Выбрать главу

— Nie do pojęcia —rzekł Wilhelm. —Seweryn zamknął się tu z księgą. Klucznik jej nie miał…

— Czy nie ukrył jej pod suknią? —spytałem.

— Nie, księga, którą widziałem tamtego ranka pod stołem Wenancjusza, była duża, spostrzeglibyśmy ją.

— Jak była oprawiona? —spytałem jeszcze.

— Nie wiem. Leżała otwarta i widziałem ją tylko przez niewiele sekund, ledwie mogłem dojrzeć, że była po grecku, lecz niczego innego nie pomnę. Idźmy dalej; klucznik jej nie wziął, Malachiasz chyba też nie.

— Absolutnie nie —potwierdził Bencjusz —kiedy klucznik złapał go za pierś, widać było, że nie może mieć jej pod szkaplerzem.

— Dobrze. To jest, źle. Skoro księgi nie ma w tym pokoju, jest oczywiste, że ktoś inny, nie Malachiasz i nie klucznik, wszedł tu wcześniej.

— To znaczy trzecia osoba, ta, która zabiła Seweryna?

— Za dużo ludzi —odparł Wilhelm.

— Z drugiej strony —powiedziałem —kto mógł wiedzieć, że księga jest tutaj?

— Na przykład Jorge, jeśli nas usłyszał.

— Tak —powiedziałem —ale Jorge nie mógłby zabić człeka silnego jak Seweryn, i to w tak gwałtowny sposób.

— Z pewnością nie. Poza tym widziałeś, jak kierował się w stronę Gmachu, łucznicy zaś dopadli go w kuchni, chwilę przed znalezieniem klucznika. Nie miałby więc czasu, by przybyć tutaj, a później wrócić do kuchni. Zważ, że choć porusza się swobodnie, musi jednak iść wzdłuż murów i nie zdołałby przebyć ogrodu, i to biegiem…

— Pozwól mi ruszyć głową —powiedziałem, bo ambicja kazała mi podjąć rywalizację z moim mistrzem. —Nie mógł więc to być Jorge. Alinard krążył w pobliżu, ale on też ledwie trzyma się na nogach i nie dałby rady Sewerynowi. Klucznik tu był, ale czas między jego wyjściem z kuchni a przybyciem łuczników był tak krótki, że chyba trudno byłoby mu skłonić Seweryna do otwarcia drzwi, zetrzeć się z nim, zabić go, a potem narobić takiego bigosu. Malachiasz mógł wyprzedzić wszystkich: Jorge słyszy, jak rozmawiacie w narteksie i idzie do skryptorium, by zawiadomić Malachiasza, że księga z biblioteki jest u Seweryna. Malachiasz przybywa, przekonuje Seweryna, że ten winien mu otworzyć, zabija go, Bóg jeden wie czemu. Lecz jeśli szukał księgi, winien rozpoznać ją nie robiąc takiego bałaganu, bo on przecież jest bibliotekarzem! Któż więc zostaje?

— Bencjusz —rzekł Wilhelm.

Bencjusz zaprzeczył, energicznie potrząsając głową.

— Nie, bracie Wilhelmie, wiesz, że pali mnie ciekawość. Lecz gdybym tu wszedł i mógłbym wyjść z księgą, nie dotrzymywałbym wam teraz towarzystwa, lecz zaszyłbym się gdzieś, by obejrzeć mój skarb…

— Dowód prawie przekonywający —uśmiechnął się Wilhelm. —Ale nawet ty nie wiesz, jak wygląda księga. Mogłeś zabić, a teraz chcesz ją rozpoznać.

Bencjusz zaczerwienił się gwałtownie.

— Nie jestem mordercą —zaprotestował.

— Nikt nie jest, dopóki nie popełni pierwszej zbrodni —oznajmił filozoficznie Wilhelm. —W każdym razie księgi nie ma, i to wystarczy za dowód, że nie zostawiłeś jej tutaj. Wydaje mi się rzeczą rozsądną, że gdybyś wziął ją przedtem, wyśliznąłbyś się stąd w czasie zamieszania.

Odwrócił się, by popatrzeć na zwłoki. Robił wrażenie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę ze śmierci przyjaciela.

— Biedny Sewerynie —rzekł —podejrzewałem także ciebie i twoje trucizny. Ty zaś czekałeś zasadzki z trucizną, gdyż inaczej nie wzułbyś tych rękawic. Lękałeś się niebezpieczeństwa z ziemi, a dosięgnęło cię ze sklepienia niebieskiego… —Wziął do ręki globus i przyjrzał mu się uważnie. —Kto wie, czemu użyli właśnie tego oręża…

— Było pod ręką…

— Może i tak. Były inne jeszcze rzeczy, naczynia, narzędzia ogrodnicze… To piękny przykład sztuki obrabiania metalu i wiedzy astronomicznej. Został zniszczony i… Święte nieba! —wykrzyknął.

— Co się stało?

— I porażona została trzecia część słońca, i trzecia część księżyca, i trzecia część gwiazd… —wyrecytował.

Znałem aż za dobrze tekst Jana apostoła.

— Czwarta trąba! —wykrzyknąłem.

— W istocie. Pierwsza grad, potem krew, potem woda, teraz zaś gwiazdy… Jeśli tak, wszystko trzeba przemyśleć na nowo, gdyż morderca nie uderza przypadkowo, ale według planu… Czy jednak można wyobrazić sobie umysł tak niegodziwy, by zabijał jedynie, jeśli może to uczynić w zgodzie z danymi księgi Apokalipsy!

— Co stanie się przy piątej trąbie? —zapytałem przerażony. Spróbowałem przypomnieć sobie: —I widziałem gwiazdę, która z nieba spadła na ziemię, i dano jej klucz od studni przepaści… Czyżby miał kto utopić się w studni?

— Piąta trąba obiecuje wiele innych rzeczy —rzekł Wilhelm. —Wzniesie się dym ze studni, jak dym z pieca, potem wyjdą stamtąd szarańcze na ziemię i dana im będzie moc, jaką mają skorpiony ziemskie. I szarańcze owe będą podobne z wyglądu do koni, i na ich głowach będą jakby korony ze złota, a zęby będą miały jak zęby lwów… Nasz człowiek będzie rozporządzał rozmaitymi środkami, jeśli zechce uczynić rzeczywistością słowa księgi… Lecz porzućmy te rojenia. Postarajmy się raczej przypomnieć sobie, co powiedział Seweryn, kiedy doniósł nam, że znalazł księgę…

— Powiedziałeś mu, żeby ją przyniósł, on odrzekł, że nie może…

— W istocie, zaś potem nam przerwano. Dlaczego nie mógł? Księgę da się przenosić. I czemu założył rękawice? Czyżby w oprawie księgi było coś, co ma związek z trucizną, która zabiła Berengara i Wenancjusza? Tajemnicza pułapka, zatrute ostrze…

— Wąż! —rzekłem.

— Czemu nie wieloryb? Nie, dalej roimy. Trucizna, jak widzieliśmy, musiała dostawać się przez usta. Poza tym Seweryn nie powiedział, że nie może przenieść księgi. Rzekł jeno, że woli pokazać mi ją tutaj. I wzuł rękawice… Przez to wiemy, że tę księgę dotyka się w rękawicach. I odnosi się to także do ciebie, Bencjuszu, jeśli spełni się twoja nadzieja i znajdziesz ją. A skoro jesteś taki usłużny, mógłbyś mi pomóc. Idź do skryptorium i bacz na. Malachiasza. Nie spuszczaj go z oka.

— Uczynię to —rzekł Bencjusz i wyszedł rozradowany, jak się zdaje, swoją misją.

Nie mogliśmy wstrzymywać dłużej innych mnichów i pokój zapełnił się ludźmi. Minęła pora obiadu i Bernard pewnie gromadził już swój dwór w sali kapitulnej.

— Nic tu po nas —rzekł Wilhelm.

Przyszła mi do głowy pewna myśl.

— Czy morderca nie mógł cisnąć księgi przez okno, by potem pójść po nią na tyły szpitala?

Wilhelm przyjrzał się z powątpiewaniem wielkim oknom pracowni, które wyglądały na szczelnie zamknięte.

— Sprawdźmy —rzekł.

Wyszliśmy i obejrzeliśmy od tyłu budowlę, która prawie przylegała do muru, zostawiając jednak wąskie przejście. Wilhelm poruszał się ostrożnie, ponieważ na tej przestrzeni śnieg z poprzednich dni zachował się nie naruszony. Nasze nogi odciskały na zamarzniętej, lecz łamliwej skorupie widoczne znaki, gdyby wiec ktoś przeszedł tedy przed nami, śnieg by nam to wyjawił. Nie zobaczyliśmy nic.

Opuściliśmy szpital i porzuciliśmy moją nędzną hipotezę, a kiedy szliśmy przez ogród, zapytałem Wilhelma, czy naprawdę ufa Bencjuszowi.

— Nie do końca —rzekł Wilhelm —ale w każdym razie nie powiedzieliśmy mu nic, czego by i tak nie wiedział, osiągnęliśmy zaś to, że zaczął się lękać księgi. Wreszcie powierzając mu baczenie na Malachiasza, zyskujemy to, że i Malachiasz będzie go miał na oku, Malachiasz, który najwidoczniej szuka księgi na własną rękę.

— A czego chciał klucznik?

— Rychło dowiemy się. Z pewnością czegoś chciał, i to chciał szybko, by uniknąć niebezpieczeństwa, które go przerażało. To coś jest pewnie znane Malachiaszowi, inaczej bowiem nie da się wyjaśnić rozpaczliwego wezwania, z jakim Remigiusz zwrócił się doń…

— Tak czy owak księga zniknęła…

— Jest to rzecz zgoła niepodobna do prawdy —rzekł Wilhelm, kiedy docieraliśmy już do sali kapitulnej. —Jeśli była, a Seweryn wszak powiedział, że była, to albo została wyniesiona, albo jeszcze tam jest.