— Czasami prawie zapominam, z jak daleka pochodzisz, kochanie, a potem jakaś błahostka niespodzianie przypomina mi o tym. To twoja łacina, prawda?
— Nie całkiem — odparł trybun. Spróbował jej to wyjaśnić, ale dostrzegł, że to wprawiło ją w zakłopotanie. Helvis nie potrafiła również zrozumieć jego zainteresowania przeszłością.
— To minęło, minęło na zawsze. Co może być bardziej bezużyteczne? — powiedziała.
— A jak można łudzić się, że zrozumie się to, co nastąpi, bez wiedzy, co stało się wcześniej?
— Co ma być, to będzie, niezależnie od tego, czy to rozumiem, czy nie. Chwila obecna wystarcza mi aż nadto.
Marek potrząsnął głową.
— Obawiam się, że drzemie w tobie wcale niemały barbarzyńca — powiedział przyjaźnie.
— I co z tego? — W jej spojrzeniu kryło się wyzwanie. Włożyła Dostiego do kołyski.
On wziął ją w ramiona.
— Nie uskarżam się — powiedział.
Skaurusa zawsze bawiło to, jak studenci i nauczyciele Akademii Videssańskiej przyglądają mu się, gdy chodzi korytarzami budowli z szarego piaskowca. Mogli być kapłanami czy szlachcicami, siwobrodymi profesorami czy utalentowanymi synami wyplataczy lin, ale widok dowódcy najemników zawsze powodował, że ciekawie odwracali głowy.
Cieszył się, że Nepos przychodzi wcześnie na zajęcia. O ile dopisałoby im szczęście, pyzaty mały kapłan mógł znaleźć zaginiony wykaz podatkowy przed wyznaczonym spotkaniem z Alypią Gavrą. Na początku wyglądało na to, że trybunowi los sprzyja, bowiem Nepos rozpoczynał wykłady jeszcze wcześniej, niż myślał. Kiedy zajrzał do refektarza, zaspany student powiedział:
— Tak, był tutaj, ale już poszedł na wykład. Dokąd? Chyba do jednej z sal na drugim piętrze, nie jestem pewien do której. — Młody człowiek wrócił do swej słodzonej miodem kaszy jęczmiennej.
Marek popędził po schodach, a potem zaglądał w otwarte drzwi sal, póki nie znalazł Neposa. Zajął wolne miejsce z tyłu. Nepos rozpromienił się na jego widok, ale nie przerwał wykładu. Około tuzina studentów gryzmoliło notatki, próbując za nim nadążyć.
Od czasu do czasu jeden z nich zadawał pytanie. Nepos rozprawiał się z problemami bez wysiłku, ale cierpliwie, zawsze na koniec wyjaśnień pytając:
— Teraz rozumiecie?
Skaurus mógłby odpowiedzieć, że nie. Na ile mógł się zorientować, poruszana przez kapłana kwestia leżała gdzieś na pograniczu teologii i czarów, i zdecydowanie była zbyt niejasna dla niewtajemniczonych. Niemniej jednak trybun uznał Neposa za świetnego mówcę, dowcipnego, myślącego i opanowanego.
— To wszystko na dzisiaj — powiedział patriarcha w chwili, gdy Marek zaczął się niecierpliwić. Większość studentów wyszła. Paru zapytało jeszcze o sprawy zbyt skomplikowane, by omawiać je w trakcie wykładu. Oni, wychodząc, również zerkali ciekawie na Skaurusa.
Podobnie jak Nepos.
— No, no — roześmiał się, potrząsając ręką trybuna. — Co cię tu sprowadza? Z pewnością nie głębokie zainteresowanie stosunkiem miedzy wszechobecnością łaski Phosa a właściwym stosowaniem prawa kontaktu.
— O nie — odparł Skaurus.
Ale kiedy wyjaśnił cel swej wizyty, Nepos wybuchnął śmiechem, aż mu policzki poczerwieniały: Trybun nie widział w tym nic śmiesznego i nie omieszkał tego powiedzieć.
— Proszę cię, wybacz. Mam dwa powody do wesołości. — Kapłan na podkreślenie słów wyciągnął dwa palce. — Po pierwsze, dla takiej drobnostki nie trzeba profesora, do którego należy katedra teoretycznej taumaturgii. Byle jaki czarnoksiężnik z rogu ulicy mógłby znaleźć twój zaginiony rejestr za parę sztuk srebra.
— Och. — Marek poczuł, że twarz mu czerwienieje. — Ale nie znam żadnego czarnoksiężnika z rogu ulicy, za to znam ciebie.
— Racja, jak najbardziej. Nie zrozum mnie źle; pomogę ci z przyjemnością, ale dla tak prostego czaru mag o mojej mocy jest nie bardziej potrzebny, niż młot kowalski do wbicia szpilki w gazę. Właśnie to wydało mi się zabawne.
— Nigdy nie twierdziłem, że wiem cokolwiek o magii. Co poza tym cię rozbawiło? — Trybun próbował ukryć swe zakłopotanie pod maską opryskliwości.
— Tylko to, że okazało się, iż temat dzisiejszego wykładu miał związek z twoim problemem. Dzięki nieograniczonej dobroci Phosa rzeczy niegdyś połączone, pozostają z sobą spokrewnione, przez co może zostać nawiązany miedzy nimi kontakt. Masz może rejestr podatkowy z miasta bliskiego Kybistrze?
Skaurus zastanowił się.
— Tak, w biurze pracuję nad dochodami z Doxonu. Nie znam dobrze tej części Imperium, ale z map wiem, że te dwa miasta leżą w odległości tylko dnia drogi.
— Wspaniale! Używanie jednego zwoju do szukania drugiego wzmacnia czar. Prowadź, przyjacielu. Nie, nie bądź głupi, przedpołudnie mam wolne, a to nie potrwa długo, obiecuję.
W drodze przez dzielnicę pałaców kapłan ani na chwilę nie przestawał mówić. Opowiadał o swych studentach, chwalił pogodę, powtarzał plotki z Akademii, które niewiele znaczyły dla Skaurusa; plótł o wszystkim, co tylko przyszło mu na myśl. Uwielbiał mówić. Rzymianin był wdzięczniejszym słuchaczem od jego rodaków, którzy również lubili słuchać dźwięku swoich głosów.
Marek pomyślał, że tworzą parę równie dziwną jak Viridoviks i Arigh: gruby, niski i łysy kapłan z krzaczastą czarną brodą oraz wysoki, jasnowłosy najemnik-biurokrata.
— Wolisz to od pola? — zapytał Nepos, gdy trybun wprowadził go do biura.
Sekretarz Pandhelis zaskoczony poderwał głowę, gdy kącikiem oka dostrzegł błękitną szatę kapłana. Skoczył na nogi i nakreślił znak słońca na piersi. Nepos uczynił to samo. Skaurus zastanowił się nad odpowiedzią.
— Myślałem, że tak będzie, gdy zaczynałem. Ostatnio często stawiam sobie to pytanie i odpowiedzi są dużo mniej jednoznaczne. — Nie chciał mówić więcej ponad to. Nie w obecności Pandhelisa. Wrócił do interesującej go sprawy. Kataster Doxonu leżał tam, gdzie go zostawił, na rogu biurka. — Czy będziesz potrzebował jakichś specjalnych przyborów? — zapytał Neposa.
— Nie, tylko parę szczypt kurzu, który posłuży za symboliczną więź między poszukującym a zaginionym przedmiotem. Kurz chyba nietrudno tu znaleźć. — Kapłan roześmiał się, Marek także; nawet Pandhelis, urodzony biurokrata, parsknął pod nosem.
Nepos zebrał kurz z parapetu i uważnie rozsypał go na środku czystego arkusza pergaminu.
— Czar manifestuje się różnorako — wyjaśnił Skaurusowi. — Gdy zaginiony przedmiot znajduje się blisko, kurz może przybrać kształt strzały wycelowanej w dane miejsce albo może wznieść się z pergaminu i poprowadzić poszukującego. Jeżeli odległość jest większa, formuje słowo czy obraz, by pokazać lokalizację.
W Rzymie trybun coś takiego uznałby za brednie, ale tutaj był mądrzejszy. Nepos zaczął mruczeć monotonnie w archaicznym videssańskim dialekcie. Trzymał wykaz z Doxonu w prawej ręce, palcami drugiej zaś kreślił w powietrzu szybkie wzory, zdumiewająco pewnie i precyzyjnie. Kapłan uśmiechał się z czystej przyjemności. Marek pomyślał o mistrzu-muzyku, rozbawionym graniem dziecięcej melodyjki.
Nepos wykrzyknął ostatnie słowo rozkazującym tonem, potem dźgnął palcem wskazującym lewej ręki w kierunku kurzu. Ale chociaż drobiny zawirowały, jak gdyby poruszone oddechem, nie ułożyły się w żaden wzór.
Nepos zmarszczył brwi, jak zrobiłby wymyślony przez Skaurusa muzyk, gdyby jedna struna lutni nagle wydała fałszywy ton. Podrapał się po brodzie i spojrzał na Rzymianina z niejakim zakłopotaniem.
— Przepraszam. Musiałem coś pomylić, chociaż nie mam pojęcia co. Spróbujmy jeszcze raz. — Jego druga próba była równie niepomyślna. Kurz poruszył się, po czym osiadł bezładnie.