Opactwo było już skazane. Prawie wszystkie budynki dosięgnął ogień, choć jedne mniej, inne bardziej. Te jeszcze nie tknięte będą ogarnięte wkrótce, gdyż wszystko, począwszy od żywiołów naturalnych, skończywszy na bezładnym dziele ratowników, sprzyjało szerzeniu się pożogi. Bezpieczne pozostały części nie zabudowane, warzywnik, ogród przed krużgankami… Nic już nie można było uczynić dla uratowania budowli, ale wystarczało porzucić myśl o ratunku, by móc baczyć na wszystko bez żadnego niebezpieczeństwa, stojąc w strefie odkrytej.
Patrzyliśmy na kościół, który teraz palił się powoli, gdyż jest właściwością tych wielkich budowli, że zajmują się gwałtownie w częściach drewnianych, a potem dogorywają przez godziny całe, a czasem dnie. Natomiast płonął jeszcze Gmach. Tutaj materiał palny był znacznie bogatszy, ogień objął całe skryptorium i sięgał do poziomu kuchni. Jeśli chodzi o trzecią kondygnację, gdzie kiedyś, i przez setki lat, mieścił się labirynt, właściwie już zgorzała.
— Była to największa biblioteka świata chrześcijańskiego —rzekł Wilhelm. —Teraz —dodał —zwycięstwo Antychrysta jest naprawdę bliskie, gdyż żadna wiedza nie wzniesie przed nim zapory. Z drugiej strony widzieliśmy tej nocy jego oblicze.
— Czyje oblicze? —zapytałem osłupiały.
— Jorgego, powiadam. W tym obliczu spustoszonym przez nienawiść do filozofii po raz pierwszy widziałem oblicze Antychrysta, który nie pochodzi z pokolenia Judasza, jak chcą głosiciele jego przyjścia, ani z odległego kraju. Antychryst może zrodzić się z pobożności, z nadmiernej miłości do Boga lub prawdy, jak kacerz rodzi ze świętego, a opętany przez demona z jasnowidzącego. Lękaj się, Adso, proroków i tych, którzy gotowi są umrzeć za prawdę, gdyż zwykle pociągają za sobą na śmierć licznych, często przed sobą, czasem zamiast siebie. Jorge spełnił dzieło diabelskie, gdyż miłował, swoją prawdę w sposób tak lubieżny, że ważył się na wszystko, byle zniweczyć kłamstwo. Jorge lękał się drugiej księgi Arystotelesa, gdyż być może naprawdę nauczała ona zniekształcania oblicza wszelkiej prawdy, byśmy nie stali się ofiarami naszych własnych urojeń. Być może zadaniem tego, kto miłuje ludzi, jest wzbudzenie śmiechu z prawdy, wzbudzanie śmiechu prawdy, gdyż jedyną prawdą jest zdobyć wiedzę, jak wyzwalać się z niezdrowej namiętności do prawdy.
— Ależ, mistrzu —ośmieliłem się rzec, stropiony —mówisz tak teraz, gdyż jesteś zraniony w głębi twej duszy. Jednak jest prawda, jest ta, którąś odkrył dziś wieczorem, do której dotarłeś objaśniając ślady wyczytane w dniach poprzednich. Jorge zwyciężył, ale ty też zwyciężyłeś Jorgego, gdyż obnażyłeś jego knowanie…
— Nie było knowania —odparł Wilhelm —ja zaś odkryłem to przez pomyłkę.
Stwierdzenie było wewnętrznie sprzeczne i nie wiedziałem, czy naprawdę Wilhelm pragnął, by takim było.
— Lecz było prawdą, że odciski kopyt w śniegu prowadziły do Brunellusa —rzekłem —było prawdą, że Adelmus popełnił samobójstwo, było prawdą, że Wenancjusz nie utonął w kadzi, było prawdą, że labirynt był urządzony tak, jak sobie to wyobraziłeś, było prawdą, że do finis Africaewchodzi się naciskając na słowo quatuor,było prawdą, że tajemnicza księga była dziełem Arystotelesa… Mógłbym wyliczać wszystkie te rzeczy prawdziwe, które odkryłeś posługując się swą wiedzą…
— Nigdy nie powątpiewałem w prawdziwość znaków, Adso, są jedyną rzeczą, jaką człowiek rozporządza, by miarkować się w świecie. Tym, czego nie pojąłem, była relacja między znakami. Dotarłem do Jorgego przez apokaliptyczny schemat, który zdawał się rządzić wszystkimi zbrodniami, aczkolwiek był przypadkowy. Dotarłem do Jorgego szukając sprawcy wszystkich zbrodni, a odkryliśmy, że w gruncie rzeczy każda ze zbrodni miała innego sprawcę, albo i żadnego. Dotarłem do Jorgego idąc za planem powziętym przez umysł przewrotny i przemyślny, a nie było żadnego planu, lub też Jorgego przerósł jego początkowy plan, a potem zaczął się łańcuch przyczyn, współprzyczyn i przyczyn między sobą sprzecznych, które działały każda na swój rachunek, tworząc relacje nie zależące od żadnego zamysłu. Gdzież była cała moja mądrość? Zachowywałem się jak człek uparty, idąc za pozorem ładu, kiedy powinienem był wiedzieć dobrze, iż nie ma ładu we wszechświecie.
— Lecz wymyślając porządki błędne, coś jednak znalazłeś…
— Powiedziałeś rzecz nader piękną, Adso, i dziękuję ci. Porządek, jaki nasz umysł wymyśla sobie, jest niby sieć albo drabina, którą buduje się, by czegoś dosięgnąć. Ale potem trzeba drabinę odrzucić, gdyż dostrzega się, że choć służyła, była pozbawiona sensu. Er muoz gelichesame die Leiter abewerfen, so Er an ir ufgestigen ist [135] …Czy tak się powiada?
— Tak brzmi w moim języku. Kto to powiedział?
— Pewien mistyk z twojej ziemi. Gdzieś to napisał, nie pamiętam gdzie. I nie jest konieczne, by ktoś odnalazł pewnego dnia ten manuskrypt. Jedyne prawdy użyteczne to narzędzia, które trzeba odrzucić.
— Nie możesz o nic mieć do siebie żalu, zrobiłeś, co mogłeś.
— I co może człowiek, a to niewiele. Trudno jest pogodzić się z myślą, że nie może być ładu we wszechświecie, gdyż stanowiłby obrazę dla wolnej woli Boga i dla Jego wszechmocy. Tak więc wolność Boga jest naszą zgubą, a przynajmniej zgubą naszej pychy.
Po raz pierwszy i ostatni w moim życiu ważyłem się wypowiedzieć wniosek teologiczny.
— Lecz jak może istnieć byt konieczny całkowicie utkany z możliwości? Jakaż więc jest różnica między Bogiem a pierwotnym chaosem? Czy utrzymywanie, że Bóg jest absolutnie wszechmocny i absolutnie rozporządzalny względem własnych wyborów, nie jest tym samym, co utrzymywanie, że Bóg nie istnieje?
Wilhelm spojrzał na mnie, a żadne uczucie nie ujawniło się w rysach jego oblicza. I rzekł:
— Jakże uczony mógłby przekazywać nadal swoją wiedze, gdyby odpowiedział twierdząco na twoje pytanie?
Nie zrozumiałem sensu jego słów.
— Chcesz powiedzieć —spytałem —że gdyby zabrakło samego kryterium prawdy, niemożliwa byłaby i nieprzekazywalna wiedza, czyli nie mógłbyś już przekazać tego, co wiesz, inni bowiem by ci na to nie przyzwolili?
W tym momencie część dachu dormitorium zwaliła się z potężnym łoskotem, wzbijając chmurę iskier. Spore stado kóz i owiec, które błądziły po dziedzińcu, przemknęło obok przeraźliwie becząc. W pośpiechu przebiegli obok nas słudzy, krzycząc, i prawie nas stratowali.
— Zbyt wielki tu zamęt —oznajmił Wilhelm. — Non in commotione, non in commotione Dominus [136] .
OSTATNIA KARTA
Opactwo płonęło przez trzy dni i trzy noce i na nic zdały się ostatnie wysiłki. Już w poranek siódmego dnia naszego przebywania w tym miejscu, kiedy niedobitkowie zdali sobie wreszcie sprawę z tego, że żaden z budynków nie będzie mógł być uratowany, kiedy z najpiękniejszych budynków zwaliły się mury zewnętrzne, kościół zaś, jakby kuląc się w sobie, pochłonął swą wieżę, wtedy wszystkim zbrakło woli walki przeciwko Boskiej karze. Z coraz większym znużeniem biegano do niewielu pozostałych wiader wody, gdy tymczasem paliła się jeszcze równym płomieniem sala kapitulna wraz ze wspaniałym mieszkaniem opata. Kiedy ogień dotarł do najdalszego krańca rozmaitych oficyn, słudzy mieli już dość czasu, by uratować, ile mogli, sprzętów domowych, i woleli przebiegać wzgórze, by odzyskać przynajmniej część spośród zwierząt, które uciekły poza mury w zamęcie nocnym.
Ujrzałem famulusów, którzy zapuścili się w to, co pozostało z kościoła; pomyślałem, że chcieli dotrzeć do krypty skarbca, by przed ucieczką zabrać jakiś cenny przedmiot. Nie wiem, czy powiodło im się, czy krypta już się nie zapadła, czy łajdacy nie zostali wgnieceni w trzewia ziemi przy próbie dotarcia pod jej powierzchnię.
Na wzgórze wspięli się w tym czasie ludzie ze wsi, by udzielić pomocy albo też zawładnąć jakim łupem. Martwi pozostali w większości wśród rozżarzonych jeszcze zwalisk. Trzeciego dnia, po opatrzeniu rannych, pogrzebaniu trupów leżących na powierzchni, mnisi i wszyscy pozostali zabrali swoje rzeczy i opuścili jeszcze dymiącą równię, niby miejsce przeklęte. Nie wiem, gdzie się rozproszyli.
Wilhelm i ja opuściliśmy klasztor na dwóch wierzchowcach, które złapaliśmy zagubione w lesie i które teraz uważaliśmy za res nullius [137] .Ruszyliśmy ku wschodowi. Kiedy znowu znaleźliśmy się w Bobbio, dowiedzieliśmy się złych nowin o cesarzu. Po dotarciu do Rzymu został ukoronowany przez lud. Ponieważ wszelkie układy z Janem uznane teraz zostały za niemożliwe, wybrał antypapieża, Mikołaja V. Marsyliusza mianowano duchowym namiestnikiem dla Rzymu, lecz z jego winy i przez jego słabość działy się w tym mieście rzeczy nader smutne do opowiedzenia. Brano na męki kapłanów wiernych papieżowi, którzy nie chcieli odprawiać mszy, przeor augustianów został rzucony do fosy lwów na Kapitolu. Marsyliusz i Jan z Jandun ogłosili Jana za heretyka i Ludwik polecił skazać go na śmierć. Ale cesarz rządził źle, zraził do siebie miejscowych panów, brał pieniądze z publicznego skarbca. W miarę jak dochodziły do nas te słuchy, opóźnialiśmy marsz w stronę Rzymu, i pojąłem, że Wilhelm nie chciał być świadkiem wydarzeń, które stanowiły upokorzenie jego nadziei.