Выбрать главу

Wreszcie staje przede mną i przyjmując anielski wyraz twarzy, recytuje fragment Encyklopedii wiedzy względnej i absolutnej Edmunda Wellsa, tom IV, której nauczył się całej na pamięć.

23. ENCYKLOPEDIA

PRZESTĘPCA: Społeczeństwo potrzebuje przestępców. Prawa ustala się, by ktoś mógł ich nie przestrzegać. Jeśli każdy respektuje obowiązujące zasady i nagina się do norm szkolnictwa, pracy, obywatelstwa, konsumpcji, wtedy całe społeczeństwo staje się „normalne" i popada w stagnację.

Ujawnieni przestępcy zostają natychmiast wydani i wyłączeni z życia publicznego, w tym czasie jednak społeczeństwo ewoluuje i generuje jad, który zmusza je do wytwarzania antyciał. Uczy się dzięki temu pokonywać coraz to trudniejsze przeszkody. Choć niezbędni, przestępcy są składani w ofierze. Są regularnie atakowani, znieważani po to tylko, by w przyszłości inni osobnicy, „pośredni w stosunku do normalnych", których można by nazwać „pseudoprzestępcami", mogli popełniać te same przestępstwa, w łagodniejszej wersji, przetrawione, ujęte w system, rozbrojone. To oni właśnie zbiorą żniwo przekroczenia dotychczasowych norm.

Nie łudźmy się jednak. Jeśli nawet to właśnie „pseudoprzestępcy" staną się sławni, ich jedynym walorem będzie umiejętność dostrzeżenia tych, którzy pierwsi naruszyli prawo. Ci zaś zostaną skazani na niepamięć i umrą w przekonaniu, że nikt ich nie zrozumiał.

Edmund Wells,

Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV

24. WYPAD NA ZIEMIĘ

Przechodzimy przez Szafirowe Wrota.

Dyskretnie, by archaniołowie nas nie zauważyli, przemykamy się w stronę Styksu i idziemy wzdłuż brzegu. Pokonujemy siedem krain, zwanych też kontynentami śmierci, wychodzimy z głównego stożka, rzucamy się w czarną przestrzeń i lecimy w stronę Ziemi. Jako aniołowie lecimy jeszcze szybciej niż jako zmarli. Mam wrażenie, że gnamy z prędkością światła. Wkrótce w oddali dostrzegamy naszą planetę. Wchodzimy w atmosferę w tym samym czasie, co cała masa maleńkich meteorytów, które w zetknięciu z nią stają w płomieniach, i które nazywamy spadającymi gwiazdami.

Opuszczamy się w dół. Mijamy samolot z amatorami skoków spadochronowych. Raoul ustawia się naprzeciw jednego z nich, który oczywiście nas nie widzi, i zabawia się, próbując go wyprzedzić. Proszę go, by dał sobie spokój z tą dziecinadą. Śpieszę się do jajka, z którego lada chwila ktoś się wykluje.

Lądujemy gdzieś na równinie w Toskanii.

Ogarnia mnie nostalgia. Czujemy się jak pierwsi astronauci powracający z misji w kosmosie. Z tym że nasz dom nie znajduje się już tutaj, lecz wysoko w górze… Mam wrażenie, że stałem się cudzoziemcem na własnej ziemi.

Raoul daje mi znak – nie mamy czasu do stracenia. Musimy jak najszybciej dotrzeć do szpitala w Perpignan, gdzie czeka na mnie mój pierwszy klient: Jacques Nemrod.

25. NARODZINYJACQUES'A

A więc za chwilę się narodzę.

Pierwszą rzeczą, jaką widzę, jest oślepiające światło w głębi tunelu.

Coś mnie popycha. Coś mnie ciągnie. Pamiętam swoje poprzednie życie. Byłem Indianinem powieszonym przez poszukiwaczy złota. Moją ostatnią myślą było: „Nie mają prawa tak mnie zabić, gdy moje stopy nie dotykają ziemi". Powiesili mnie. Udusiłem się. Duszę się.

Szybko. Raoul woła, że trzeba szybko zadziałać. Tłumaczy, co mam zrobić: nałożyć „anielski pocałunek".

Obrazy masakry zapisują się na zawsze w moim umyśle. Nasze strzały przeciwko ich kulom. Nasze łuki przeciwko ich strzelbom. Obóz w płomieniach. Pojmanie. Moje warkocze odcięte i sznur wokół szyi.

Jacques wciąż przeżywa swoją śmierć. Jest zbyt nerwowy. Szepczę mu do ucha: „Cii… zapomnij o przeszłości". Raoul każe mi go naznaczyć. Jak się do tego zabrać? Wyjaśnia mi, że trzeba przyłożyć palec wskazujący nad górną wargą, jakby chcąc zmusić kogoś do milczenia.

Kładę mój palec pod noskiem dziecka i odciskam rynienkę pod maleńkimi nozdrzami. Jacques uspokaja się.

Nie wiem, co się przed chwilą stało. Poczułem czyjąś obecność. W każdym razie całkowicie zapomniałem, kim poprzednio byłem. Wiem, że musiałem o czymś pamiętać, ale nie mam pojęcia, co to było. Zresztą czy miałem tylko jedno poprzednie życie? Nie, nie wierzę.

A więc za chwilę się narodzę.

Ciągną mnie w stronę światła. Słyszę krzyki.

Mama.

Słyszę głos, który rozkazuje:

– Proszę przeć. No dalej, proszę przeć raz po raz. Naśladujemy oddech psa.

Mama zaczyna sapać.

Inny głos:

– To trwa już zbyt długo. Stan dziecka nie jest najlepszy. Powinniśmy pomyśleć o cesarce…

– Nie, nie – mówi mama. – Zostawcie mnie. Poradzę sobie.

Znowu parcie. Porywają mnie fale. Zmierzam w stronę wąskiego przesmyku. Nogami naprzód ześlizguję się w stronę oślepiającego światła. Nagle palce u nóg znajdują się w lodowatej strefie. Mam ochotę podkulić je i schronić się w cieple, lecz ręce w gumowych rękawiczkach chwytają mnie i wyciągają ku lodowatej przestrzeni.

Moje nogi są już na zewnątrz, teraz pośladki, wreszcie brzuch. Ciągną dalej. Jeszcze tylko moje ramiona i głowa są bezpieczne. Reszta ciała drży z zimna. Znowu ktoś mnie ciągnie, na szczęście mój podbródek dobrze się zaklinował – nie dam się tak łatwo.

– Nie uda nam się, nie przechodzi – oświadcza położnik.

– Uda się, uda… – jęczy moja matka.

– Może pora na nacięcie krocza? – radzi jakiś głos.

– Czy to konieczne? – pyta moja mama bez entuzjazmu w głosie.

– Jeśli dalej będziemy tak ciągnąć, uszkodzimy mu głowę – pada odpowiedź.

Przez chwilę moje ciało znajduje się w chłodzie, głowa zaś w cieple, ramiona przyciśnięte mam do uszu. Nagle w pobliżu mojej twarzy pojawia się ostrze. Czuję, że coś rozdziera się wokół mnie, nacisk słabnie. Czuję ostatnie pociągnięcie i tym razem głowa przechodzi.

Otwieram oczy. Światło mnie razi. Czym prędzej je zamykam.

Ktoś mnie chwyta za nogi. Nie mam nawet czasu pomyśleć o tym, co się ze mną dzieje. Obracają mnie głową na dół. Aj! Aj! Dość tego maltretowania! Krzyczę ze złości. Oni też krzyczą.

Cóż, zapamiętam tę chwilę narodzin! Wrzeszczę wniebogłosy. Wygląda na to, że sprawia im to wyjątkową przyjemność. Śmieją się. Czyżby się ze mnie nabijali? Nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić, zaczynam płakać. Wciąż się śmieją. Podają mnie sobie z rąk do rąk. Hej! Nie jestem przecież jakąś tam zabawką! Ktoś dotyka mojego przyrodzenia i mówi:

– To chłopiec!

Patrząc obiektywnie, z punktu widzenia anioła, dziecko jest po prostu brzydkie… Raoul przygląda się noworodkowi i wybucha gromkim śmiechem jak za dawnych czasów.

– Naprawdę jest paskudny!

– Myślisz, że to się zmieni?

Lekarz obwieszcza, że mój klient waży trzy trzysta. Raoul poklepuje mnie po ramieniu, jak gdybym dokonał nie lada wyczynu.

– Wszystkie noworodki wyglądają na nieco przydeptane po wyjściu z brzucha matki. A kiedy wyciąga się je za pomocą kleszczy – przypominają gofry.

Urodziłem się.

– Jaki słodziutki! – gratulują sobie głosy, których wciąż nie rozumiem.

Wszyscy wrzeszczą na tej planecie. Czy nie potrafią szeptać? Za dużo tu światła, za dużo przeciągów, hałasu i zapachów. Wcale mi się tu nie podoba. Czy mogę wrócić tam, skąd przyszedłem? Nikt jednak nie pyta mnie o zdanie. Wszyscy zajęci są dyskusją, wygląda na to, że na bardzo ważny temat.

– Jak nazwiecie chłopca?

– Jacques.

Nadal wrzawa wokoło. Do mojego drżącego ciała zbliżają się nożyczki. Ratunku! Przecinają pępowinę i czuję jeszcze większy chłód.