Выбрать главу

— Przestań, głupcze, to tylko zabawa — powiedział Viridoviks. — W zeszłym roku w Imbros drwili ze mnie za walkę w szynku. W Galii bardowie robią to samo. Okazywanie urazy jest wyjątkowym nietaktem.

— Czyżby? — burknął Gajusz Fiłipus.

Po chwili, ku uldze Marka, puścił miecz. Obserwował skecz do końca, ale miał twarz zawziętą bardziej niż w czasie bitwy.

Na szczęście następna burleska przywróciła mu dobry humor. Wyrażała opinię Aptos o samozwańczym Imperatorze Videssos. Ubrany w strojne szaty młody mężczyzna, zachowujący się jak głupiec, prowadził oddział mnichów-żołnierzy główną ulicą miasta. Nagle sześcioletni chłopiec w skórach nomady wyskoczył spomiędzy domów. Imperator krzyknął, rzucił berło i koronę, odwrócił się i zaczął uciekać, depcząc swoją gwardię.

— Tak jest! Szybciej, szybciej, ty nicponiu! — krzyknął za nim Viridoviks, zgięty wpół ze śmiechu.

— Daj wszystkim po sztuce złota — zawtórował mu Gajusz Fiłipus. — Albo lepiej nie, bo pognają za tobą, zamiast zostawić cię dla Yezda!

Ten komentarz spotkał się z okrzykami aprobaty ze strony mieszkańców miasta. Wkrótce po dotarciu do Videssos Ortaias kazał mennicom bić nowe monety, żeby spopularyzować swoje rządy. Taką przynajmniej miał nadzieję. Lecz miedziane i srebrne monety były cienkie i źle uformowane, a złote jeszcze bardziej sfałszowane niż te, które wypuścił jego stryjeczny dziadek, Strobilos. W zachodniej części kraju nie widziano jeszcze poborców podatkowych, lecz plotki głosiły, że nawet oni nie chcą przyjmować tych pieniędzy, żądając starszych monet.

Marek przekonał się, że różnice wartości realnej monet o identycznych nominałach piekielnie utrudniają hazard. Po ponad roku spędzonym w Videssos przywykł jednak do tej rozrywki i wieczorem jak zwykle zasiadł przy stoliku w „Tańczącym Wilku”.

— Ha! Słońca! — wykrzyknął przywódca kompanii kupieckiej i zgarnął stawkę.

Trybun spojrzał kwaśno na parę kości. Nie tylko kosztowało go trzy sztuki złota — w tym jedną czystą monetę bitą przez Imperatora Rhasiosa Akindynosa sto dwadzieścia lat wcześniej — ale według niego był to przegrywający rzut. Rzymianie używali do gry trzech kości i za najlepszy rzut uznawali trzy szóstki. Natomiast u Videssańczyków szóstki przegrywały. Nazywali oni dwie szóstki „demonami”, a gracz tracił wszystko.

— Ten ma dzisiaj szczęście! — zakrakał kupiec siedzący z prawej strony Skaurusa. — Trzy korony oznaczają, że znowu je wygra!

Przesunął trzy jasne monety na środek stołu. Wypuścił je jakiś pomniejszy lord z bogatego w kopalnie Vaspurakanu. Było ich dużo w obiegu na zachodzie Imperium, zwłaszcza że wykonano je z czystszego kruszcu niż ostatnie imperialne pieniądze.

Marek rzucił na nie dwie z własnego zmniejszającego się zapasu videssańskich monet. Trzeba by sześciu lub siedmiu Ortaiasa, żeby wyrównać stawkę. Szef kupców rzucił kośćmi. Trójka i piątka, czyli nic. Podobnie jak dwie czwórki. Jeden i… Marek przeżył chwilę niepokoju, dopóki druga kość nie przestała wirować. To była dwójka.

— Fiu! — powiedział.

Nastąpiło kilka marnych kolejek. Zwiększyła się ilość zakładów. Wreszcie kupiec wyrzucił dwanaście i musiał oddać kości graczowi siedzącemu po lewej. Skaurus zgarnął vaspurakańskie złoto razem z zakładami, które sam postawił. Portrety na monetach były wykonane topornie. Na niektórych sztukach widniały kwadratowe vaspurakańskie litery, na innych bardziej zaokrąglone videssańskie.

Miedziana miska stojąca na podłodze za trybunem zadźwięczała jak dzwon po celnym strzale winem. Marek usłyszał okrzyki podziwu i brzęk monet przechodzących z rąk do rąk. Bez patrzenia wiedział, że aplauz zdobył sobie Gorgidas. Kiedy Grek odkrył, że Videssańczycy grają w kottabos, jego radość nie miała granic. Nikt w stolicy nie mógł się z nim równać, nie mówiąc o tym prowincjonalnym mieście. Jeśli miejscowi jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy, wkrótce mieli się przekonać.

Kości wędrowały szybko między graczami. Kiedy dotarły do Marka, podniósł je do ust i chuchnął. Jako racjonalista uważał, że to głupi przesąd, lecz doszedł do wniosku, że na pewno nie zaszkodzi.

Pierwszych kilka rzutów było nieudanych. Videssańska gra często się dłużyła. Ktoś otworzył drzwi „Tańczącego Wilka”.

— Proszę zamykać — burknął Skaurus, kiedy poczuł prąd zimnego powietrza, ale nie obejrzał się.

— W porządku. Wino dla wszystkich na zgodę!

Trybun zerwał się, zanim sala rozbrzmiała okrzykami radości. Zobaczył uśmiechniętego Senpata Sviodo w kurtce obsypanej topniejącym śniegiem. Nevrata stała za mężem.

Marek podbiegł do nich i wyściskał, poklepując po plecach.

— Jakie wieści? — zapytał.

— Mógłbyś najpierw powiedzieć „witajcie” — zauważyła Nevrata, a w jej ciemnych oczach jarzyły się iskierki humoru.

— Przepraszam. Witajcie. Jakie wieści?

Wszyscy się roześmiali, choć trybun wcale nie żartował. Długo czekał na powrót Vaspurakanerów i martwił się na zapas.

— Rzucasz czy nie? — zawołał od stołu zirytowany gracz. — Jeśli nie, oddaj nam kości.

Marek poczerwieniał, uświadomiwszy sobie, że trzyma je w dłoni. Nevrata wcisnęła mu do ręki monetę. Jej palce były zimne.

— Postaw to.

Skaurus spojrzał na sztukę złota. Nie była za blada od domieszki srebra ani za ciemna od miedzi. Pewnie z vaspurakańskiej mennicy — pomyślał. Na rewersie widniał videssański napis, a nad nim żołnierz wymachujący mieczem. Marek nigdy nie widział takiej monety. Odwrócił ją.

Twarz na czołowej stronie wyglądała jak żywa. Nie był to stylizowany portret. Mężczyzna miał zmierzwione włosy i brodę, dumny nos i usta okolone zmarszczkami. Trybun czuł, że go zna. Nagle zesztywniał. Widział te usta uśmiechnięte i ściągnięte w gniewie. Spojrzał w sufit i zagwizdał cicho. Dopiero teraz zauważył napis pod portretem.

— Autokrata — powiedział.

Nie musiał czytać inskrypcji, żeby dodać nazwisko Thorisina Gavrasa.

Kiedy Skaurus wrócił z wieściami do obozu, Helvis przyjęła je jak kobieta najemnika.

— To oznacza kolejną rundę wojny domowej — stwierdziła. Marek skinął głową, a ona mówiła dalej: — Obie strony będą potrzebowały żołnierzy. Możesz sprzedać swoje miecze za dobrą cenę.

— Wojna domowa to przekleństwo — oświadczył Marek, który pamiętał z dzieciństwa ostatnią rzymską. — Liczy się tylko walka przeciwko Avsharowi i Yezda. Inne to strata czasu. Im bardziej będą zażarte, tym słabsze będzie Imperium, kiedy dojdzie do prawdziwej próby. Z Thorisinem jako Imperatorem Videssos ma szansę na zwycięstwo. Z Ortaiasem nie daję nam więcej jak sześć miesięcy.

— Nam? — Hel vis spojrzała na niego dziwnie. — Jesteś Videssańczykiem? Nie sądzisz, że to Imperator powinien cię za takiego uznać? On cię wynajmuje. Jesteś tylko narzędziem, które się wykorzystuje i odkłada, kiedy przestaje być potrzebne. Jeśli Ortaias zapłaci ci więcej, będziesz głupcem, gdy nie przyjmiesz jego pieniędzy.

Trybun z przykrością stwierdził, że w jej słowach jest dużo prawdy. Uważał, że cele legionu są różne od celów innych wojsk wynajmowanych przez Videssos, ale czy jego panowie również tak sądzili? Prawdopodobnie nie. Lecz myśl o służeniu takiemu tchórzowi jak młody Sphrantzes była nie do zniesienia.

— Nawet gdyby Ortaias przetopił złotą kulę ze szczytu Wysokiej Świątyni w Videssos i dał mi ją, nie walczyłbym dla niego — oświadczył. — Moi ludzie również nie staną po jego stronie. Wiedzą, że jest tchórzem.

— Tak, odwaga się liczy — przyznała Helvis, ale zaraz dodała: — Podobnie jak złoto. Myślisz, że to Ortaias rządzi? Podejrzewam, że musi pytać wuja, zanim uda się na stronę.