— Przypuszczam, że mógłby być w lochach pod więzieniem — odparł sekretarz. Jego ton dawał do zrozumienia, że sam w to nie wierzy. — Tam są składowane prawdziwe antyki.
— Skoro tu jestem, mogę spróbować.
— Weź lampę — poradził sekretarz — i trzymaj wyciągnięty miecz. Szczury tam na dole nieczęsto są niepokojone i mogą być niebezpieczne.
— Wspaniale — mruknął trybun.
Niemniej jednak uzyskał od sekretarza użyteczną informację; chociaż wiedział, że w imperialnych biurach mieszczą się więzienia, nie zdawał sobie sprawy, że coś jest jeszcze pod nimi. Sprawdził, czy lampa jest pełna oleju.
Był zadowolony, że ją zabrał, gdy tylko ruszył po schodach wiodących do więzienia, bowiem nawet one leżały poniżej poziomu ulicy i nie docierało tutaj światło dnia. Jedynie pochodnie migocące w żelaznych uchwytach, osadzonych co kilka stóp, rozjaśniały wieczny mrok. Chropowate kamienne ściany ponad nimi były czarne od sadzy, której nie usuwano od wielu lat.
Była pora więziennego posiłku. Dwóch znudzonych strażników pchało korytarzem między celami skrzypiący wózek. Dwaj inni, prawie równie znudzeni, kryli ich przygotowanymi do strzału łukami. Strażnicy rozdawali kromki czarnego, pełnego otręb chleba, małe czarki rybnej zupy, która nie pachniała zbyt świeżo, i gliniane kubki z wodą. Pożywienie było żałosne, ale więźniowie tłoczyli się przy kratach. Jeden skrzywił się, gdy posmakował zupę.
— Znowu myłeś w niej nogi, Podopagouosie — powiedział.
— Tak, potrzebowały tego — odparł niewzruszenie strażnik.
Trybun musiał zapytać o drogę do leżących niżej piwnic. Przeszedł miedzy rzędami cel do małych drzwi, których zawiasy zaskrzypiały okropnie. Jak w przypadku wielu innych drzwi w budynku, nad tymi też była osadzona podobizna Imperatora. Ale Skaurus zamrugał na widok portretu, na którym widniał pyzaty starzec z krótką białą brodą. Kto…? Podniósł lampę i przeczytał towarzyszący wizerunkowi tekst: „Niech Phos ma w swej opiece Autokratora Strobilosa Sphrantzesa”. Minęło ponad pięć lat, od kiedy Strobilos przestał być Imperatorem.
Na długo zanim dotarł do podnóża schodów, Marek wiedział, że nigdy nie znajdzie potrzebnego dokumentu, nawet jeżeli tam był. Mała gliniana lampka nie dawała dużo światła, ale zdołał w jej blasku dostrzec przypadkowo spiętrzone skrzynie z aktami. Niektóre były poprzewracane, a ich zawartość, na wpół pogrzebana w kurzu i pleśni, walała się po podłodze. Powietrze było ciężkie jak w grobowcu.
Lampa zamigotała. Skaurus poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Nie mogłoby być gorszego losu od zagubienia się tu na dnie, samemu w ciemności. Nie, nie całkiem samemu; gdy płomień znów rozbłysnął, Skaurus zobaczył dziesiątki lśniących zielono oczu. Trybun pomyślał nerwowo, że niektóre z nich są zdecydowanie wyżej nad ziemią, niż przystało na szczurze ślepia.
Zawrócił, zamykając za sobą starannie małe drzwi. Strobilos gapił się na niego bez śladu zainteresowania; nawet nadworny artysta miał kłopoty z przedstawieniem go inaczej, niż jako tępaka.
Oświetlony jasnymi i wesołymi pochodniami poziom więzienny wydawał się prawie atrakcyjny w porównaniu z tym niższym. Strażnicy z wózkiem przesunęli się nie więcej niż o sześć czy siedem cel. Ich rytm był powolny, prawie hipnotyczny — bochenek w lewo, czarka z zupą na prawo; czarka na lewo, bochenek na prawo; dzbanek z wodą na obie strony; przesunięcie skrzypiącego wózka pod kolejne kraty i od nowa to samo.
— Hej, ty tam! — zawołał ktoś z jednej celi. — Tak, ty, cudzoziemcze! — Marek miał zamiar iść dalej przekonany, że nikt tutaj nie może mówić do niego, ale drugie wołanie zatrzymało go. Rozejrzał się ciekawie.
Nie rozpoznał Tarona Leimmokheira w wyświechtanym płóciennym więziennym stroju. Eksadmirał stracił na wadze, a jego włosy i broda były długie i rozczochrane; miesiące spędzone w pozbawionej słońca ciemnicy ograbiły go z żeglarskiej opalenizny. Ale gdy Skaurus podszedł do celi, zobaczył, że Leimmokheir nadal nosi się z wojskową godnością. Sama cela, na ile to możliwe, była schludna i czysta, prawdę mówiąc porządniejsza od korytarza.
— Czego chcesz, Leimmokheirze? — zapytał trybun niezbyt grzecznie. Człowiek po drugiej stronie zardzewiałych krat kiedyś nastawał na jego życie i został skazany na więzienie za próbę zamordowania Imperatora, którego Rzymianin popierał.
— O ile to możliwe, chciałbym, żebyś przekazał wiadomość Gavrasowi. — Słowa były prośbą, ale głęboki chrapliwy głos zachował rozkazujący ton, chociaż jego właściciel był więźniem. Marek czekał.
Leimmokheir odczytał wyraz jego twarzy.
— Och, nie jestem takim głupcem, by prosić o uwolnienie. Wiem, że nie mam szans. Ale na Phosa, cudzoziemcze, powiedz Imperatorowi, że więzi niewinnego człowieka. Na Phosa i jego światło, na nadzieję na niebo i na strach przed lodem Skotosa, przysięgam. — Nakreślił znak słońca na piersi i powtórzył chrapliwie: — Więzi niewinnego!
Skazaniec z sąsiedniej celi, mężczyzna o wąskiej, przebiegłej twarzy łasicy i ziemistej cerze, łypnął koso na Skaurusa i zawołał:
— Tak, wszyscy tutaj jesteśmy niewinni! Wiesz, właśnie dlatego nas tu trzymają, by uchronić nas przed winnymi na wolności. Niewinni! — Jego śmiech sprawił, że słowo to zabrzmiało niczym sprośny żart.
Jednakże Rzymianin zatrzymał się niezdecydowanie. Leimmokheir mógł być bosy i potargany, ale jego mowa nadal miała pewną cechę, którą Marek zauważył, gdy po raz pierwszy usłyszał admirała na plaży w środku nocy. Jego głos wywoływał wrażenie, że należy do człowieka, który nie chce albo nie umie kłamać. Oczy więźnia wwierciły się w oczy trybuna i Skaurus pierwszy opuścił powieki.
Podjechał wózek. Trybun podjął decyzję.
— Zrobię co w mojej mocy — obiecał.
Leimmokheir przyjął jego słowa nie skinieniem, ale schyleniem głowy i położeniem prawej ręki na sercu. Był to salut, jaki imperialny żołnierz oddaje zwierzchnikowi. Skaurus pomyślał, że jeśli jest to gra, to zasługuje na nagrodę.
Zaczął żałować danego słowa jeszcze przed powrotem do kompleksu pałacowego. Jakby nie miał dość własnych kłopotów! Próba przekonania Gavrasa, że być może popełnił błąd, mogła się okazać fatalna w skutkach. Thorisin był bardziej nieufny w stosunku do swoich pomocników niż Mavrikios i Marek musiał przyznać, że nie bez powodu. Jeżeli Imperator kiedykolwiek dowie się, że trybun planował dezercję… Lepiej o tym nie myśleć.
Z drugiej strony, jeżeli uda mu się zbliżyć do Imperatora przez Alypię Gavrę, to może nie wzbudzi podejrzeń; tym bardziej, jeżeli księżniczka stanie po jego stronie. Może przynajmniej dowie się, co ona myśli o Leimmokheirze, dzięki czemu zyska lepsze pojecie o tym, na ile może ufać byłemu admirałowi. Marek trzasnął pięścią w dłoń, zadowolony z własnej przemyślności.
Może Alypia będzie wiedziała, gdzie zapodział się ten przeklęty dokument — pomyślał.
Mizizios, służący-eunuch, zapukał delikatnie do okazałych drzwi. Jak większość portali w małym odrębnym budynku, będącym prywatną siedzibą imperatorskiej rodziny, były zdobione intarsjami z hebanu i czerwonego cedru.
Skaurus usłyszał, jak księżniczka mówi:
— Tak, wprowadź go. — Mizizios skłonił się i nacisnął srebrną klamkę.
Wszedł za trybunem do komnaty, ale Alypia machnęła ręką.
— Zostaw nas samych. — Widząc wahanie eunucha, dodała: — Śmiało; moja cnota jest przy nim bezpieczna.
Marek pomyślał, że nie tylko rozkaz, ale zawarta w nim gorycz przyśpieszyły ucieczkę eunucha.
Ale po drwili, gdy księżniczka zaproponowała Rzymianinowi krzesło, znów była pełna wdzięku. Poczęstowała go winem i ciastkami.