Выбрать главу

Mała orkiestra grała cicho w kącie sali: flety, instrumenty strunowe, których nazwy wciąż mu się myliły, i podzwaniający klawikord. Helvis radośnie klasnęła w ręce.

— To samo rondo grali wówczas, gdy się poznaliśmy — powiedziała. — Pamiętasz?

— Tamtą noc? Naturalnie. To… jak nazwałaś ten utwór? Wiedziałabyś, że kłamię, gdybym zaprzeczył.

Tego wieczora wiele się wydarzyło. Nie tylko spotkał Helvis — chociaż Hemond wtedy żył jeszcze, oczywiście — ale również Alypię Gavrę. I Avshara, jeśli o to idzie; jak zawsze spochmurniał na wspomnienie księcia-czarnoksiężnika.

Mijali oddzielne grupki: biurokratów, żołnierzy i ambasadorów, wymieniając ze wszystkimi pozdrowienia i krótkie uwagi. Skaurus, mając przyjaciół we wszystkich trzech grupach, był kimś wyjątkowym. Obydwie imperialne frakcje pogardzały sobą wzajemnie. Videssańscy oficerowie woleli towarzystwo najemników, którym nie ufali, od gryzipiórków, którymi gardzili, co tylko potwierdzało ich prostactwo w oczach biurokratów.

Taso Vones, z imponująco wysoką videssańską damą — nie Plakidią Teletze — skłonił się trybunowi.

— Skąd idziesz? — zapytał, mrugając okiem. — Może wiesz, jak podkuwać kawaleryjskie konie albo znasz najlepszy sposób ułożenia memorandum na nieistotny temat?

— Najlepiej tego nie robić — odparła bez namysłu Helvis.

— Bluźnierstwo, moja droga; urzędasy palą ludzi, którzy głoszą takie herezje. Ale z drugiej strony, kawaleryjskie konie są według mnie nie bardziej inspirujące.

Łatwo poznać — pomyślał Skaurus — dlaczego Vones trzyma się z dala i od wojowników, i od biurokratów.

— Jego Świątobliwość Patriarcha Phosa, Balsamon! — zawołał mistrz ceremonii i hałas ucichł na pełną szacunku chwilę, gdy gruby starzec wtoczył się do komnaty. Jego prezencja natychmiast kazała zapomnieć o pozbawionym wdzięku chodzie.

Patriarcha rozejrzał się, potem z uśmiechem i udawanym żałosnym westchnieniem rzekł:

— Ach, gdybyście tylko poświęcali mi tyle samo uwagi w Najwyższej Świątyni! — Wziął z lodu kryształowy puchar z winem i wychylił go z widoczną przyjemnością.

— Ten człowiek niczego nie traktuje poważnie — powiedział z dezaprobatą Soteryk.

Chociaż nie golił tyłu głowy w zwyczajowy wyspiarski sposób, w obcisłych spodniach i krótkiej futrzanej kurtce nadal wyglądał na nie zasymilowanego z Videssańczykami Namdalajczyka.

Marek powiedział:

— Tracenie czasu na martwienie się jego wadami jest do ciebie niepodobne. Ostatecznie, Bałsamon jest dla ciebie heretykiem, prawda?

Wyszczerzył zęby, gdy brat Helvis zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią. Prawda — pomyślał — jest prosta; videssański patriarcha jest zbyt ciekawą postacią, by nie zwracać na niego uwagi.

Słudzy zaczęli wynosić bufety z przekąskami z powrotem do kuchni i zastępować je stołami do uczty i złoconymi krzesłami. Na podstawie poprzednich bankietów w Sali Dziewiętnastu Tapczanów Marek wiedział, że to sygnał zapowiadający przybycie Imperatora. Pomyślał, że wcześniej musi porozmawiać z Balsamonem.

— Co tym razem, przyjacielu? — zapytał patriarcha, gdy Skaurus do niego podszedł. — Ilekroć zbliżasz się do mnie z taką ponurą determinacją w oku wiem, że szukasz drogi do dalszych kłopotów.

Jak Alypia Gavra, Balsamon potrafił sprawić, że trybun czuł się jak nagi. Spróbował ukryć zdenerwowanie i był pewien, że Balsamon to również zauważył. Bardziej wzburzony niż kiedykolwiek, zaczął opowiadać.

— Leimmokheir, co? — mruknął Balsamon, gdy trybun skończył. — Tak, Taron jest dobrym człowiekiem.

O ile Skaurusa pamięć nie myliła, patriarcha po raz pierwszy określił kogoś w ten sposób. Balsamon ciągnął:

— Dlaczego uważasz, że moje wstawiennictwo byłoby warte choć zgniłego jabłka?

— Dlatego — brnął Marek — że jeżeli Gavras nie posłucha ciebie…

— …nie posłucha nikogo, jak prawdopodobnie będzie. To uparty szczeniak — powiedział patriarcha bez żenady o swoim suwerenie.

Jego małe czarne oczka, nadal bystre mimo zwałów tłuszczu, zmierzyły bacznie Rzymianina.

— I ty też o tym wiesz. Po co wiec chłostać zdechłego muła?

— Obiecałem — rzekł wolno Marek, nie mogąc znaleźć lepszej odpowiedzi.

Zanim Balsam on zdążył się odezwać, mistrz ceremonii krzyknął:

— Jej Wysokość Księżniczka Alypia Gavra! Szlachetna Komitta Rhangawe! Jego Imperatorska Wysokość, Autokrator Videssańczyków, Thorisin Gavras!

Mężczyźni skłonili się na znak szacunku dla Imperatora; jako że okazja miała charakter bardziej towarzyski, akt poddaństwa nie był wymagany. Kobiety dygnęły dwornie. Thorisin przyjaźnie pokiwał głową, potem zawołał:

— Gdzie są goście honorowi?!

Szambelanowie otoczyli Rzymian oraz damy i podprowadzili do Imperatora. Thorisin przedstawił ich zebranym, co wywołało drugą turę radosnych okrzyków.

Oczy Komitty Rhangawe zwęziły się niebezpiecznie, gdy przeskakiwały z jednej kobiety Viridoviksa na drugą. Kochanka Imperatora wyglądała niezwykle pięknie w obcisłej spódnicy z kwiecistego płótna, jednakże Marek wolałby wziąć do łóżka jadowitą żmiję. Viridoviks jakby nie widział jej wściekłego spojrzenia, ale również nie był szczęśliwy.

— Coś nie tak? — zapytał trybun, gdy szli w kierunku stołów.

— Tak, stary. Arigh powiedział mi, że Videssańczycy wysyłają poselstwo do jego klanu. Są skłonni wynająć najemników, i on pojedzie z nimi, by dopomóc im w namówieniu swych pobratymców do wstąpienia na służbę Imperium. Będzie to półroczna wyprawa, może nawet dłuższa, a on jest najsympatyczniejszym kompanem do picia, jakiego spotkałem w tym mieście. Będzie mi brakowało tego omadhauna, niech mnie licho, jeżeli kłamię.

Słudzy usadzili legionistów zgodnie z ich znaczeniem. Marek zajął miejsce na prawo od imperatorskiego towarzystwa, obok księżniczki Alypii. Imperator zasiadł miedzy nią a Komitta Rhangawe. Komitta była nie tyle jego metresą, ile żoną, i równie dobrze ona i księżniczka mogłyby zamienić się miejscami. Obok niej zajął miejsce Viridoviks; Skaurus pomyślał, że to zły omen. Trzy towarzyszki Gala szczebiotały ze sobą, podniecone sąsiedztwem Videssańczyków wysokiego rodu, i nie zdawały sobie sprawy z powagi sytuacji.

Na pierwsze danie podano przyjemnie delikatną zupę cebulową z wieprzowiną. Marek opróżnił talerz, prawie nie czując jej smaku, bo w napięciu czekał na jego zdaniem nieuchronny wybuch po lewej stronie. Ale Komitta wykazywała praktyczny takt, co było cnotą, o jaką jej nie posądzał. Odprężył się i z przyjemnością wygarnął parę ostatnich łyżek zupy; było mu przykro, gdy sługa zabrał pustą czarkę. Jednakże puchar z winem zawsze był pełny. Ilekroć go osuszał, natychmiast podchodził służący z błyszczącą srebrną karafką. Chociaż wino było słodkie i gęste, uśpiło ból w jego rannej ręce.

Pojawiły się małe pieczone kuropatwy, faszerowane smażonymi grzybami. Balsamon, siedzący obok Helvis po prawej stronie trybuna, pochłaniał je z apetytem, który przynosił zaszczyt człowiekowi w jego wieku. Poklepał się po pokaźnym brzuchu i powiedział do Skaurusa:

— Widzisz teraz, że zapracowałem na niego uczciwie.

Alypia Gavra pochyliła się w jego stronę.

— Wiesz doskonale, że bez niego nie byłbyś sobą. — Mówiła do niego w taki sposób, jakby był jej ulubionym starym wujaszkiem czy dziadkiem.

Balsamem przewrócił oczami i skrzywił się udając, że jest dotknięty do żywego.

— Widzisz, takiemu grubemu i staremu durniowi trudno jest zdobyć szacunek — powiedział do Helvis. — Powinienem budzić grozę jak dawni patriarchowie i rzucać heretyków na kolana. Mam nadzieję, że ty jesteś przerażona? — zapytał, mrugając do niej.