Выбрать главу

Rycerz roześmiał się cicho. Miał naprawdę piękny i dźwięczny głos.

– Doprawdy, nie spodziewałem się tutaj któregoś z psów pańskich. Czymże jeszcze mi zagrozisz, klecho?! Stosem? Potępieniem? Wiecznym sądem? Ależ ja już jestem potępiony. Skazany na śmierć za życia. Żadna pokuta nie zmaże moich grzechów, żaden akt łaski ani skruchy nie zdoła naprawić ścieżki mojego żywota. Wiem równie dobrze jak i ty, że będę smażył się w piekle aż do dnia Sądu. Zatem wybacz, zgoła nie przerażają mnie wasze kleszcze, dyby i tortury.

– Gillesie de Sille, czy z własnej woli albo z poduszczenia diabelskiego stałeś się Bestią lub przywołałeś demona, który dokonał okrutnych spustoszeń w królewskim mieście Carcassonne?

– Przyznaję się. – Rycerz roześmiał się. – Cóż miałem robić? Czekać, aż zdechnę, a diabeł porwie mą duszę i wyda na męki, w porównaniu z którymi cierpienia, jakie zadawałem mym ofiarom, były tylko delikatnymi pieszczotami? Bestia jest demonem. Jest diabłem, którego przyciąga krew i cierpienie. Wezwałem ją dzięki pomocy duszyczek dzieci, które wyrżnęliśmy razem z mym drogim kuzynem, marszałkiem de Rais. Gdy Bestia wstąpi w moje ciało, stanę się nieśmiertelny, przedłużę mój żywot aż po kres wieczności i uniknę kary za me zbrodnie. Czyż to nie jest logika warta Arystotelesa, mój zacny klecho?

– I stracisz swą nieśmiertelną duszę!

– Ja nie mam duszy. Jestem potępiony za życia. Jedynym sposobem na uniknięcie kary jest przyzwanie w me ciało demona, który mnie opęta i tym samym uczyni nieśmiertelnym.

– Nie wierz demonowi, głupcze! Nieprzyjaciel jest mistrzem kłamstwa i łgarstwa. Zwiedzie cię, jak oszukał tysiące innych, którzy mu zawierzyli. Zamiast potęgi da ci cierpienie. Zamiast bogactwa – śmierć.

– Dziś mamy dopiero sobotę. Nie czas zatem na niedzielne kazanie. Co jeszcze chcesz mi powiedzieć, mój księżulku, zanim wyprawię cię na łono twego Pana? Chcesz wygłosić do mnie uczoną mowę? Nawoływać do pokuty? Namówić do odmawiania godzinek? Próżne są twoje słowa. Nikt i nic nie zdoła mnie ocalić! Wielokrotnie odmawiano mi rozgrzeszenia, bo żadna pokuta nie jest w stanie zmazać moich występków. Idź do diabła! Zabijcie go! Zaraz!

Inkwizytor nawet nie drgnął. Przemówił, zanim dopadli go pachołkowie Gillesa.

– Przyszedłem tu, aby ci przebaczyć. Albowiem nieskończone jest miłosierdzie Boskie. Wszelka niegodziwość otrzyma stosowną zapłatę, lecz Pan lituje się nawet nad najmniejszym stworzeniem…

Miecz wyleciał z rąk Gillesa de Sille i potoczył się z brzękiem po stopniach ołtarza. Rycerz chwycił inkwizytora za habit żelaznymi rękawicami, ścisnął, podniósł wysoko w górę.

– Co… Coś powiedział?!

– Gi…Gi…llesie. Odpuszczam ci… twe winy!

– Nieeeeeeeeeeeee! – De Sille gwałtownie odrzucił inkwizytora.

Jacquier poleciał w tył, uderzył głową o kolumnę, osunął się na posadzkę, pozostawiając na kamieniach czerwony ślad, przeżegnał się z trudem i zamarł na czworakach, gdy dopadli go ludzie Gillesa. Skulił się wówczas, a potem rozpłaszczył pod gradem uderzeń i tak już pozostał.

De Sille podniósł miecz i skierował się do bocznej kaplicy. Cyganie, żebracy i najemnicy zaczęli już plądrować kościół. Rozbili cyborium, bezcześcili obrazy, zrzucili z ołtarza krucyfiks.

– Litości, litooooości… panieeeee!

Dwóch oberwańców wlokło szlochającego prepozyta. Zakonnik utkwił czerwone, obłąkane oczy w Gillesie de Sille.

– Panieeeee. Przecieeeż. Ja… ci… poma… ga…

– Tam. – De Sille ruchem głowy wskazał ołtarz.

Najemnicy powlekli szamoczącego się benedyktyna. Przerzucili sznur przez ramię krzyża, a potem włożyli szlochającemu starcowi pętlę na głowę. Szybko i skutecznie pociągnęli za stryczek. Zakonnik pojechał dwanaście łokci w górę, zacharczał, wierzgnął nogami i po chwili znieruchomiał.

Gilles de Sille nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Skierował się do katakumb. Szedł tam, gdzie czekał na niego Arnald Czcigodny. Przemierzył mroczne ossuarium, przebył krypty i w końcu stanął nad cembrowiną studni. Przez szczelinę w ścianie sączył się krwawy blask słońca znikającego za górami.

Rycerz odrzucił pod ścianę wiadro i woskową tabliczkę. Pochylił się nad otworem wąskiej sztolni. Głęboko w dole zobaczył, jak czerwonawy blask świecy ciemnieje – zapewne mnich podszedł bliżej.

– Wróciłem, Mistrzu – rzekł de Sille. – Zrobiłem wszystko, czego chciałeś. Odnalazłem Marion, która pomogła mi w czarach. Odnalazłem miejsca, w których dawno temu pochowaliśmy niewinne ofiary naszych zabaw. Przywołałem ich duchy z piekielnych otchłani i nakazałem wywołać nieszczęścia w mieście, dzięki czemu zwróciłem na siebie uwagę Bestii. Wszystko według twego planu.

Zapadła cisza. De Sille słyszał tylko skwierczenie pochodni.

– Mówiłeś, że przyjęcie w me ciało demona to jedyny sposób, aby stać się nieśmiertelnym! Mówiłeś, że kiedy wywołam sześć strasznych klęsk, a potem uczynię siódmą zbrodnię, Bestia opanuje moje ciało i da mi wieczne życie. Gadałeś, że tylko w taki sposób uniknę kary i nigdy nie będę musiał pokutować za moje winy. Jeszcze tylko jedna zbrodnia dzieli mnie od wieczności. Przyszedłem tedy po twe błogosławieństwo.

De Sille czekał w ciszy i pokorze. A wtedy usłyszał głos. Chrapliwy, niski, ledwie słyszalny, a jednak, zda się, rozsadzający jego czaszkę.

– Boisz się śmierci… Bardzo się boisz… Czy na tyle, aby dokonać ostatniego dzieła?

– Boję się – wyszeptał de Sille. – Popełniłem straszne zbrodnie. Wspólnie z marszałkiem de Rais zabijałem dzieci dla mych występnych chuci. Mordowałem ludzi dla kaprysu. Oddawałem cześć diabłu. Nie ma dla mnie nadziei. Nie ma dla mnie przebaczenia. Nie ma odwrotu. Marion wróci niebawem i sprowadzi… Sprowadzi je wszystkie…

– Czy jesteś gotów, aby usłyszeć prawdę?

– Uczynię wszystko, aby uniknąć kary. Wszystko, cokolwiek zechcesz. A nawet więcej.

* * *

Marion wyjechała konno na plac pod katedrą. Czekały na nią prawie wszystkie dzieciątka z miasta. Większość uklękła, zaczęła się modlić. Na twarzach niektórych pojawiły się łzy. Ladacznica zeskoczyła z konia, przytuliła najbliższą dziewczynkę.

– Moje niebożątka – powiedziała ze wzruszeniem w głosie. – Moje dziatki kochane. Przybyłam, aby uwolnić was od złego. Bestia, anioł zagłady, krąży po mieście i chce zabić waszych rodziców.

Dzieci jęknęły. Kilkoro zaczęło płakać.

– Tylko wasze modlitwy i wstawiennictwo do Boga Ojca mogą ocalić waszych bliskich. Tylko łzy i błagania sprawią, że aniołowie przegnają Bestię precz. Chodźcie ze mną! Chodźcie pomodlić się do Ojca Niebieskiego i poprosić go o łaskę!

Wskoczyła na konia i ruszyła w stronę bramy Narbońskiej. Dzieci podążyły za nią ze śpiewem i płaczem. Jakiś chłopiec podjął wodze jej rumaka, inne maleństwa przepychały się, aby choć dotknąć wierzchowca lub ucałować jego nogi. Ogromny pochód ruszył uliczkami miasta – jak morze, jak dziecięca krucjata z dawnych, mrocznych wieków – a na jego czele jechała na białym koniu niewiasta w męskiej zbroi, otoczona przez niewiniątka.

– Jezus Chrystus czeka na was niedaleko stąd, moje dziateczki. Razem pomodlicie się do Boga Ojca i uratujecie miasto.

Dzieci ocierały łzy. Jak mogły nie wierzyć słowom Matki Boskiej? Zaczęły odmawiać modlitwę:

– Zdrowa Maryja, miłości pełna, Bóg z Tobą, błogosławiona między niewiestami, a błogosławion owoc żywota Twego Jezus Krystus. Amen.