Выбрать главу

— Chyba się starzeję — mruknął Gorgidas po grecku. — Żeby dać się przegadać rudowąsemu Celtowi… — Odszedł, nie kończąc zdania.

Marek również ruszył w stronę zamarzniętych pól, żeby popatrzeć na musztrę. Khatrishe Laona Pakhymera śmigali na koniach, wyczyniając różne sztuki. Inni ćwiczyli strzelanie z łuku, przebijając strzałami kopce siana. Mimo że przyjaźnili się z Rzymianami, stanowili odrębny oddział., Piechota tworzyła drugą dużą grupę. Setki maruderów, którzy przyłączyli się do legionistów po bitwie pod Maraghą, oraz wojownicy Gagika Bagratouniego powoli wtapiali się w szeregi Rzymian. Brody i kolczugi z rękawami nadawały Vaspurakanerom i Videssańczykom egzotyczny wygląd, ale dzięki intensywnym ćwiczeniom posługiwali się oszczepami i mieczami równie sprawnie jak synowie Italii.

Phostis Apokavkos pomachał do trybuna. Skaurus odpowiedział uśmiechem. Był zadowolony, że zabrał chłopa-żołnierza ze slumsów stolicy i zrobił z niego legionistę. Apokavkos szybko przyswoił sobie zwyczaje Rzymian.

Zaczął golić brodę i nauczył się łaciny, żeby jak najbardziej upodobnić się do nowych towarzyszy.

Jego wysoka i szczupła postać zasłaniała Doukitzesa stojącego obok niego. Ci dwaj szybko się zaprzyjaźnili. Skaurus czasami zastanawiał się dlaczego. Doukitzes był drobnym złodziejaszkiem, którym nie został Phostis, mimo że biedował w stolicy. Niedługo przed Maraghą trybun uratował Doukitzesa, skazanego przez Mavrikiosa na obcięcie dłoni. Może z wdzięczności złodziej nie wrócił do swojego fachu — a przynajmniej nie dał się złapać — odkąd przyłączył się do Rzymian. On również pomachał trybunowi, choć z większym wahaniem niż Apokavkos.

Marek obserwował manipuł, którzy ćwiczył rzut oszczepami, pila. Mam dobrą małą armię — pomyślał z dumą. To dobrze. Wkrótce te umiejętności się przydadzą.

Kątem oka podchwycił ruch zdecydowanie niemilitarny. Objęci ramionami, Senpat i Nevrata szli powoli w stronę swojej chaty.

Nagłe ukłucie zazdrości było jak dźgnięcie nożem w brzuch. Marka przeraziła intensywność tego odczucia, tym bardziej że zaledwie kilka tygodni temu on również był połową takiej pary.

Świat legionów był prostszy — doszedł do wniosku. Prywatnego życia nie da się podporządkować brutalnie prostym rozkazom.

Westchnął, potrząsnął głową i zawrócił w stronę kwatery, żeby podjąć próbę pojednania się z Helvis.

ROZDZIAŁ IV

Smagły khamorthcki zwiadowca na ciemnobrązowym kosmatym kucyku, ubrany w szarobrązowe lisie skóry, wyglądał jak wielka gruda zimowego błota na tle jasnej wiosennej zieleni. Marek przyjrzał się uważnie mieszkańcowi równin i zapytał:

— Skąd mam wiedzieć, że jesteś od Thorisina Gavrasa? Może to zasadzka.

Koczownik obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Podobnie jak dalecy kuzyni Yezda nie lubił miast, zaoranych pól ani ludzi, którzy je uprawiali. Przysiągł jednak lojalność Gavrasowi na swój miecz, a wódz klanu i pretendent do tronu wypili wino zmieszane z krwią.

— Kazał mi was zapytać, co kiedyś powiedział w namiocie o pobudliwych kobietach — odpowiedział łamanym videssańskim.

— Że można się z nimi nieźle zabawić, ale szybko się człowiekowi nudzą — odparł trybun, usatysfakcjonowany.

Aż za dobrze pamiętał tamten ranek. Bał się, że Thorisin aresztuje go za zdradę. Zdziwił się, że Gavras również to pamięta. Ówczesny Sevastokrator był wówczas bardzo pijany.

— Dobrze — pokiwał głową Khamorth. Wykrzywił usta w porozumiewawczym uśmiechu, który niwelował wszelkie różnice stylu życia. — Miał rację.

— Coś w tym jest — zgodził się Marek i też się uśmiechnął.

Według wymagań Thorisina, Helvis trudno byłoby zaliczyć do pobudliwych. Rozejm między nią a Skaurusem, początkowo kruchy, umacniał się, w miarę jak mijała zima. Jeśli nawet nie rozmawiali o pewnych rzeczach — pomyślał trybun — była to z pewnością niewielka cena za pokój.

Każdy pokój jest zbyt drogo okupiony — podszepnął po raz setny wewnętrzny głos. I po raz setny zakrzyczała go reszta umysłu. Pogrążony w zadumie Marek nie dosłyszał tego, co powiedział mieszkaniec równin.

— Słucham?

Na twarz koczownika wróciło lekceważenie. Jaki pożytek może być z tego człowieka, skoro nawet nie potrafi słuchać? Skaurus poczuł, że się czerwieni. Khamorth powtórzył takim tonem, jakby przemawiał do idioty:

— Możecie zwinąć obóz w ciągu trzech dni? Wojsko Thorisina jest daleko za mną. Pojadę na zachód i przyprowadzę je tutaj. Będziecie gotowi?

Trybuna ogarnęło podniecenie. Już nie będzie dłużej odcięty od świata. Trzy dni na zwinięcie obozu, w którym spędzili cały sezon? Jeśli Rzymianie nie zdołają tego zrobić, to znaczy, że nie zasłużyli na swoje dobre imię.

— Będziemy gotowi — oświadczył.

Koczownik obrzucił sceptycznym spojrzeniem rów, palisadę i miasteczko, które wyrosło wewnątrz umocnień. Dla jego ludu przygotowanie się do opuszczenia jakiegoś miejsca było kwestią minut, a nie godzin czy dni.

— Trzy dni — powtórzył.

Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Nie czekając na odpowiedź, zawrócił konika i odjechał.

Jego postawa świadczyła, że już za dużo miłego dnia stracił na rolnicze plemię.

Khatrish, trzymający wartę na wschodnim krańcu doliny Aptos, pomachał nad głową futrzaną czapką. Laon Pakhymer, stojący obok Marka, odpowiedział mu takim samym gestem. W polu widzenia pojawili się pierwsi jeźdźcy Thorisina Gavrasa. Wartownik nadjechał galopem.

— Sformować szyk! — ryknął trybun.

Trąbki i rogi powtórzyły jego rozkaz. Piechota sprawnie ustawiła się za dziewięcioma sztandarami manipułów, signa. Skaurusowi nadal brakowało legionowego orła.

Obok piechoty stanęli khatrishańscy jeźdźcy. Pakhymer nie próbował sformować ich w karne szeregi. Nie stanowili regularnego wojska i bardziej polegali na bitności niż dyscyplinie.

Mieszkańcy Aptos zebrali się po obu stronach drogi prowadzącej do miasta. Ojcowie sadzali dzieci na plecy, żeby mogły coś zobaczyć ponad tłumem. Tylko Phos wiedział, kiedy następnym razem przejedzie tą drogą Imperator, nawet taki, którego prawo do tytułu było niepewne.

Z rozmów, które Marek słyszał wokół siebie, wynikało, że prowincjusze zastanawiają się, czy kopyta wierzchowca Thorisina będą dotykały ziemi. Zjawiły się też osoby bardziej światowe, jak na przykład wdowa po Phorkosie, Nerse.

— Aaach! — wykrzyknęli ludzie.

W oddali pojawili się pierwsi kawalerzyści Gavrasa. Nieśli parasole. Skaurus wiedział, że są oni odpowiednikami rzymskich liktorów z toporami i pękami rózg, stanowiącymi symbole władzy. Za pierwszą pojawiły się następne dwójki, aż przed kolumną zakwitło dwanaście jedwabnych kwiatów, imperialna liczba.

Wytężając wzrok, trybun dojrzał samego Thorisina, który dosiadał wspaniałego gniadosza. Tylko czerwone buty Gavrasa świadczyły o randze. Reszta jego stroju była porządna, ale zwyczajna. Nawet po przejęciu władzy Imperator nie polubił wystawności.

Za nim jechała armia, zgodnie z videssańską tradycją niemal sama kawaleria. Ze wszystkich narodów Imperium tylko Halogajczycy woleli walczyć pieszo. Taktyka rzymskiej piechoty była nowością. Wojsko Gavrasa składało się z Videssańczyków i takiej samej liczby Vaspurakanerów. Nic dziwnego, że Thorisin bił monety odpowiadające standardowi „książąt”.