– Edmundowi Wellsowi tak bardzo zależy na szerzeniu wiedzy, że z pewnością znalazł sposób, by zmaterializować czwarty tom encyklopedii swojego autorstwa.
– Przecież nie ma już do dyspozycji pióra, ołówka, nie mówiąc o maszynie do pisania czy też komputerze. Może gromadzić całą wiedzę, jaką tylko ma ochotę, lecz ta na zawsze pozostanie jedynie w eterze.
Te argumenty nie przemawiają jednak do Raoula.
– Chyba nie sądzisz, że jest aż tak szalony, by spisać największe sekrety Raju w postaci jakiegoś manuskryptu ukrytego gdzieś na Ziemi?
Raoul jest niewzruszony.
– Pamiętasz ten fragment Encyklopedii zatytułowany: „Koniec ezoteryzmu"? Napisał tam wyraźnie: „Teraz wszystkie tajemnice oddane zostają do wiadomości publicznej. Musimy pogodzić się bowiem z faktem, że zrozumieją je jedynie ci, którzy mają ochotę zrozumieć".
Krążymy nad Rajem.
– Wszystkie sekrety PRÓCZ tajemnicy „siódemek"! Nie umiem sobie mimo wszystko wyobrazić Edmunda Wellsa powierzającego człowiekowi arkana Raju, by ten spisał je w książce…
Mój przyjaciel rozpromienia się, jak gdyby cały czas czekał, aż wypowiem te słowa.
– Kto wie?
46. ENCYKLOPEDIA
KONIEC EZOTERYZMU: Niegdyś osoby mające dostęp do podstawowej wiedzy o naturze człowieka nie mogły wyjawiać jej całej naraz. Prorocy wysławiali się za pomocą paraboli, metafor, symboli, aluzji i niedomówień. Bali się, że posiadana przez nich wiedza zbyt szybko się rozprzestrzeni. Obawiali się też, że zostaną źle zrozumiani. Wymyślali obrzędy inicjacji, mające na celu wyłowienie tych, którzy będą godni usłyszeć najważniejsze informacje. Tworzyli hierarchię dostępu do wiedzy.
Czasy się zmieniły. Teraz wszystkie tajemnice oddane zostają do wiadomości publicznej. Musimy pogodzić się bowiem z faktem, że zrozumieją jedynie ci, którzy mają ochotę zrozumieć. „Głód wiedzy" jest najpotężniejszym napędem ludzkości.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
47. IGOR. 7 LAT
Pan w mundurze okazał się milicjantem. Był piękny. Wysoki. Silny. Pachniał czystością. Wziął mnie na ręce.
Strzepnął ze mnie śnieg i zaprowadził do najbliższego sierocińca. Wreszcie znalazłem się z dala od największego niebezpieczeństwa. Z dala od mamy. Minęły już ponad dwa lata, odkąd tu jestem.
W sierocińcu są jeszcze inne dzieci porzucone przez rodziców. Jesteśmy wyrzutkami społeczeństwa, niekochanymi, niechcianymi, tymi, którzy nigdy nie powinni się byli urodzić.
Co mi tam, przynajmniej żyję.
Miejsce to przypomina schronisko dla porzuconych psów, z tym że weterynarz przychodzi tu rzadziej i gorzej nas karmią.
Inne dzieciaki są nerwowe. Ja na szczęście jestem silny. Kiedy znajdę się w tarapatach, nie rozmyślam, tylko rzucam się naprzód i walę na oślep. Najczęściej celuję w brzuch przeciwnika. Mam opinię brutala, ale wolę to, przynajmniej inni czują przede mną respekt. Wyznaję zasadę – najpierw wzbudzić lęk, a dopiero potem się zaprzyjaźniać. Szybko do mnie dotarło, że gdy jesteś miły dla ludzi, od razu wierzą, że jesteś też słaby.
Śpimy w czterech w pokoju. Oprócz mnie jest tam trzech na „W”
Wania to mały Ukrainiec – jego ojciec alkoholik zbyt często trafiał jego głową w ścianę.
Władimir jest największy z naszej bandy. Nie wiem, jak mu się udaje utrzymać taką tuszę, biorąc pod uwagę ilość jedzenia, jaką nam tutaj wydzielają.
Wasyl – cichy chłopiec. Gdy się już zdecyduje coś powiedzieć, to zawsze mówi coś interesującego, ale nie robi tego zbyt często. To on nauczył nas grać w pokera.
Poker jest fantastyczny. W ciągu jednego wieczora można osiągnąć apogeum szczęścia lub popaść w najgłębszą rozpacz, wszystko w przyspieszonym tempie. Gdy Wasyl gra, jego twarz nieruchomieje, jakby była z marmuru. Mówi: „Nie ma znaczenia, czy się ma złe czy dobre karty, trzeba tylko umieć grać złymi kartami". Albo: „Nie liczą się te karty, które masz w ręce, ale te, które twój przeciwnik myśli, że masz". Wasyl cały czas międli w ustach słomkę.
Uczy nas wysyłać fałszywe sygnały radości albo rozczarowania, aby wprowadzać w błąd przeciwników. Dzięki niemu poznaję w szkole pokera i rozwijam zmysł obserwacji. Podoba mi się to. Świat jest pełen detali, które dostarczają nam niezbędnych informacji.
Wasyl mawia:
– Niektórzy zawodowcy grają tak świetnie, że nawet nie patrzą w swoje karty. Mają dzięki temu pewność, że nie zdradzi ich wyraz twarzy.
– Skąd więc wiedzą, kto wygrał?
– Dowiadują się tego w ostatniej chwili. Po zakończeniu zakładów wykładają karty na stół i wtedy okazuje się, komu karta poszła dobrze, a komu nie.
Wasyl nie został porzucony. Jego rodzice nie bili go. To on uciekł z domu w wieku sześciu lat. Milicja złapała go, lecz nikomu nie udało się wyciągnąć z niego informacji, kim jest i skąd pochodzi. A ponieważ gliny miały lepsze rzeczy do roboty niż wszczynanie wielkiego śledztwa w sprawie małego uciekiniera, wsadzili go do sierocińca razem z nami.
Wasyl nigdy nie wspomina swojego wcześniejszego życia. Może nawet miał bogatych rodziców, ale po prostu nie chce ich już więcej oglądać. Opuścił ich ot tak, pod wpływem impulsu, z potrzeby przeżycia przygody. Wasyl to naprawdę niezły gość.
Czasami dzieci odchodzą z sierocińca, są adoptowane przez ludzi, którzy chcą być rodzicami. Na początku marzyłem o tym. O rodzicach, którzy pojawią się i zabiorą mnie stąd… Szybko jednak pojąłem, że to jedno wielkie oszustwo. Podobno te tak zwane adoptowane dzieci dostawały się do siatek przestępczych zajmujących się prostytucją albo do nielegalnych pracowni, gdzie zmuszano je do szycia piłek lub składania zabawek na sprzedaż na Zachód.
Nienawidzę dzieci z Zachodu. Nawet w podziemiach sierocińca, podczas tak zwanych „warsztatów rozwijania zdolności manualnych", każą nam składać lalki albo zabawki elektroniczne. Wykorzystują nas, nie płacąc ani grosza, ot co!
Kiedy koledzy pakują swoje manatki i wyruszają do swoich „adoptowanych rodziców", nabijamy się z nich i wołamy za nimi: „Co tym razem? Prostytucja czy nielegalna praca?". Ale tak naprawdę zazdrościmy im, bo oni być może znaleźli sobie rodziców, a my nie.
Wczoraj Wania pobił się z bandą Piotra. Wrócił do nas cały we łzach. Piotr zmusił go do pokazania mu naszego sejfu i ukradł nam wszystkie papierosy. Nie puścimy tego płazem.
Natychmiast udajemy się do pokoju Piotra. Drzwi nie są zamknięte, ale wewnątrz nie ma nikogo. Jest aż za spokojnie. To musi być pułapka.
Pająk wspina się prędko w stronę sufitu – intuicja podpowiada mi, że to znak. Niepokojący znak. Pająk – pułapka.
Za późno. Piotr i jego kumple schowali się pod łóżkami. Wyskakują i grożą nam nożami sprężynowymi.
Pająk miał rację.
Moje silne pięści na nic się tu nie przydadzą. Stoimy z opuszczonymi rękami, podczas gdy wspólnicy Piotra rozbierają nas i palą nasze ubrania. Szef bandy oznajmia, że jeśli kiedykolwiek ukradniemy jakieś papierosy, musimy oddać im połowę, w przeciwnym wypadku dosięgnie nas bolesna kara.
– Jeśli chcecie żyć z nami w zgodzie, musicie nam płacić.
W końcu odwraca się w moją stronę, przykłada ostrze noża do mojego pępka i mówi:
– Któregoś dnia przerobię ci buźkę.
Nie mogę nic zrobić, to on ma nóż. Przechodzimy nago przed resztą dzieci. Historia szybko obiegła sierociniec i wiemy, że straciliśmy twarz.
Za oknem pada śnieg. Niedługo święta, ale tutaj nikt nie wierzy w Świętego Mikołaja: gdyby istniał, podarowałby nam rodziców, którzy nie chcieliby się nas pozbyć. Chociaż z okazji Bożego Narodzenia każdy z nas ma prawo do jednej pomarańczy i do kilku kosteczek prawdziwej baraniny. Obieram swoją pomarańczę i wypowiadam życzenie. Święty Mikołaju, jeśli mnie słuchasz: chciałbym, żeby Piotra ktoś dźgnął nożem w brzuch.