Zapadło długie milczenie, potem opat podjął głosem urywanym i niepewnym, jak ktoś zaskoczony nieoczekiwanymi wieściami.
— Nie jest możliwe… Ty… Jak ty dowiedziałeś się o finis Africae? Pogwałciłeś mój zakaz i wszedłeś do biblioteki.
Wilhelm powinien był wyznać prawdę i opat zagniewałby się ponad wszelką miarę. Najwidoczniej jednak nie chciał skłamać. Postanowił na pytanie odpowiedzieć pytaniem.
— Czy nie powiedziałeś mi, magnificencjo, podczas naszego pierwszego spotkania, że człek taki jak ja, który tak dobrze opisał Brunellusa, choć nigdy go nie widział, nie będzie miał trudności z rozumowaniem o miejscach dlań niedostępnych?
— Więc to tak —rzekł opat. —Ale czemu myślisz to, co myślisz?
— Długo by o tym gadać. Ale serii zbrodni dokonano po to, by przeszkodzić wielu w odkryciu czegoś, co miało pozostać zakryte. Teraz wszyscy, którzy wiedzieli coś o tajemnicach biblioteki, z prawa albo i bezprawnie, nie żyją. Pozostaje jedna tylko osoba, ty.
— Chcesz rzec… chcesz rzec mi… —Opat mówił jak ktoś, komu nabrzmiały żyły na szyi.
— Zrozum mnie dobrze —ciągnął Wilhelm, który pewnie to właśnie próbował rzec —twierdzę, że jest ktoś, kto wie i nie chce, by dowiedzieli się inni. Ty jesteś ostatnim z tych, co wiedzieli, możesz być wiec najbliższą ofiarą. Chyba że powiesz mi, co wiesz o tej księdze zakazanej, a nade wszystko, kto w opactwie mógłby wiedzieć to, co wiesz ty, a może więcej, o bibliotece.
— Chłodno tu —rzekł opat. —Wyjdźmy. Oddaliłem się czym prędzej od drzwi i czekałem na nich u szczytu schodów prowadzących w dół. Opat obaczył mnie i uśmiechnął się.
— Ileż niepokojących rzeczy musiał usłyszeć ten mniszek w ostatnich dniach! No chłopcze, nie przejmuj się zanadto. Zda mi się, że umyśliliśmy tu sobie więcej wątków, niźli jest naprawdę…
Uniósł dłoń i pozwolił, by światło dnia padło na wspaniały pierścień, który nosił na palcu serdecznym na znak swojej władzy. Pierścień zalśnił całym blaskiem swoich kamieni.
— Poznajesz go? —spytał. —To symbol mojej władzy, ale też brzemienia, które dźwigam. Nie jest ozdobą, lecz wspaniałym streszczeniem Boskiego słowa, którego jestem powiernikiem. —Dotknął palcem kamienia, albo raczej triumfu rozmaitych kamieni, które złożyły się na to cudowne dzieło sztuki ludzkiej i natury. —Oto ametyst —oznajmił —który jest zwierciadłem pokory i przypomina nam prostotę i słodycz świętego Mateusza; oto chalcedon, uczy miłości bliźniego, to symbol pobożności Józefa i świętego Jakuba Większego; oto jaspis, który wyraża wiarę, łączony ze świętym Piotrem; sardonyks, znak męczeństwa, przypomina nam świętego Bartłomieja; oto szafir, nadzieja i kontemplacja, kamień świętego Andrzeja i świętego Pawła; beryl, zdrowa doktryna, nauka i pobłażliwość, cnoty właściwe świętemu Tomaszowi… Jakże wspaniały jest język klejnotów —ciągnął pochłonięty swoją mistyczną wizją —który szlifierze kamieni, znani nam z tradycji, przełożyli z RacjonałuAarona i z opisu niebiańskiego Jeruzalem w księdze apostoła. Z drugiej strony mury Syjonu były wysadzone tymi samymi klejnotami, które zdobiły pektorał brata Mojżeszowego, poza karbunkułem, agatem i onyksem; cytowane w Eksodusie,zostały zastąpione w Apokalipsieprzez chalcedon, sardonyks, chryzopraz i hiacynt.
Wilhelm chciał otworzyć usta, ale opat uciszył go unosząc rękę i ciągnął swój wykład:
— Przypominam sobie księgę z litaniami, w której każdy kamień był opisany i dopasowany ku czci Dziewicy. Mówiło się tam o jej pierścieniu zaręczynowym jako o symbolicznym poemacie jaśniejącym wyższymi prawdami, przejawionymi w lapidarnym języku zdobiących go kamieni. Jaspis to wiara, chalcedon miłość bliźniego, szmaragd czystość, sardonyks pokój życia dziewiczego, rubin serce krwawiące na Kalwarii, dalej chryzolit, którego wielokształtny błysk przypomina cudowną rozmaitość cudów Maryi, hiacynt miłość bliźniego, ametyst, ze swoją mieszaniną czerwieni i błękitu, miłość do Boga… Ale na obrzeżu były jeszcze inne substancje, nie mniej wymowne, jak kryształ, który odtwarza czystość duszy i ciała, liguryt, który przypomina bursztyn, symbol umiaru, i kamień magnetyczny, który przyciąga żelazo, tak jak Dziewica smyczkiem swojej dobroci porusza strunami skruszonych serc. Wszystkie substancje, jak widzicie, zdobią, choćby w najmniejszej i najpokorniejszej mierze, również mój klejnot.
Poruszał pierścieniem i oślepiał mi oczy błyskami, jakby chciał mnie odurzyć.
— Cudowny język, nieprawdaż? Według innych ojców kamienie oznaczają coś jeszcze innego, papież Innocenty III uważał, że rubin głosi spokój i cierpliwość, a granat miłość bliźniego. Według świętego Brunona, akwamaryna skupia w sobie naukę teologiczną w cnocie jej najczystszych blasków. Turkus oznacza radość, sardonyks przypomina serafinów, topaz cherubinów, jaspis trony, chryzolit władania, szafir cnoty, onyks moce, beryl godność książęcą, rubin archaniołów, a szmaragd anioły. Język klejnotów jest wielokształtny, każdy wyraża więcej prawdy, podług sposobu odczytywania, jaki się wybierze, podług kontekstu, w jakim się pojawia. I kto decyduje, jaki ma być poziom objaśnienia i jaki kontekst jest właściwy? Ty wiesz to, chłopcze, nauczono cię: autorytet, komentator spośród wszystkich najpewniejszy i największym otoczony prestiżem, a więc świętością. Inaczej, jakże interpretować wielokształtne znaki, które świat podsuwa pod nasze oczy grzeszników, jak nie wpaść w wieloznaczności, w które wciąga nas diabeł? Bacz, osobliwe, jak język klejnotów budzi wstręt diabła, co poświadcza święta Hildegarda. Nieczysta bestia widzi w nim posłanie, które rozświetla się przez sensy lub różne poziomy wiedzy, on zaś chciałby owe sensy obalić, gdyż on, nieprzyjaciel, dostrzega w splendorze kamieni echo cudowności, jakimi władał przed swoim upadkiem, i pojmuje, że te błyski są wytworami dręczącego go ognia. —Podsunął mi pierścień do pocałowania, ja zaś klęknąłem. Pogłaskał mnie po głowie. —A więc ty, chłopcze, zapomnij o sprawach, bez wątpienia błędnych, jakie słyszałeś w tych dniach. Wstąpiłeś do zakonu największego i najszlachetniejszego ze wszystkich, a tego zakonu ja jestem opatem, znajdujesz się więc pod moją jurysdykcją. Wysłuchaj zatem mojego rozkazu: zapomnij, i niechaj twoje wargi będą na zawsze zapieczętowane. Przysięgnij.
Wzruszony, doprowadzony do uległości, byłbym z pewnością przysiągł. I ty, mój dobry czytelniku, nie mógłbyś czytać teraz tej wiernej kroniki. Ale w tym momencie wtrącił się Wilhelm, i być może nie po to, by przeszkodzić mi w przysiędze, ale odruchowo, pragnąc przerwać opatowi, przerwać to zauroczenie, które ten z pewnością wytworzył.
— Co ma z tym wspólnego chłopiec? Zadałem ci pytanie, ostrzegłem przed niebezpieczeństwem, prosiłem, byś powiedział mi imię… Czy chcesz, bym ja też klęknął i przysiągł, że zapomnę o tym, czego dowiedziałem się albo co podejrzewam?
— Och ty… —rzekł zasmucony opat —nie oczekuję po bracie żebrzącym, by pojął piękno naszych tradycji albo by uszanował oględność, sekrety, tajemnice miłości bliźniego… tak, miłości bliźniego, i poczucie honoru, i ślub milczenia, na którym wznosi się nasza wielkość… Mówiłeś mi o historii dziwnej, o historii nie do wiary. Zakazana księga, przez którą zabija kolejno ktoś, kto wie to, co ja jeno winienem wiedzieć… Bajki, wnioski pozbawione sensu. Rozpowiadaj o tym, i tak nikt ci nie uwierzy. A jeśliby nawet jaki element twojej urojonej rekonstrukcji był prawdziwy… cóż, teraz wszystko wraca pod mój nadzór i moją odpowiedzialność. Będę nadzorował, mam na to środki, mam władzę. Od początku źlem uczynił, żem prosił cudzoziemca, choćby i mądrego, choćby i godnego zaufania, by badał sprawy, które leżą w mojej jeno kompetencji. Lecz ty pojąłeś, sam mi powiedziałeś, że ja uznałem na początku, iż chodzi o pogwałcenie ślubu czystości, i chciałem (a było to nieostrożne), by ktoś inny powiedział mi to, co usłyszałem na spowiedzi. No i powiedziałeś. Jestem ci nader wdzięczny za to, coś uczynił lub próbował uczynić. Doszło do spotkania legacji, twoja misja tutaj dobiegła końca. Spodziewam się, że w niepokoju czekają cię na dworze cesarskim, nikt nie wyrzeka się na długo człeka jak ty. Zezwalam ci opuścić opactwo. Może dzisiaj już za późno, nie chcę, byście podróżowali po zachodzie słońca, drogi są niepewne. Wyruszysz jutro wcześnie rano. Och, nie dziękuj mi, radością było dla mnie gościć cię, brata pośród braci, i uczcić cię naszą gościnnością. Możesz odejść wraz ze swoim nowicjuszem, by przygotować się do podróży. Pozdrowię was jeszcze jutro o świcie. Dziękuję z całego serca. Naturalnie nie trzeba już, byś ciągnął swoje śledztwo. Mnisi dość już mieli niepokojów. Jesteście wolni.