Żołnierze Gavrasa przywitali radosnymi okrzykami admirała, który do chwili zacumowania triremy nie zwracał na nich uwagi, a i później musieli się zadowolić jedynie krótkim ruchem ręki. Leimmokheir wyskoczył na pirs z żywością dużo młodszego człowieka. Przepchnął się przez tarasujący mu drogę tłum i stanął przed Imperatorem.
Skłonił się, mówiąc:
— Ufam, iż moja wiadomość była wystarczająco jasna, by uspokoić twoje obawy. — Nie podnosząc głowy mrugnął do Skaurusa lewym okiem, którego Thorisin nie mógł zobaczyć.
Imperator poczerwieniał i nabrał powietrza w płuca, ale nim ryknął na Leimmokheira zobaczył, że Marek na siłę hamuje szeroki uśmiech.
— Zatem jesteś zbyt ufny, co najmniej o połowę — warknął, ale nieszczerze. — Powtarzam to od lat, przypomnij sobie.
— Więc teraz, gdy moje zadanie zostało wykonane, wrócę do lochów, co? — odwzajemnił się drungarios, ale Skaurus nie doszukał się w jego głosie żartobliwej przekory.
— Po strachu, jakiego mi napędziłeś, jak najbardziej na to zasługujesz. — Oczy Gavrasa przesunęły się na okręt flagowy. — Co my tu mamy?
Dwaj marynarze w kolczugach przywiedli swego więźnia. Musieli go podtrzymywać; lewa strona jego przystojnej twarzy była zakrwawiona po spotkaniu z celnie wystrzelonym z procy kamieniem.
— Powinieneś był raczej zostać w Pityos, Elissaiosie — powiedział Thorisin.
Bouraphos spojrzał na niego wściekle i potrząsnął głową, by przepędzić zamroczenie.
— Byliśmy górą, póki ten przeklęty kamień i zdrajcy nie ścięli mnie z nóg. Ja ściąłbym ich lepiej. — Gra słów była ułomna, ale Marek musiał uszanować odwagę rebelianta, że w ogóle spróbował.
— Prawdopodobnie nie będziesz miał okazji — odparł Imperator. Odwrócił się do marynarzy, którzy stanęli na baczność, spodziewając się rozkazu. — Zabrać go do Kynegionu.
Gdy zaczęli odciągać Bouraphosa, Gavras zatrzymał ich na chwilę.
— Ze względu na przysługę, jaką mi niegdyś oddałeś, twoje ziemie nie zostaną skonfiskowane. Chyba masz syna.
— Tak. To miło z twojej strony, Thorisinie.
— On nigdy mnie nie skrzywdził. Możemy także zadbać, by twoja głowa nie trafiła pod Kamień Milowy.
Bouraphos wzruszył ramionami.
— Zrób, jak uważasz. Mnie ona już na nic nie będzie potrzebna. — Popatrzył na marynarzy. — No cóż, chodźmy. Chyba nie muszę wskazywać wam drogi? — Odszedł, prostując się z każdym krokiem.
Marek musiał wypowiedzieć cisnące mu się na język słowa:
— Dobrze umiera.
— Tak — skinął Imperator. — Powinien żyć w taki sam sposób.
Na to trybun nie znalazł odpowiedzi.
Obecni na pirsie przyglądali się przycumowanemu statkowi.
— Co jest napisane na rufie? — zapytał Gajusz Fiłipus.
Litery były spłowiałe i pokryte solą.
— „Zdobywca” — przeczytał Marek. Starszy centurion ściągnął usta.
— Nigdy nie dorośnie do swej nazwy.
„Zdobywca” podskakiwał na fali. Był szerszy od smukłych Videssańskich okrętów wojennych, miał szeroki, czworokątny żagiel, teraz zwinięty, i tuzin wioseł, żeby załoga mogła w razie potrzeby manewrować nim po porcie.
Gorgidas, który znał się na okrętach lepiej niż Rzymianie, wyglądał na zadowolonego.
— Nie został zbudowany wczoraj ani dzień wcześniej, ale dowiezie nas do Pristy i tylko to się liczy.
Trącił nogą wielki skórzany plecak. Marek, który pomagał mu go pakować wiedział, że na jego zawartość składają się głównie zwoje pergaminu, pióra i paczki sproszkowanego atramentu. Trybun zauważył:
— Imperator nie traci czasu. Niecały tydzień od zwycięstwa na morzu, a już wyruszacie do Arshaum.
— Najwyższa pora — powiedział Arigh syn Arghuna. — Brakuje mi końskiego grzbietu między nogami.
Pikridios Goudeles zadrżał lekko.
— Obawiam się, że będziesz miał zbyt wiele okazji, by na powrót do niego przywyknąć, jak, co gorsza, ja. — Do Skaurusa powiedział: — Nadchodząca kampania, przeciwko uzurpatorowi i Yezda, będzie trudna. Dobrzy ludzie Arigha spóźnią się na pierwszą, jak się zdaje, ale z pewnością nie na drugą.
— Oczywiście — rzekł Marek.
Czy Thorisin darzył Goudelesa takim zaufaniem, że wysłał go jako posła? A może usuwał potencjalnego buntownika?
Jakiekolwiek by były powody Gavrasa, jego zaufanie do miodoustego biurokraty najwyraźniej nie było absolutne. Goudelesowi towarzyszył ciemny, małomówny wojownik imieniem Lankinos Skylitzes. Skaurus nie znał go dobrze i nie był pewien, czy jest on bratem czy kuzynem tego Skylitzesa, który zginał w nocnej zasadzce przed rokiem. Przynajmniej pod jednym względem był niezastąpiony — Rzymianin słyszał, jak rozmawiał z Arighiem w języku nomadów.
Może wiedza o stepach była jego specjalnością, bowiem powiedział:
— Jest jeszcze jedna przyczyna pośpiechu. Zeszłej nocy z Aristy przywieziono nowe wieści. Avshar jest na równinach. Prawdopodobnie werbuje żołnierzy; lepiej, żebyśmy go uprzedzili.
Marek krzyknął z konsternacji, a po nim wszyscy ci, którzy usłyszeli wieści Skylitzesa. W głębi duszy przeczuwał, że książę-czarnoksiężnik uciekł bezpiecznie z Videssos po obaleniu Sphrantzesów, ale zawsze dobrze było połudzić się, że jest inaczej.
— Jesteś pewien? — zapytał Skylitzesa.
Żołnierz skinął. Daleko mu do gadatliwych Videssańczyków — pomyślał z uśmiechem Skaurus.
— Może duchy pozwolą nam się spotkać — powiedział Arigh, ruchem ręki naśladując podrzynanie gardła.
Marek podziwiał jego junactwo, ale nie rozsądek. Zbyt wielu miało już takie samo życzenie i nie cieszyło się, gdy się ziściło.
Gajusz Filipus odpiął miecz od pasa i podał go Gorgidasowi.
— Weź — powiedział. — Kiedy ten pomiot węża przebywa na wolności, możesz potrzebować go pewnego dnia.
Grek był wzruszony prezentem, ale próbował odmówić przyjęcia, mówiąc:
— Nie potrafię obchodzić się z takimi narzędziami ani też nie pragnę się tego nauczyć.
— Weź go mimo wszystko — powtórzył nieubłaganie Gajusz Filipus. — Możesz schować go na dno swego worka, ale weź.
Mówił tak, jakby przydzielał zadanie jakiemuś legioniście, a nie dawał prezent, lecz Gorgidas wyczuwał troskę kryjącą się pod jego uporem. Przyjął jego gladius z podziękowaniami i zrobił dokładnie to, co poradził starszy centurion; zapakował go na swego plecaka.
— Bardzo wzruszające — rzekł oschle Goudeles. — Oto coś na osłodę. — Wyjął alabastrową flaszkę z winem, pociągnął łyk i przekazał ją Skaurusowi. Wino spływało do gardła jak śmietana. Dla Pikridiosa tylko to, co najlepsze — pomyślał trybun.
Zadudnił rzucany trap. Kapitan „Zdobywcy”, krzepki mężczyzna w średnim wieku, pomachał ręką i zawołał:
— No, eleganty, na pokład!
Arigh opuścił Videssos bez oglądania się za siebie, z prawą ręką na rękojeści szabli, lewą podtrzymując zarzucony na ramię zamszowy worek. Za nim podążył Skylitzes, równie nonszalancko. Pikridios Goudeles jęknął z teatralną przesadą, podnosząc swój tobołek, ale wcale nie wyglądał na słabeusza.
— Uważaj na siebie — rozkazał Gajusz Filipus, waląc Gorgidasa po plecach. — Masz zbyt miękkie serce, a to nieraz szkodzi.
Lekarz parsknął ze zdenerwowania.
— A ty jesteś pełen łajna, nic wiec dziwnego, że masz brązowe oczy. — Objął obydwu Rzymian, potem zarzucił plecak na ramię i pośpieszył za innymi członkami misji.