Выбрать главу

— Byłeś tym, który pragnął uwolnienia tego siwobrodego świętoszka, więc będziesz musiał mieć na niego oko. Mam nadzieję, że będę wiedział o każdym jego oddechu. Rozumiesz?

— Tak. — Rzymianin na wpół spodziewał się takiego rozkazu.

— Tylko „tak”? — Gavras spiorunował go wzrokiem, ale zrezygnował z okazji do wybuchnięcia gniewem. — No to idź i zajmij się tym.

Gdy Marek wracał do koszar legionistów, dogoniła go Alypia Gavra.

— Muszę prosić cię o wybaczenie — powiedziała. — Udawanie, że nie dotarły do mnie twe prośby o spotkanie, byłoby niegrzecznością z mej strony.

— Sytuacja nie była zwyczajna — odparł trybun.

Nie mógł mówić tak swobodnie, jakby sobie życzył. Na ścieżce panował ożywiony ruch; niejedna głowa odwracała się ciekawie na widok najemnego dowódcy idącego ręka w rękę z bratanicą Autokratora Videssańczyków.

— Skromnie mówiąc. — Alypia wzniosła brew.

Ona także używała zdań o wielu znaczeniach. Marek zastanowił się, czy świadomie postanowiła spotkać się z nim w miejscu publicznym, by istniejąca miedzy nimi więź pozostała nieskrystalizowana.

— Mam nadzieję — zaczął ostrożnie — iż nie myślisz, że byłem… ach, że ją wykorzystałem.

Spojrzała na niego pewnie.

— Istnieje wiele korzyści, jakie może osiągnąć oficer w pewnych okolicznościach; mogę dodać, że czasem potrafię patrzeć jego oczami.

— To główna przyczyna mojego długiego wahania.

— Nigdy w głębi serca nie wierzyłam… — Alypia położyła rękę na lewej piersi — …że jesteś taki. — Nagle potrząsnęła głową. — „Główna przyczyna”? A co z twoim małym synem? Co z rodziną, jaką założyłeś po przybyciu do Videssos? Na bankiecie wyglądałeś na zadowolonego z Helvis.

Skaurus zagryzł wargi. Księżniczka ubrała w słowa jego własne myśli.

— A twierdziłaś, że nie potrafisz czytać w moich myślach! — zawołał.

Po raz pierwszy Alypia uśmiechnęła się. Uczyniła ruch, jakby miała zamiar położyć mu rękę na ramieniu, ale powstrzymała się pamiętając, gdzie się znajdują. Rzekła cicho:

— Gdyby te myśli zostały odczytane, to ta… ach, sytuacja… — bez zbytniej złośliwości sparodiowała wcześniejsze zająknięcia się trybuna — …nigdy nie miałaby miejsca.

Ścieżka rozwidlała się.

— Teraz, jak myślę, każde z nas ruszy inną drogą — oznajmiła, skręcając w stronę kwitnących wiśni, które rosły wokół imperatorskiej rezydencji.

Tak, na jakiś czas — powiedział Marek do siebie.

— Popatrz, z czym według Gavrasa mam pracować! — krzyknął Taron Leimmokheir. — Dlaczego nie kazał mi powiesić się na rei? — Po chwili odpowiedział na własne pytanie: — Bo pomyślał, że złamałaby się pod moim ciężarem, i miał rację! — Spojrzał ze wstrętem na port Neorhesian.

Wielkie północne kotwicowisko stolicy stanowiło część miasta niezbyt dobrze znaną Skaurusowi. Rzymianie patrolowali sąsiedni port Kontoskalion, leżący na zwróconym na południe wybrzeżu Videssos, i również z niego wyprawili się na kampanię przeciwko Yezda. Ale Kontoskalion był portem-zabawką w porównaniu z Neorhesian, nazwanym tak od nazwiska dawno zmarłego prefekta, który nadzorował jego budowę.

Przy pirsach wychodzących w Morze Videssańskie stało wiele okrętów; ich maszty tworzyły istny las. Ale w większości były to opasłe, nieruchawe statki handlowe i małe łodzie rybackie, takie jak ta, którą Marek płynął w czasie przeprawy sił Thorisina przez Koński Bród. Burty statków wznosiły się wysoko nad poziom wody — ładunki zostały wyładowane dawno temu, a nowych nie było; nieprzyjacielskie patrole skutecznie blokowały port. Elissaios Bouraphos, wyruszając do Pityos, zabrał najlepsze okręty cesarskiej floty wojennej i wraz z nimi przyłączył się do rebelii Onomagoulosa.

Leimmokheirowi pozostało niewiele: około dziesięciu trirem i może tuzin mniejszych dwurzędowców, znanych trybunowi jako liburniany. Nieprzyjacielska flota była prawie trzy razy większa, a poza tym Bouraphos miał również lepszych kapitanów i załogi.

— Co można zrobić? — zapytał Marek.

Martwił się tym, że drungarios uważa, iż stojące przed nim zadanie przerasta go. Leimmokheir patrzył na morze; nie na spienione fale tańczące wewnątrz falochronów, ale dalej, na zachodnie krańce horyzontu.

Zdawało się, że admirał nie usłyszał go, ale po chwili powoli wyrwał się z zadumy.

— Hmmm? Na światło Phosa, naprawdę nie wiem. Ktoś nawarzył piwa, a ja mam je wypić. Poczekam i rozejrzę się, aby się zorientować, co tu się działo od czasu mego zejścia na ląd. Wróciłem i patrzę z innej strony, i wszystko wygląda dziwnie.

W videssańskiej grze w szachy zdobyte piony mogły być użyte przeciwko ich pierwotnemu właścicielowi, i w ciągu gry po kilka razy przechodzić z ręki do ręki. Skaurus pomyślał, że tutaj ma do czynienia z grą jak najbardziej odpowiadającą zamysłom wynalazców.

Leimmokheir widząc, że Rzymianin ma kłopoty z ułożeniem komentarza, poklepał go po ramieniu.

— Nigdy nie trać nadziei — rzekł poważnie. — Namdalajczycy są heretykami, którzy swoją wiarą narażają dusze na potępienie, ale mają do tego prawo. Niezależnie od tego, jak źle wygląda sztorm, kiedyś musi się skończyć. To Skotos zastawia na człowieka sidła rozpaczy.

On jest chodzącym dowodem własnej filozofii — pomyślał Marek; miesiące więzienia opadły z niego tak, jakby nigdy ich nie było.

Ale zauważył, że drungarios nie odpowiedział na jego pytanie.

Wreszcie ciche tony pandoury ucichły w rzymskich koszarach. Rozległy się burzliwe brawa. Senpat Sviodo odłożył strunowy instrument i na jego przystojnej, smagłej twarzy zakwitł uśmiech zadowolenia. Podniósł kubek z winem w stronę publiczności.

— To było cudowne — powiedziała Helvis. — Sprawiłeś, że zobaczyłam góry Vaspurakanu tak wyraźnie, jakby stały mi przed oczami. Phos dał ci wielki dar. Gdybyś nie był żołnierzem, twój talent wkrótce uczyniłby cię bogatym.

— Ciekawe, że to powiedziałaś — rzekł nieśmiało Senpat. — Gdy byłem mały, myślałem o tym, by uciec z trupą muzyków, którzy grali w posiadłości mego ojca.

— Dlaczego tego nie zrobiłeś?

— Ojciec dowiedział się i złoił mi skórę. Miał rację, niech Phos da mu wieczne odpoczywanie. Byłem potrzebny tutaj; nawet wtedy Yezda byli liczni jak poborcy podatków wokół człowieka, który wykopał skarb. I gdybym uciekł, patrz, co bym stracił. — Otoczył ramieniem siedzącą obok Nevratę. Jaskrawe wstążki spłynęły strumieniem z jego trójrożnej vaspurakańskiej czapki, łaskocąc ją w szyję; odsunęła je i przytuliła się do męża.

Marek napił się wina. Już prawie zapomniał, jakie dobre towarzystwo stanowi para młodych przybyszów z zachodu, nie tylko z powodu muzyki Senpata, ale też zapału i dobrego humoru, z jakim stawiają czoło życiu. Senpat i Nevrata czuli się ze sobą tak dobrze, że wszystkie pary w ich obecności stawały się szczęśliwsze.

— Gdzie twój przyjaciel z wąsami jak stopiony brąz? — zapytała Nevrata trybuna. — Ma ładny głos. Miałam nadzieję, że usłyszę go śpiewającego do wtóru z Senpatem, nawet gdyby miały to być tylko videssańskie piosenki, jedyne zrozumiałe dla nich obu.

— „Mała ptaszyna o żółtym dziobku…” — zaczął Gajusz Filipus ochrypłym barytonem.

Nevrat skrzywiła się i rzuciła w niego orzechem. On, zawsze czujny, złapał go w locie, po czym zmiażdżył głowicą sztyletu.

Nevrata mimo wszystko nie zapomniała o pytaniu. Uniosła znacząco brew. Skaurus odparł nieskładnie:

— Powiedział, że ma jakieś sprawy do załatwienia. Nie wiem dokładnie, o co chodzi. — Ale mogę się domyślać — dokończył w myśli.