Выбрать главу

Z przodu doszedł cichy chlupot, plusk i szelest. Uliczka skręcała, po obu stronach stały kramy i szopy. Colette przecisnęła się dalej, wynurzyła zza zakrętu i…

Człowiek, którego śledziła, nie był mordercą!

Diabeł z Maubert spojrzał na nią znad ciała mężczyzny w płaszczu. Jego wzrok był smutny, spokojny. Dziewczyna wyczuła, że wyrok na nią został już wydany. W tej jednej chwili zdała sobie sprawę, że zobaczyła zbyt dużo…

Cofnęła się. Chciała uciec, lecz wpadła na coś miękkiego, co stawiło opór. Zdążyła tylko krzyknąć.

Proporcje doskonałe

Purpurowa szata, delikatna i lśniąca, spłynęła z jej ramion. Kobieta stała w półmroku plecami do niego, tak aby mógł zobaczyć wszystkie szczegóły jej doskonałego ciała. Odgarnęła kruczoczarne loki z karku, a on po raz kolejny poczuł przypływ pożądania. Pragnął jej. Pragnął namiętnością tak wielką, że zdawać by się mogło, iż spali się w jej płomieniu.

Nie dotknął kobiety. Nie miał odwagi jej posiąść. Nie chciał jej zbrukać. Była dlań piękna i niedostępna jak… anioł.

Linie na jej skórze zaczęły pełznąć powoli, wić się i kreślić wzory, od szyi w dół, po plecach, sunęły w stronę pośladków. Groty łuków, przypory i kolumny odsłoniły swe tajemnice. W skomplikowanym systemie hal ujrzał doskonałość proporcji: siły sklepień równoważyły się idealnie. Na zewnątrz linia ciężaru sklepienia, linia siły dachu i ściany schodziły się w wyznaczonym punkcie, by po chwili jako wypadkowa mknąć dalej od środka i tam w krytycznym momencie napotkać przeciwsiłę, która równoważyła to wszystko.

Te wzory były tak doskonałe jak samo niebo. Były wspanialsze niż sekrety, które wykradziono jego bractwu, aby w nikczemny sposób wydać w ręce profanów.

Tej nocy nie zobaczył nic więcej.

Pan otulił kobietę płaszczem i oboje znikli w lustrze.

Châtelet

Villon był niewyspany. Villon był smutny. Villon był zmęczony. Villon wiedział, że wstąpił właśnie na pierwszy stopień wiodący na podwyższenie, na którym czekali go mistrz Piotrek Kręcikoło i narychtowana szubienica.

Na zbitych z nieheblowanych desek stołach leżały dwa ciała przykryte płótnem.

– Nie spisałeś się, François – rzekł Wilhelm i zdjął całuny zakrywające zwłoki.

Złoczyńca spojrzał na trupy i poczuł się, jakby ktoś walnął go w łeb kowalskim młotem. Na brudnych deskach leżeli…

Colette. Paryska ladacznica z Truanderie. Mała, rozpustna miłość Franciszka Villona. Łotra i poety.

Wawrzyniec Lefet. Szanowany obywatel miasta, mistrz drukarski.

Wilhelm de Villon krzątał się koło ciała drukarza.

– Rana zadana w bok, z prawej strony, ale w kierunku brzucha. Przebita… François?

Villon milczał. Wilhelm wrócił do oględzin trupa.

– …Przebita wątroba, a pewnie i jelita uszkodzone. Musiał umrzeć szybko. Ciało nienaturalnie skurczone…

Przeszedł na drugą stronę stołu i przyjrzał się głowie ofiary.

– Twarz, policzki, czoło i szyja posiniałe. Nie wiadomo – od trucizny albo od diabelskiego ognia…

Przeszedł do dziewczyny.

– Ladacznica. Uduszona z dużą wprawą, prawdopodobnie rękami. Skręcony kark, krew na wargach. Nie cierpiała długo.

– Mamy coś, co nie pasuje do poprzednich zbrodni – rzekł Villon. – Colette nie ma sinej twarzy. Nie została zabita sztyletem, ale skręcono jej kark.

Podszedł do dziewczyny. Na jej plecach widział siniaki, które miała od pamiętnej nocy cztery dni temu, gdy pobił ją w pijackim szale. Dotknął delikatnie jej policzka, na którym wykwitła szeroka czerwona pręga. Przesunął palce aż do warg i… poczuł wilgoć. Kropla krwi wypłynęła z ust nierządnicy i spłynęła na dłoń łotra.

Ciałem Villona wstrząsnął dreszcz. Odsunął się od trupa. Wytarł rękę o kubrak.

– Zginęło już jedenaście osób – wyszeptał. – Żebrak, lichwiarz, ladacznica, ksiądz, bogacz miejski, żak, rycerz, mistrz drukarski, lada…

Dlaczego na obliczu Wawrzyńca Lefeta nie malował się przedśmiertny grymas bólu? Dlaczego było tam dziwne uniesienie? Nie. Może jednak był to grymas bólu?

Villon zamarł. Chwycił się rękoma za głowę, przetarł oczy. Coś tu się nie zgadzało. Wszystkie poprzednie dziewięć ofiar miało poczerniałe lica. I mistrz Wawrzyniec także miał sine oblicze. A Colette jako jedynej pozostała niezniekształcona twarz… Żebrak, lichwiarz, ladacznica, ksiądz, bogacz miejski, żak, rycerz, mistrz drukarski, paryska kurwa.

Diabeł zamordował dwie nierządnice.

Druga nie miała czarnej twarzy.

Wniosek jest prosty – pomyślał Villon.

– Diabeł nie wybiera przypadkowych osób – powiedział. – Mistrzu Wilhelmie, on działa według planu. Nigdy nie zabił dwóch osób tego samego stanu. Wyjątek to Colette…

– I cóż z tego?

– Colette jako jedyna nie ma czarnej twarzy. A zabójca zamordował już wcześniej niejaką Gudulę, paryską kurwę. Morderca zrobił coś, co spowodowało, że jej twarz stała się sina. A Colette nie uczynił tego, bo nie potrzebował już nierządnicy!

– Więc dlaczego ją zabił?

– Colette musiała znaleźć się przypadkowo na jego drodze. Czyżby była świadkiem morderstwa drukarza? Zginęła, bo zobaczyła mordercę, a może go nawet rozpoznała. Udusił dziewkę, ale nie była częścią jego planu, więc nie zabawił się koło jej twarzy.

– Do diabła, masz rację! – wykrzyknął Wilhelm. – On dobiera ofiary według jakiegoś klucza.

– Gdybym tylko wiedział, kim on jest. Czy to rycerz czy książę, baron czy żebrak, ksiądz czy żak, złodziej czy łotr?

Drzwi otwarły się z trzaskiem. Robert de Tuillières wszedł do komnaty, potrącił Villona, przechodząc obok. Pochylił się nad ciałami. Zaklął cicho.

– Zawiodłeś nas, łotrze!

Villon milczał.

– Nikt, absolutnie nikt nie może dowiedzieć się o tej zbrodni! Ciał nie widział nikt poza nami. Pachołkowie, którzy je znaleźli, będą milczeć jak grób.

– Wie jeszcze Justin Lefet – mruknął Wilhelm.

– Będzie milczał. Dla… dobra postępowania inkwizycyjnego. Ciała każę spalić. Dzisiaj wieszamy ladacznicę Garnier, więc nie chcę niepokojów…

– To się mimo wszystko rozejdzie. – Wilhelm skrzywił się. – Za dwa, trzy dni cały Paryż się dowie, że Garnier była niewinna.

– A więc nasz drogi Villon ma dwa, trzy dni na znalezienie zabójcy!

– A jeśli nie znajdę? To co wtedy, panie?

– Wtedy przyznasz się do dwóch ostatnich zabójstw. Uczynisz to na łożu mistrza Piotra Kręcikoło. I będziesz kolejny po Małgorzacie Garnier.

Justin

Gdy Villon wszedł na piętro oficyny drukarskiej, zdruzgotany Justin Lefet siedział z głową wspartą na rękach nad stosem manuskryptów, nad rozrzuconymi czcionkami.

– Mistrzu Justinie…

– Villon… Mój brat…

– Wiem o wszystkim. I z tego powodu przychodzę. Czy Wawrzyniec miał jakichś wrogów? Czy był ktoś, kto go nienawidził? Ktoś, kto chciałby go tak okrutnie zabić?

Justin wstał i podprowadził Villona do okna. Wyjrzeli na gwarną ulicę. Ich wzrok spoczął na strzelistych dachach paryskich kamienic. Na wieżach kościołów, na sterczynach domów, na blendach wyglądających jak oślepłe źrenice trupa.

– Mój brat był marzycielem – powiedział. – Chciał zmienić to parszywe miasto. Wierzył, że nadchodzi koniec epoki brudu i smrodu. Że ludzie staną się oświeceni i lepsi.

– Któż więc mógł go zabić?

– Ktoś, kto nie chce, aby człowiek wyzwolił się z okowów ciemnoty. Ktoś, kto nienawidzi drukowanego słowa, bo woli, aby ludzie bali się ciemności, aby byli jak dzieci, którym można wmówić, co się zechce. Aby nie czytali ksiąg i nie poznawali tkwiących w nich wiedzy i prawości. Pytasz, kto go nienawidził? Na pewno księża i mnisi. Na pewno jego wielebność biskup Paryża. Ale żaden nie podniósłby na niego ręki. Bo czasy, w których żyjemy, już się zmieniają! Popatrz, popatrz tam! – Justin wskazał odległy dom, przy którym krzątali się mularze.