Jedną z rzeczy pozostawionych przez uciekającego naczelnika klanu była złota miednica do mycia nóg. Szlachta myła w niej nogi, tak, i sikała do niej czasami. Kuyuk kazał złotnikowi stopić naczynie i przekuć je na kształt ducha wiatru. Ustawił fetysza między namiotami i wszyscy członkowie klanu Czarnej Owcy zaczęli go czcić.
— Brzmi to jak coś z Herodota — powiedział Gorgidas. Drobne przejrzyste spirale wosku wysnuwały się spod jego szybkiego stylusa.
— Z czego? W każdym razie Kuyuk pozwolił, by ten stan rzeczy trwał przez jakiś czas, po czym zwołał swych butnych szlachciców. Zdradził im, skąd wziął się fetysz i powiedział: „Myliście nogi w tej misie i sikaliście do niej, a nawet rzygaliście. Teraz czcicie ją, ponieważ ma kształt ducha. Ta sama prawda odnosi się do mnie: kiedy byłem człowiekiem z ludu, mogliście lżyć mnie do woli, ale jako naczelnik klanu wymagam szacunku dla zajmowanego stanowiska”.
— Och, co za zmyślny człowiek! — zawołał Viridoviks z podziwem. — To powinno nauczyć ich moresu.
— Ani trochę! Najpoważniejszy wielmoża, który zwał się Mutugen, wbił nóż w serce Kuyuka. Potem wszyscy szlachetnie urodzeni zebrali się wokół i obsikali jego trupa. Mutugen powiedział: „Złoto jest złotem bez względu na kształt, a podle urodzony pozostaje podle urodzonym nawet w koronie na głowie”. Syn Mutugena, Tutukan, jest naczelnikiem Czarnej Owcy do dziś dnia. Nie chcieli podążyć za nikim innym.
— Prawda, szlachcice nie chcieli — powiedział Marek — ale co z resztą klanu? Czy przykro im było widzieć zabitego Kuyuka?
— Kto wie? A zresztą, co za różnica? — odparł szczerze zdumiony pytaniem Arigh.
Viridoviks klepnął go po plecach na zgodę.
Gorgidas wyrzucił ręce w powietrze. Teraz, w bardziej pokojowym nastroju dzięki etnograficznym dociekaniom, miał chęć przyznać rację Skaurusowi. Powiedział:
— Nie pozwól, by cię omotali, Rzymianinie. Oni nie doświadczyli demokracji i mają o niej nie większe pojecie, niż ślepy o kolorach.
— Ha! — mruknął Viridoviks. — Arigh, co powiesz, byśmy razem znaleźli jakąś arystokratyczną tawernę i obalili dzbanek czy dwa szlachetnych winorośli? — Celt i niski żylasty człowiek równin wymaszerowali z baraku ramię w ramię.
Notatki Gorgidasa i jego własna wizyta u Alypii Gavry przypomniały Markowi o innych zainteresowaniach greckiego lekarza.
— Jak tam historia, którą spisujesz? — zapytał.
— Posuwa się, Skaurusie, po troszeczku, ale się posuwa.
— Mogę zobaczyć? — zapytał Rzymianin, nagle zaciekawiony. — Moja greka nigdy nie była najlepsza, wiem, i ostatnio zardzewiała, ale chciałbym spróbować, jeśli mi pozwolisz.
Gorgidas zawahał się.
— Mam tylko jeden egzemplarz. — Ale o ile nie pisał wyłącznie dla siebie, trybun mógł być jedynym czytelnikiem jego pracy w oryginale, a żaden videssański przekład — jeżeli taki powstanie — nie mógł być taki sam. — Ale uważaj; pilnuj, by twój berbeć jej nie wysmarował.
— Oczywiście — zapewnił go Skaurus.
— Zatem zgoda, przyniosę ci ją, albo część wartą przeczytania. Nie, zostań, nie kłopocz się. Sam przyniosę.
Grek wyszedł do swej kwatery w sąsiedniej sali. Wrócił z paroma zwojami pergaminu, które niechętnie podał Markowi.
— Dziękuję — powiedział trybun, ale Gorgidas przerwał uprzejmości niecierpliwym ruchem ręki.
Marek znał go dobrze; lekarz miał wielkie serce, ale nie lubił przyznawać tego nawet przed sobą.
Skaurus zabrał pergaminy do własnej kwatery, zapalił lampę, rozłożył się na łóżku i zaczął czytać. Gdy zapadł zmierzch zrozumiał, jak nędzne i chwiejne jest to światło. Pomyślał o kapłanie Apsimarze w Imbros i aurze perłowej jasności, którą ascetyczny duchowny mógł tworzyć na zawołanie wokół własnej głowy. Czasami magia była pomocna, chociaż Apsimar wołałby o pomstę do boga, gdyby poproszono go, aby służył jako lampa do czytania…
Skaurus skoncentrował się na historii Gorgidasa. Z początku czynił niewielkie postępy. Nie czytał po grecku od kilku lat — przykro było wiedzieć, ile słów z gromadzonego w bólach słownika zagubiło się po drodze. Jednakże im dalej się zagłębiał, tym lepiej pojmował, że Grek stworzył — jak nazwał to Tukidydes? — ktema as aei, ponadczasowe dzieło.
Styl Gorgidasa był przyjemnie bezpośredni; lekarz posługiwał się płynną koine greką, z jedynie nielicznymi oryginalnymi wyjątkami dla przypomnienia, że pochodzi z Elis, miasta, w którym mówiono doryckim dialektem.
Ale jego historia miała do zaoferowania coś więcej, niż tylko przyjemny styl. Była w niej zawarta prawdziwa myśl. Gorgidas stale starał się sięgnąć poza zwykłe wypadki i naświetlić zasady, jakie one ilustrują. Marek zastanowił się, czy nie było to zasługą jego medycznego wyszkolenia. Lekarz musi rozpoznawać prawdziwą naturę choroby, nie tylko leczyć symptomy.
I tak, kiedy mówił o antynamdalajskich zamieszkach w Videssos, skrupulatnie przedstawiał, co się stało w konkretnym przypadku, ale dodawał uwagę: „Tłum miejski uwielbia kłopoty i jest nieroztropny z natury; to sprawia, że wewnętrzny konflikt może okazać się bardziej niebezpieczny i trudniejszy do zduszenia niż walka z nieprzyjacielem zewnętrznym”. Była to prawda odnosząca się nie tylko do tego Imperium.
Weszła Helvis, przerywając Markowi tok rozmyślań. Miała Dostiego na ręku i prowadziła za rękę Malrika. Starszy chłopiec, syn Hemonda, uwolnił się i skoczył Skaurusowi na brzuch.
— Spacerowaliśmy po nabrzeżu! — zawołał z nieokiełznanym entuzjazmem pięciolatka. — I mama kupiła mi kiełbaskę, i oglądaliśmy odpływające statki…
Marek uniósł pytająco brwi.
— Bouraphos — wyjaśniła Helvis.
Trybun skinął. Nadszedł czas, by Thorisin wysłał do Pityos pomoc przeciwko Yezda, a flota drungariosa mogła dotrzeć do portu na Morzu Videssańskim na długo przed siłami idącymi lądem.
Malrik trajkował dalej; Skaurus słuchał półuchem. Helvis postawiła Dostiego. Chłopiec próbował stać o własnych siłach, ale przewrócił się i na czworakach popełzł w stronę ojca.
— Ta! — zawołał. — Tatata!
Dotarł do rolki pergaminu, którą trybun odstawił na podłogę. Pamiętając na wpół poważne ostrzeżenie Gorgidasa, Marek zabrał pergamin. Twarz dziecka spochmurniała. Marek złapał synka i zaczął go podrzucać, co chyba przywróciło mu dobry humor.
— Mnie też — poprosił Malrik, ciągnąc Skaurusa za rękaw.
Trybun starał się nie faworyzować własnego syna.
— W porządku, bohaterze, ale jesteś trochę za duży, bym mógł to zrobić na leżąco. — Trybun wstał, podał Dostiego Helvis, potem zaczął podrzucać pasierba tak wysoko, że chłopiec aż piszczał z radości.
— Wystarczy — zadecydowała praktyczna Helvis — bo nie zdoła utrzymać tej kiełbasy. — Do syna powiedziała: — I tobie też wystarczy, młody człowieku. Przygotuj się do łóżka. — Po zwyczajowych protestach Malrik zdjął koszulę i spodnie i wsunął się pod koce. Zasnął natychmiast.
— A jak cię uratować przed tym? — zapytała Helvis, podnosząc Dostiego i wskazując na pergaminy. — Czy zamierzasz sypiać z podatkami?
— Mam nadzieję, że nie! — zawołał Marek; byłaby to perwersja, która nie uradowałaby nawet Vardanesa Sphrantzesa. Trybun pokazał Helvis historię Gorgidasa. Dziwne pismo wywołało niezadowolenie na jej twarzy. Chociaż potrafiła przeczytać tylko parę słów po videssańsku, znała litery i była stropiona tym, że inne znaki też mogą symbolizować dźwięki.
Coś zbliżonego do strachu pojawiło się w jej oczach, gdy powiedziała do Skaurusa: