Выбрать главу

Pokazał mi pergamin, na którym przepisał notatkę wielkimi literami łacińskimi: Secretum finis Africae manus supra idolum age primum et septimum de quatuor.

— Czy to jasne? —zapytał.

— Ręka na idolu działa na pierwszego i siódmego z czterech… —powtórzyłem potrząsając głową. —Nie jest ani trochę jasne!

— Wiem. Trzeba by przede wszystkim wiedzieć, co Wenancjusz rozumiał przez idolum.Obraz, urojenie, figurę? A następnie, czym jest owa czwórka, w której jest pierwszy i siódmy? Co trzeba z nią uczynić? Przesunąć, pchnąć, pociągnąć?

— Nie wiemy więc nic i jesteśmy w punkcie wyjścia —powiedziałem wielce rozczarowany. Wilhelm zatrzymał się i spojrzał na mnie z miną, w której nie było ani śladu życzliwości.

— Mój chłopcze —powiedział —masz przed sobą biednego franciszkanina, który dzięki skromnej wiedzy i tej odrobinie biegłości, jakie zawdzięcza nieskończonej potędze Pana, zdołał w ciągu niewielu godzin odczytać tajne pismo, choć jego autor sądził, że jest hermetyczne dla wszystkich poza nim samym… a ty, nędzny nieuk i łapserdak, pozwalasz sobie twierdzić, że jesteśmy w punkcie wyjścia?

Przeprosiłem wielce niezręcznie. Zraniłem próżność mojego mistrza, choć wiedziałem przecież, jak dumny był z szybkości i niezawodności swoich dedukcji. Wilhelm naprawdę dokonał dziełagodnego podziwu i nie było jego winą, że przebiegły Wenancjusz nie tylko schował to, co był odkrył, pod szatą niezrozumiałego alfabetu zodiakalnego, ale wymyślił też zagadkę nie do rozwikłania.

— Nieważne, nieważne, nie tłumacz się —przerwał mi Wilhelm. —W gruncie rzeczy masz rację, wiemy jeszcze zbyt mało. Chodźmy.

NIESZPÓR

Kiedy to dochodzi do jeszcze jednej rozmowy z opatem, Wilhelm ma wielce osobliwe pomysły, jak odcyfrować zagadkę labiryntu, lecz osiąga to w sposób całkowicie rozsądny. Potem spożywa się syr w zasmażce.

Opat oczekiwał nas z obliczem posępnym i zafrasowanym. Trzymał w dłoni jakąś kartę.

— Dostałem właśnie list od opata z Conques —oznajmił. —Podaje imię tego, któremu Jan powierzył dowództwo nad francuskimi żołnierzami i troskę o nietykalność legacji. Nie jest to mąż wojenny, nie jest to dworzanin, i będzie jednocześnie członkiem legacji.

— Rzadkie połączenie rozmaitych cnót —rzekł zaniepokojony Wilhelm. —Któż to taki?

— Bernard Gui albo Bernard Guidoni, jeśli wolisz. Wilhelm wykrzyknął w swoim ojczystym języku coś, czego ni ja, ni opat nie zrozumieliśmy, i być może tak było lepiej dla wszystkich, gdyż słowo, które wypowiedział Wilhelm, zasyczało sprośnie.

— Nie podoba mi się to —dodał zaraz. —Bernard był przez całe lata młotem na heretyków w okolicy Tuluzy i napisał Practica officii inquisitionis heretice pravitatisna użytek tych wszystkich, którzy mają ścigać i niszczyć waldensów, beginów, bigotów, braciaszków i dulcynian.

— Wiem. Znam tę księgę, wyśmienita, jeśli chodzi o doktrynę.

— Tak, jeśli chodzi o doktrynę —zgodził się Wilhelm. —Dedykował ją Janowi, który w minionych latach powierzał mu liczne misje we Flandrii i Górnej Italii. A kiedy został mianowany biskupem w Galicji, nie pokazał się ani razu w swojej diecezji i nie zaprzestał działalności inkwizytorskiej. Wydawało mi się, że teraz wycofał się do biskupstwa w Lodève, ale zda się, że Jan skłonił go do podjęcia dzieła, i to tutaj, w północnej Italii. Czemu właśnie Bernard i czemu odpowiada również za zbrojnych?…

— Jest na to odpowiedź —rzekł opat —i potwierdza ona wszystkie lęki, które wyjawiłem wczoraj. Wiesz dobrze, nawet jeśli nie chcesz tego mi przyznać, że stanowiska w sprawie ubóstwa Chrystusa i Kościoła, podtrzymanego przez kapitułę w Perugii, choćby i nie zbrakło na jego wsparcie argumentów teologicznych, broni się znacznie mniej ostrożnie i prawomyślnie, niż postępuje wiele ruchów kacerskich. Niewiele trzeba, by udowodnić, że poglądy Michała z Ceseny, które przyswoił sobie cesarz, są takie same jak Hubertyna i Angela Clarena. I aż do tego punktu obie legacje będą zgodne. Ale Gui może uzyskać więcej i ma po temu dane; będzie się starał utrzymywać, że tezy z Perugii są takie same, jak braciaszków lub pseudoapostołów. Czy zgodzisz się z tym?

— Powiadasz, że sprawy tak stoją czy że Bernard Gui to właśnie oznajmi?

— Powiedzmy, że powiadam, że on tak powie —przyznał ostrożnie opat.

— Zgadzam się z tym i ja. Ale to było pewne. Wiedziano mianowicie, że doszłoby do tego, nawet gdyby nie było Bernarda Gui. Co najwyżej Bernard uczyni to skuteczniej niźli wszystkie te miernoty z kurii i przyjdzie dyskutować z nim subtelniej.

— Tak —rzekł opat —ale w tym miejscu staje przed nami kwestia podniesiona już wczoraj. Jeśli nie znajdziemy do jutra winnego dwóch, a może trzech zbrodni, będę musiał udzielić Bernardowi prawa nadzoru nad sprawami opactwa. Nie mogę ukryć przed człowiekiem mającym władzę Bernarda (a to za naszą wspólną zgodą, nie zapominajmy), że tutaj, w opactwie, miały miejsce, i mają nadal, wydarzenia nie wyjaśnione. W innym razie, jeśliby odkrył je w chwili, kiedy (oby Bóg nas przed tym uchronił) zdarzy się nowy tajemniczy fakt, będzie miał wszelkie prawo krzyczeć: zdrada…

— To prawda —mruknął Wilhelm zatroskanym głosem. —Nic nie da się zrobić. Trzeba będzie strzec się i mieć na oku Bernarda, który będzie miał na oku tajemnicze morderstwo. Może na dobre to wyjdzie, gdyż Bernard, zaprzątnięty mordercą, mniej będzie skłonny wtrącać się do dysputy.

— Bernard zajęty poszukiwaniem mordercy będzie kolcem w stosie pacierzowym mojego autorytetu, nie zapominaj o tym. Ta mętna sprawa narzuca mi po raz pierwszy konieczność odstąpienia części mojej władzy w tych murach, i jest to fakt nowy nie tylko w historii tego opactwa, ale całego zakonu kluniackiego. Zrób coś, by temu zapobiec. A pierwszą rzeczą, jaką można by uczynić, byłoby odmówić gościny legacjom.

— Gorąco proszę waszą wielebność, by zechciał rozważyć tę nader poważną decyzję —rzekł Wilhelm. —Masz wszak w dłoniach list cesarza, który prosi cię gorąco o…

— Wiem, jakie mam powinności wobec cesarza —przerwał opryskliwie opat —i wiesz to także ty. Wiesz więc, że niestety nie mogę się wycofać. Ale to wszystko wygląda paskudnie. Gdzie jest Berengar, co mu się stało, co czynisz?

— Jestem tylko bratem, który jakże już dawno temu prowadził skutecznie dochodzenia inkwizycyjne. Wiesz, że prawdy w dwa dni się nie znajdzie. A zresztą, jakiejż to władzy mi udzieliłeś? Czyż mam dostęp do biblioteki? Czyż mogę stawiać pytania, jakie zechcę, korzystając z poparcia twojego autorytetu?

— Nie widzę żadnego związku między zbrodniami a biblioteką —odparł zagniewany opat.

— Adelmus był iluminatorem, Wenancjusz tłumaczem, Berengar pomocnikiem bibliotekarskim… —wyjaśnił cierpliwie Wilhelm.

— W tym znaczeniu wszyscy spośród sześćdziesięciu mnichów mają coś wspólnego z biblioteką, tak jak mają coś wspólnego z kościołem. Czemuż więc nie szukasz w kościele? Bracie Wilhelmie, prowadzisz dochodzenie z mojego upoważnienia i w granicach, w jakich prosiłem cię, byś je prowadził. Co do reszty w tych murach ja jestem jedynym panem po Bogu i z Jego łaski. I odnosi się to również do Bernarda. Z drugiej strony —dodał tonem łagodniejszym —nie jest powiedziane, że Bernard przybędzie tutaj właśnie na spotkanie. Opat z Conques pisze mi też, że zjawia się w Italii, by pociągnąć na południe. Mówi mi też, że papież prosił kardynała Bertranda z Poggetto, by wyruszył z Bolonii, przybył tutaj i objął kierownictwo pontyfikalnej legacji. Być może Bernard przybywa tutaj po to, żeby spotkać się z kardynałem.

— Co, patrząc w szerszej perspektywie, byłoby gorsze. Bernard jest młotem na heretyków w Italii środkowej. To spotkanie między dwoma zwolennikami walki antyheretyckiej może zapowiadać szerszą ofensywę w kraju, by objąć w wyniku cały ruch franciszkański…