Выбрать главу

— To jeszcze gorzej — mruknął Skaurus.

Ortaias Sphrantzes był głupcem i nikczemnikiem, ale Marek wiedział, że jego wuj, Vardanes, nie jest ani jednym, ani drugim. Starszy Sphrantzes miał w sobie zimną bezwzględność, której brakowało siostrzeńcowi. Czynił jednak wysiłki, żeby ukryć prawdziwą naturę pod pozorami uprzejmości. Było to jak perfumowanie trupa. Markowi zjeżyły się włoski na karku.

Próbował niezręcznie wyjaśnić, o co mu chodzi, lecz czuł ściskanie w żołądku i nie sądził, by pomogła na to jakakolwiek ilość złota. Wiedział również, że nie zdoła przekonać Helvis. Jedyną zasadą, którą kierowali się Namdalajczycy walczący dla Videssos, była korzyść własna. Im wyższa zapłata i mniejsze ryzyko, tym lepiej.

Helvis podeszła do małego ołtarza, który ostatnio umieściła przy wschodniej ścianie chaty, i zapaliła kadzidełko.

— Cokolwiek zdecydujesz, należy podziękować Phosowi — oświadczyła.

Słodki dym wypełnił małe, duszne pomieszczenie. Trybun milczał, więc Helvis odwróciła się do niego rozzłoszczona.

— Ty powinieneś to zrobić, a nie ja. Tylko Phos wie, dlaczego daje ci szansę, skoro ty mu się nie odwdzięczasz. Masz. — Podała mu mały alabastrowy słoiczek z kadzidłem.

Ten apodyktyczny gest obudził w Marku przekorę i zniweczył nadzieję na pokój między nimi.

— Prawdopodobnie dlatego że śpi albo najpewniej w ogóle go nie ma — warknął.

Jej przerażone spojrzenie sprawiło, że natychmiast pożałował tych słów, ale nie mógł ich już cofnąć.

— Jeśli twój drogi Phos pozwala, by banda dzikusów wyrzynała jego lud, to co z niego za bóg? Jeśli musicie mieć jakiegoś boga, wybierzcie takiego, który zasługuje na uwielbienie.

Zręczny teolog udzieliłby kilku odpowiedzi na tę drwinę: że za sukcesami Yezda stoi przeciwnik Phosa Skotos albo też z namdalajskiego punktu widzenia Videssańczycy są heretykami i dlatego nie mają prawa do boskiej ochrony. Lecz dla Helvis nie była to zwykła sprzeczka.

— Świętokradztwo! — szepnęła i uderzyła go w twarz.

Chwilę później zalała się łzami. Malrik obudził się i też zaczął płakać.

— Śpij — warknął Skaurus tonem, który legioniście zmroziłby krew w żyłach.

Chłopiec rozpłakał się jeszcze głośniej. Helvis spiorunowała Marka wzrokiem i pochyliła się nad synem, żeby go uspokoić.

Trybun chodził w tę i z powrotem po izbie, zbyt zdenerwowany, żeby ustać w miejscu. Jego gniew powoli ostygł. Zawodzenie Malrika przeszło w szloch, a potem w chrapliwy senny oddech. Helvis zerknęła na Skaurusa.

— Przepraszam, że cię uderzyłam — powiedziała cicho.

Marek potarł policzek.

— Zapomnij o tym. Sam zawiniłem.

Spojrzeli na siebie jak obcy. Byli nimi pod wieloma względami mimo dziecka, które nosiła Helvis. Co ja sobie myślałem, kiedy ją prosiłem, żeby dzieliła ze mną życie? — zapytał Skaurus samego siebie.

Ze sposobu, w jaki mu się przyglądała — taksującym, a zarazem jakby nieobecnym wzrokiem — poznał, że przyszła jej do głowy ta sama myśl.

Pomógł jej wstać. Dotyk ciepłego ciała przypomniał mu o co najmniej jednym powodzie, dla którego żyli razem. Z powodu grubokościstej budowy nie widać było po Helvis, że minęła już połowa ciąży. Brzuch dopiero zaczął się zarysowywać, piersi zrobiły się cięższe, ale ktoś, kto jej nie znał, mógłby niczego nie zauważyć.

Kiedy Marek próbował ją objąć, wykręciła się z jego ramion.

— Co dobrego z tego wyniknie? — zapytała, odwracając się do niego plecami. — To nie rozwiąże niczego, niczego nie zmieni, tylko odwlecze sprawę. Zresztą kiedy jesteśmy zagniewani, i tak nie jest nam dobrze.

Trybun zdusił w sobie gniewną odpowiedź. Nieraz kłopoty znikały, gdy leżeli odprężeni i rozleniwieni. Lecz w obecnym stanie Helvis stała się kapryśna pod tym względem. Skaurus to rozumiał i godził się z sytuacją.

Tej nocy jednak pragnął jej i miał nadzieję, że bliskość pomoże naprawić stosunki między nimi. Podszedł do Helvis i położył jej dłonie na ramionach.

Odwróciła się do niego, ale nie z pożądania.

— Wcale nie dbasz o mnie ani o to, co myślę — wybuchnęła. — Myślisz tylko o swojej przyjemności.

— Ha! — Wcale nie zabrzmiało to jak śmiech. — Gdyby tak było, dawno bym poszukał jej gdzie indziej.

Marek wreszcie stracił panowanie nad sobą i zadał zbyt mocny cios. Helvis znowu zaczęła płakać, nie tak głośno jak wcześniej, lecz cicho i rozpaczliwie. Nie zadawała sobie trudu, by wycierać łzy. Płynęły jej po policzkach, kiedy zdmuchnęła lampę i wsunęła się pod koce.

Skaurus długo stał w ciemności, nasłuchując cichego szlochania, które nie budziło chłopca. W końcu pochylił się i pogłaskał Helvis przez grubą wełnę; nie z żądzy, lecz żeby ją pocieszyć.

Kobieta wzdrygnęła się jak po uderzeniu. Uważając, żeby jej więcej nie dotknąć, trybun wśliznął się pod koce. Czuł zapach kadzidła, słodki jak śmierć.

Wpatrywał się w niski sufit, choć nic nie mógł zobaczyć w ciemności. Wreszcie zasnął.

Po obudzeniu czuł się wyczerpany jak w dzień po bitwie. Twarz Helvis była zapuchnięta od płaczu i pokryta plamami. Schodzili sobie z drogi i rozmawiali ze sobą uprzejmie, nie chcąc rozdrapywać świeżej rany. Lecz Skaurus wiedział, że będzie się goiła bardzo długo, jeśli w ogóle kiedykolwiek to nastąpi.

Skorzystał z wymówki, że musi dopilnować żołnierzy, i szybko wyszedł, a Helvis wyglądała na zadowoloną, że zostaje sama. Legioniści oczywiście nie mieli pojęcia o osobistych kłopotach dowódcy. Rozprawiali w podnieceniu o sztuce złota, którą dostał. Trybun uśmiechnął się krzywo. Niemal zapomniał o monecie i jej znaczeniu.

Wkrótce się przekonał, że miał rację. Wszyscy co do jednego odczuwali pogardę wobec Ortaiasa Sphrantzesa.

— Mimowie mieli rację — stwierdził Minucjusz. — Skoro Thorisin żyje, pewnie nie dojdzie do wojny. Tamten ucieknie na koniec świata.

— Tak, Gavras dużo bardziej nadaje się do rządzenia — zgodził się Viridoviks. — Jest dobrym mówcą, wyjątkowo przystojnym mężczyzną, a jego żołądek może pomieścić mnóstwo wina.

Gorgidas rzucił Celtowi spojrzenie pełne irytacji.

— Co to wszystko ma wspólnego z królowaniem? — zapytał. — Według tego, co mówisz, Thorisin powinien być wyśmienitym sofistą, piękną dziewczyną… — Marek zamrugał oczami, słysząc tę figurę retoryczną, ale musiał przyznać, że jest trafna — …albo doskonałą gąbką. Ale królem? Nie sądzę. Król powinien być przede wszystkim sprawiedliwy.

— Niech diabli wezmą ciebie i twoje gąbki — odparł Gal. — Poza tym, niech sobie twój król będzie choćby nie wiem jak sprawiedliwy, ale jeśli mówi jak sprzedawca kiełbasy i wygląda jak mysi bobek, nikt nie zwróci na niego najmniejszej uwagi. Trzeba się nadawać do roli przywódcy.

Mówił wyniosłym tonem, przypominając słuchaczom, że sam kiedyś był szlachcicem i miał liczną świtę.

— Coś w tym jest — stwierdził Gajusz Filipus.

Choć rzadko zgadzał się z Viridoviksem w jakiejkolwiek sprawie, dowodził dużą grupą ludzi i wiedział, jak duże znaczenie ma styl.

— Wiem, że jest — przyznał niechętnie Grek. — Lecz to nie wystarczy. Weźcie na przykład Alcybiadesa. — Nazwisko nie zrobiło żadnego wrażenia na centurionie i Celcie. Gorgidas westchnął i spróbował innej taktyki, zwracając się do Viridoviksa. — Co królowi przyjdzie z tego, że ma mocniejszą głowę od swoich poddanych?

— Człowieku, nawet beznadziejny idiota ci na to odpowie. Jeśli ktoś cały dzień musi znosić narzekania różnych nudziarzy… — Viridoviks zaczął świdrować wzrokiem Gorgidasa, aż ten poczerwieniał i ponaglił go niecierpliwym gestem — cóż może lepiej usunąć troski, jak nie słodkie wino? — I cmoknął ustami.