Выбрать главу

– Dlaczego? – wyszeptał. – Dlaczego?

Villon wzruszył ramionami. Wyczekał, aż przeszły śmiertelne drgawki, pochylił się nad martwym ciałem i odszukał w zanadrzu pergamin wyrwany z księgi… Nawet go nie przeczytał. Po prostu wziął w palce, a potem podszedł do krawędzi platformy. Spojrzał w niebo, wyciągnął rękę przed siebie. Chciał podrzeć tę kartkę, chciał ją zniszczyć. Powstrzymał się jednak. Rozluźnił palce i pozwolił, by wiatr wyrwał mu pergamin z dłoni.

* * *

Był wczesny świt. Rienn budziło się ze snu. Wstawało po zimnej, deszczowej nocy do codziennego ruchu i szaleństwa. Otwierały się drzwi gospód i domów i coraz to nowe zastępy włączały się w korowód codzienności. I wszystko było takie, jakie powinno być.

Ulicą, przedzierając się wolno przez tłum, jechał stary, rozklekotany wóz. Kołysała się na nim niedbale zbita drewniana klatka. Wewnątrz uważne oko obserwatora mogło dostrzec dziwne białe stworzenie przykute łańcuchem do drewnianych bali. Wóz trząsł się niemiłosiernie, lecz istota owa – kiedyś zapewne wielka i piękna – siedziała nieporuszona. Tuż obok, na burcie pojazdu, widniały przybite ogromne, okrwawione skrzydła. Pojazdem powoził Le Loup, a Villon, wychylony z kozła, krzyczał wesoło w tłum:

– Hej, ludzie! Rozstąpcie się! No, mówię wam! Wiozę wam bestię, jakiej jeszczeście nie widzieli. No, gamonie! Przyjdźcie dziś na plac targowy! Zobaczycie gwiazdkę z nieba. Wczoraj ją upolowaliśmy… Dzisiaj wam pokażemy. Chciała uciec, aleśmy jej odcięli skrzydełka. Dzisiaj będzie was bawić. Z drogi, gamonie!

Rozparty wygodnie na koźle Le Loup pogwizdywał beztrosko. Do najbliższego jarmarku było dwa dni drogi. Spodziewali się jednak, że ściągnie na niego wielu ludzi z okolicy Rienn. Mieli im co pokazać.

Od Autora

Diabeł w kamieniu

Wszystkie miejsca przedstawione w „Diable w kamieniu” są autentyczne i naprawdę istniały w Paryżu w XV lub XVI stuleciu. Stąd prosty wniosek, że europejskie średniowiecze jest znacznie ciekawsze niż jarmarczne never-never landy fantasy, czyli różne Hrothgary, Północne Góry, Morza Krwawych Szponów czy Południowe Granice, po których biegają bohaterowie lub półnagie heroiny z plastikowymi mieczami w dłoniach.

W lochu paryskiego Châtelet… – Châtelet, wzniesione w 1130 roku przez Ludwika VI, było ponurą, odrażającą fortecą, w której rezydował sąd królewski. Trafiali tu zwykle złodzieje, rabusie i mordercy. W trybunale wydawano surowe wyroki i poddawano więźniów torturom. Specjalnością Châtelet był chambre d’Hypocras – komnata w kształcie lejka, w której więźniowie mogli tylko stać. Tutaj skończyło życie albo zostało osądzonych wielu kumpli Villona. A z lochów twierdzy droga prowadziła prosto na szubienicę na placu Greve lub na Montfaucon.

Robert de Tuillières – w połowie XV wieku zastępca paryskiego prefekta do spraw kryminalnych. Doskonały przykład kariery ubogiego mieszczanina, który zaczynał służbę jako zwykły pachołek w Châtelet.

Piotr Kręcikoło – postać, którą zapożyczyłem z „Katedry Marii Panny w Paryżu” Wiktora Hugo. Tak lud paryski nazywał kata – przysięgłego oprawcę Châtelet. Wprawdzie akcja „Katedry…” rozgrywa się w roku 1482, a więc 20 lat po opisywanych wydarzeniach, jednak przydomek ten tak mi się spodobał, że użyłem go w odniesieniu do pomocnika pana Delannoya. Zresztą kto wie, może gawiedź paryska obdarzała każdego kata imieniem Piotr? Byłoby to logiczne, gdyż w dawnej Polsce często określano oprawcę imieniem Jakub. Wszak znamy nasze rodzime powiedzonko: Wieszaj, panie Jakubie!

Wilhelm de Villon – kapelan w kolegiacie Świętego Benedykta w Dzielnicy Łacińskiej, mistrz sztuk wyzwolonych, wykładowca prawa, protektor i opiekun François Villona, bohatera tej książki. Mistrz Wilhelm niewątpliwie chciał uczynić z przyszłego poety światłego obywatela paryskiego – to dzięki niemu odbył on studia w Paryżu i w sierpniu 1452 roku został mistrzem sztuk wyzwolonych. Jednocześnie jednak z sukcesami na polu nauki osiągnął mistrzostwo w cechu złodziei, morderców i rabusiów. Stał się bowiem szelmą i pijakiem, który częściej przesiadywał w karczmach i zamtuzach niż nad uczonymi księgami.

François Villon – poeta i – jako się wyżej rzekło – złodziej, szelma, oszust, rabuś i w końcu morderca. Powiem prawdę: nie wiadomo, czy François Villon naprawdę istniał! Historycy nie są zgodni, czy rzeczywiście nazywał się Villon, czy też raczej de Montcorbier lub des Loges i czy zaliczał się do środowiska marginesu społecznego. Niektórzy podejrzewają nawet, iż był to spokojny poeta, który – z poetycką przesadą – umieścił siebie w towarzystwie szelmów i zwyrodnialców. Fakt jednak faktem – tajemniczy Villon pozostawił po sobie sporo ciekawych utworów, zebranych w „Wielkim testamencie”, „Legatach” oraz „Balladach złodziejskich”. Co ciekawe, wiele z utworów napisał w piętnastowiecznej gwarze złodziei, czyli we francuskim argot, a językoznawcy do dziś nie są w stanie stworzyć jednolitego przekładu. Poeta urodził się prawdopodobnie w roku 1431, a w roku 1463, gdy sąd kryminalny Châtelet skazał go na śmierć, urywa się po nim wszelki ślad. Wiadomo tylko, że paryski parlament zamienił mu ten wyrok na banicję na dziesięć lat z miasta. Fakt ten wykorzystałem w „Diable w kamieniu”, gdzie za zasługi w wytropieniu Diabła z Maubert oszczędzono poecie zadyndania na szubienicy.

Muszelnicy (fr. coquillarts) – banda złodziei, rzezimieszków i oszustów, grasujących między innymi w Dijon, środkowej Francji i w okolicach Paryża. Najgroźniejszymi muszelnikami byli: Colin de Cayeux i Regnier de Montigny, których powieszono około roku 1460, a którzy byli dobrymi kumplami Villona. Nazwa bandy wywodziła się od słowa muszla – coquille, lub też od słowa coquard – prostaczek. W średniowieczu muszla była znakiem pielgrzymów; wielu łotrów stosowało ją jako swój znak, dzięki czemu udawali pobożnych pątników i mogli bez przeszkód podróżować po Francji.

Gruba Małgośka – paryska dziwka, bohaterka utworów Villona („Ballada o Villonie i Grubej Małgośce”). Prawdopodobnie jednak ballada nie mówi o konkretnej ladacznicy (i chwała Bogu, bo to znaczy, że Villon nie gustował w grubych niewiastach), ale o sławnej paryskiej tawernie Pod Grubą Małgośką na wyspie Cite. Villon był tam nader częstym gościem, zdarzało się też, że wyrzucano go pijanego do rynsztoka.

Truanderie – w Paryżu w XV wieku nie było osławionego Dziedzińca Cudów, opisanego przez Wiktora Hugo w „Katedrze…”, którego istnienie jest potwierdzone dopiero w połowie XVII stulecia. Istniało jednak kilka nieciekawych podwórców i placów, które w pełni zasługują na to zaszczytne miano. Bronisław Geremek, doskonały znawca problematyki ludzi marginesu społecznego w średniowiecznej Francji, wymienia kilka miejsc, w których gnieździła się nędza, zło i jej towarzyszki. A więc: Truanderie w parafii Świętego Eustachego, w Dzielnicy Hal; dziedziniec w pobliżu ulicy Neuvre de Saint Saveur; osławiony Grande-Cul-de-Sac w parafii Świętego Mikołaja. Aby lista była pełna, dorzućmy do tego jeszcze cmentarz Innocents, gdzie w nocy odbywały się pijackie orgie i zabawy żebraków. Z kolei nierządnice można było spotykać na ulicy Glatigny na Cite, Champ-Flory w parafii Świętego Germana z Auxerre; również na ulicy Chapon i wielu innych.

Drzemcarze, wyrażacze, wytrychiwacze… – różne (autentyczne, aby nikt nie miał wątpliwości) nazwy zawodów w łotrowskim cechu. Niektóre, przyznaję, przetłumaczyłem dość swobodnie z piętnastowiecznego francuskiego, inne to ich polskie odpowiedniki spotykane w XVI wieku w mowie wałtarskiej, którą posługiwali się przestępcy na terenach Rzeczypospolitej. W oryginale nazwy złodziejskich rzemiosł z bandy muszelników brzmią na przykład tak: crocheteur – włamywacz używający wytrycha; vendengeur – pospolity doliniarz; beffleur – złoczyńca wciągający naiwnych do gry; envoyeur – morderca; planteur – sprzedawca fałszywego złota; pipeur – szuler grający w kości. Wszystkich typów łotrowskiego fachu nie sposób zliczyć, a gdyby dodać do nich nie tylko rzemiosła muszelników, lecz także szelmów z korporacji żebraczych i złodziejskich Włoch, Hiszpanii oraz Niemiec, wychodzi tego grubo ponad kilka tysięcy pozycji.