kości, rozganiając szczury, płosząc wielkie, ślepe jaszczurki, potykając się na kamienych płytach. Gdy byli w ossuarium, Villon chwycił go za ramię. Jacquier zatrzymał się. Spojrzał na łotra przenikliwym wzrokiem.

– Zanim wasza dostojność wróci z miasta, może być za późno. Arnald za dużo wie. Zbyt dobrze zna tę ponurą historię. Wniosek jest prosty – ktoś musiał donosić mu o tym, co się dzieje w mieście. Ktoś musiał bywać u niego. Musimy spytać przeora, który z mnichów bywał u niego najczęściej. I czy poza mną odwiedzali go jacyś ludzie spoza klasztoru.

– Masz łeb, Villon – mruknął inkwizytor. – Zrobiłbyś nielichą karierę na służbie Świętego Oficjum.

– Jest jeden szkopuł, wasza dostojność…

– Jaki znowu szkopuł?

– Należę do cechu buchaczy, gildii drzemcarzy, a takoż do wędrownych trup komediantów. Jestem zatem ekskluzentem i nie mogę przystępować do komunii.

– A zatem dzisiaj wrócisz na łono Kościoła, Villon – rzekł inkwizytor. – Już ja się o to postaram. A teraz chodź!

Villon nie wiedział, czy weselić się, czy płakać.

* * *

Prepozyt był przerażony. Wstrząśnięty. Nie mógł ukryć drżenia rąk. Garbił się i kurczył pod przenikliwym wzrokiem Jacquiera.

– Herezja w naszym klasztorze?! Wasza wielebność raczy się mylić…

– Musimy przesłuchać brata Arnalda, gdyż był i jest członkiem sekty albigensów.

– To niemożliwe! Toż on nigdy nie opuścił swej celi.

– Arnald był niegdyś katarskim Perfecti, który za przestępstwo apostazji został skazany na dożywotnią pokutę. Nie wmawiajcie mi, bracie prepozycie, że nic o tym nie wiedzieliście!

– Na rany Chrystusa! Bracie… Nikt mi nie powiedział. Gdybym tylko wiedział. Opat… Poprzedni opat zabrał tę tajemnicę do grobu. Sądziłem, że Arnald to były egzorcysta, który sam skazał siebie na odosobnienie…

– Mówiliście mi kiedyś, że w ciągu kilku ostatnich lat zdarzyły się dwa przypadki, iż Arnald rozmawiał z ludźmi spoza klasztoru. Czy pamiętacie, bracie, kto taki odwiedził go w samotni?

Prepozyt zatrząsł się, zadygotał.

– Lepiej wytężcie pamięć. – Inkwizytor uśmiechnął się zimno. – Znam środki, po których oskarżony przypomina sobie nie tylko całe swoje życie, lecz także wszystkie cytaty z Pisma Świętego. A zwłaszcza wszystkie plugawe apokryfy.

– Ja nie…

– Kto odwiedzał Arnalda? No, przypomnijcie sobie, proszę.

– Dwa… Dwa razy – wystękał przeor. – Za mojej pamięci to było dwa razy. Kilka lat temu. Przyjechała można pani… Gormonda, wicehrabina Beziers.

– Gdzie możemy ją znaleźć?

– Na cmentarzu… Dawno już pomarła.

– A potem? Był u niego ktoś jeszcze?

– Nie wiem… Nie pamiętam…

– Przypomnijcie sobie, bracie prepozycie – syknął inkwizytor. – Bardzo was o to proszę.

– Napijcie się wina. – Villon nalał do szklanicy normandzkiego cydru i podsunął ją prepozytowi. – I pomyślcie spokojnie.

Prepozyt upił nieco wina, zakaszlał. Zakrztusił się i odchrząknął.

– Był… Był jeszcze ktoś – wyszeptał. – Pół roku temu. Pewien możny rycerz. Z wysokiego rodu.

– Jak się nazywał?

– Chy… chyba… Gilly…

– Gilly?

– Nie, klnę się na świętego Nepomucena… Gilles się zwał.

– A dalej? – zapytał inkwizytor lodowatym tonem. – Skoro był szlachetnego rodu, to chyba miał jakieś miano. Skoro raz na kilka lat zdarzy się taki gość u Arnalda, to chyba nie zapomnieliście jego imienia?!

– To był… To był… Gilles. Gilles de Sille.

– Kto taki?!

– Si… Sille…

Inkwizytor zerwał się z jesionowego krzesła. Chwycił prepozyta za habit pod szyją i potrząsnął.

– Kto?! – zakrzyknął z rozpaczą. – Jak wyglądał?! Mów, mów!

– Si… siwe, długie włosy… Mia… miał bliznę na obliczu…

– To ten! – jęknął inkwizytor. – Doszliśmy do sedna spisku, Villon.

– Kto to? Kto to jest?

– To ostatni żyjący poplecznik diabła z Bretanii. Sinobrodego, Gillesa de Rais, marszałka królestwa, który ponad dwie dekady temu składał diabłu w ofierze dzieci. I który został spalony na stosie Anno Domini 1440.

Villon zadrżał. Któż nie znał historii o Sinobrodym, okrutnym mordercy z Bretanii, za sprawą którego ginęły dzieci, chłopcy i dziewczęta. Ich ciała znajdowano potem okrutnie okaleczone. De Rais był jednak wspomnieniem. Już przed ponad dwudziestu laty oddał swe nikczemne życie na stosie, oskarżony o herezję, morderstwa i zbrodnię czarnoksięstwa.

„Tylko człowiek ma wolną wolę czynienia zła”. Kto to powiedział? Czyż nie Arnald?!

– De Sille miał zostać skazany na śmierć, jednak uszedł sprawiedliwości. Jan de Malestroit, biskup Nantes, nie zdołał go nigdy schwytać. Zaginął o nim wszelki słuch. Aż do teraz. Jeśli ten człowiek żyje, to zaprawdę może być wcieloną Bestią… Demon to naprawdę zwykły śmiertelnik!

– Czy on jest aż tak niebezpieczny?

– De Sille znał wszystkie tajemnice Sinobrodego. Razem oddawali cześć diabłu. Wspólnie prowadzili alchemiczne eksperymenty. I porywali niewiniątka, aby oddawać się plugawym orgiom z ich ciałami. Zabijali i dusili chłopców oraz dziewczynki, aby poznać ostateczne granice rozkoszy.

Dzieci w mieście. Okrutnie okaleczone dzieci w mieście… To coś oznaczało. To był jakiś ślad.

– Dzieci… – jęknął Villon. – W mieście pojawiały się okaleczone dzieci, które zapowiadały wszystkie nieszczęścia… Sam je widziałem przed katedrą. Nikt nie wiedział, skąd przychodziły. Wieszczyły nadciągającą Bestię.

– Sinobrody zabił wiele niewiniątek. Odnaleziono tylko część ciał. Być może, Gilles de Sille wezwał duchy niepogrzebanych dziatek, aby pomogły mu sprowadzić nieszczęścia na miasto.