Выбрать главу

Przypominam sobie rysunki map świata zmarłych. Siedem Niebios. Docieram do… Pierwszego Nieba. To niebieski, stożkowaty teren. Z zewnątrz otacza go powłoka z gwieździstego pyłu.

Co roku na Ziemi rodzą się miliony istot ludzkich. Zmieniają tony mięsa, owoców i warzyw w tony odchodów. Poruszają się, rozmnażają, by w końcu umrzeć. Nie ma w tym nic niezwykłego, choć taki właśnie jest sens naszej egzystencji. Rodzić się. Jeść. Poruszać się. Rozmnażać. Zdechnąć.

W międzyczasie czujemy, że nasze istnienie ma jakieś znaczenie, bo z naszych ust wydobywają się dźwięki, a nasze nogi i ramiona poruszają się. Mówię wam: jesteśmy maluczcy, skończymy jako gnijące ścierwo, by na koniec obrócić się w pył.

Źródło: przypadkowa osoba biorąca udział w sondzie ulicznej.

U progu świata zmarłych wyczuwam czyjąś obecność. Wokół mnie inni nieboszczycy, niczym motyle, wędrujące monarchy, pędzące w stronę światła.

Ofiary wypadków drogowych. Skazani na śmierć, którzy właśnie zostali straceni. Torturowani więźniowie. Nieuleczalnie chorzy. Pechowy pieszy, któremu doniczka spadła na głowę. Niedouczony turysta, który pomylił żmiję z zaskrońcem. Majsterkowicz, który zadrapał się zardzewiałym gwoździem, nie będąc zaszczepionym przeciwko tężcowi.

Niektórzy sami się o to prosili. Piloci, amatorzy lotów we mgle, niemający pojęcia o korzystaniu z instrumentów nawigacyjnych. Narciarze szusujący poza wyznaczonymi trasami, którzy nie zauważyli przepaści. Spadochroniarz, któremu w locie spłonął spadochron. Nieuważni treserzy dzikich zwierząt. Motocykliści przekonani, że jednak zdołają wyprzedzić tę ciężarówkę…

To dzisiejszy narybek. Pozdrawiam ich.

Nieco dalej niemal ocierają się o mnie znajome postaci. Rose, moja żona! Amandine, dawna kochanka!

Pamiętam.

Znajdowały się w pomieszczeniu obok, w chwili gdy Boeing 747 spadł na nasz budynek w Buttes-Chaumont. To z nimi przeżyłem wielką przygodę „tanatonautów".

Tanatonauci, od greckiego słowa thanatos oznaczającego „śmierć" i nautes – „żeglarz". Określenie to wymyślił mój przyjaciel Raoul Razorbak. Wokół słowa powstała cała nauka. Wraz z nauką pojawili się pionierzy. Zbudowaliśmy tanatodromy i zainaugurowaliśmy nową gałąź badań eksperymentalnych – tanatonautykę.

Naszym celem było odkrycie terra incognita zaświatów. Dopięliśmy swego. Unieśliśmy zasłonę ostatniej istniejącej tajemnicy – związanej z ludzką śmiercią. Wspominały o nich wszystkie religie, wszystkie mitologie opisywały je poprzez mniej lub bardziej precyzyjne metafory, my jednak pierwsi zaczęliśmy mówić o zaświatach jako o „normalnym" kontynencie.

Obawialiśmy się, że nie uda nam się doprowadzić naszych badań do końca. Fakt, że ów Boeing 747 spadł, niby przypadkiem, na nasz budynek, jest dowodem na to, że zaczęliśmy przeszkadzać komuś „na górze".

I znów widzę to, co już kiedyś odkryliśmy… tym razem to jednak podróż w jedną stronę. Nici łączące nas z naszymi ciałami zostały zerwane – wiem już, że powrót do mojej dawnej skóry jest niemożliwy. Odpływ umywalki wsysa nas w coraz węższy tunel. Przemierzamy w całości tę trasę i docieramy do ściany z miękkiej i matowej błony. Ponieważ mach 1 oznaczał pierwszą barierę dźwięku, ja i moi towarzysze nadaliśmy nazwę „Moch 1" pierwszej ścianie śmierci. Dzisiaj, wspólnie, pokonujemy ją.

Waham się. Pozostali prą naprzód z dużą pewnością siebie. Trudno. Ruszam także. Przed nami…

Skandal. To prawdziwy skandal. Jestem pielęgniarką na oddziale paliatywnym. Codzienne towarzyszenie ludziom w chwilach agonii sprawiło, że wyrobiłam sobie na ten temat pewne zdanie. I uważam, że to skandaliczne. Staramy się zachowywać tak, jakby śmierci nie było. Wnuki patrzą, jak pewnego dnia karetka pogotowia zabiera dziadka do szpitala. Nie widzą go przez kilka tygodni, aż w końcu pewnego pięknego ranka ktoś przez telefon oznajmia im, że dziadek nie żyje. Rezultat: najmłodsze pokolenia nie wiedzą, czym tak naprawdę jest śmierć. Gdy dzieci dorastają, starzeją się i stają w obliczu własnej śmierci – ogarnia je panika. Nie tylko dlatego, że tym razem to one będą musiały zniknąć, lecz także dlatego, że czeka je wielka niewiadoma. Jeśli miałabym coś poradzić dzieciom, powiedziałabym: Nie bójcie się, odwiedźcie dziadków w szpitalu! To będzie dla was najlepsza lekcja… życia.

Źródło: przypadkowa osoba biorąca udział w sondzie ulicznej.

Przedostaję się przez pierwszą barierę i widzę przed sobą… Drugie Niebo: czarną krainę wszystkich lęków.

Materializują się jako potwory, wychodzą z najskrytszych głębin mojej wyobraźni. Ciemność. Dreszcze. Witają mnie szydercze zmory i współczesne demony.

Na dziewięciu stromych ścieżkach spotykam moje najstraszniejsze koszmary. Wciąż jednak widzę bijące ze środka światło, które cały czas wskazuje mi właściwą drogę.

Staję twarzą w twarz z moimi skrytymi w półcieniu lękami. Dochodzę do kolejnych wrót, do matowej błony. Moch 2. Przechodzę przez nie i docieram do…

Jestem wdową i towarzyszyłam mojemu mężowi w jego ostatnich chwilach. Proces ten można podzielić na pięć etapów. Z początku nie godził się na śmierć. Chciał, by nasze życie toczyło się jak dawniej, opowiadał o tym, co będziemy robić, gdy wróci do domu po chorobie. Następnie, gdy lekarze stwierdzili, że nie ma już dla niego nadziei, wpadł w wielką złość. W pewnym sensie szukał winnego. Oskarżał swojego lekarza prowadzącego o brak kompetencji. Mnie zaś o to, że umieściłam go w nieodpowiednim szpitalu. Twierdził, że chcę tylko jego pieniędzy i robię wszystko, by wreszcie dostać po nim spadek. Skarżył się, że wszyscy go porzucili i że bliscy nie odwiedzają go wystarczająco często. Trzeba przyznać, że był tak nieuprzejmy, iż nawet dzieci niechętnie przychodziły do szpitala. Wreszcie uspokoił się i wszedł w trzecią fazę, którą można by zakwalifikować jako „fazę sprzedawcy dywanów". Targował się: no dobrze, jestem skazany, ale chciałbym przynajmniej dożyć do moich najbliższych urodzin, albo przynajmniej do mistrzostw świata w piłce nożnej. Żebym chociaż zobaczył półfinały. No, przynajmniej ćwierćfinały. Kiedy pojął, że naprawdę z nim źle, wpadł w depresję. To było straszne. Nie chciał z nikim rozmawiać ani nic jeść. To tak, jakby nagle sobie odpuścił. Przestał walczyć, stracił całą energię. Przypominał boksera, który przestaje się bronić i opada na sznury otaczające ring w oczekiwaniu na dobicie.

Wreszcie wszedł w piątą fazę: akceptację. Odzyskał uśmiech. Zażądał walkmana, by móc słuchać swojej ulubionej muzyki. Najbardziej lubił Doorsów, to mu przypominało czasy młodości. Umarł z uśmiechem na ustach, ze słuchawkami na uszach, słuchając: This is the end.

Źródło: przypadkowa osoba biorąca udział w sondzie ulicznej.

…czerwonej krainy moich fantazji, po niebieskim świecie u wejścia i czarnym świecie strachu. Tu materializują się moje żądze.

Jestem w Trzecim Niebie. Odczuwam przyjemność, żar, ciepłą wilgoć. Rozkosz. Konfrontacja z najbardziej ekstrawaganckimi fantazjami seksualnymi, najskrytszymi marzeniami. Na jakiś czas tu grzęznę… W moim umyśle pojawiają się wyjątkowo ekscytujące obrazy. Najgorętsze i najbardziej prowokujące aktorki i modelki błagają, bym je wziął w objęcia.

Moja żona i była kochanka padają z kolei w ramiona pięknych efebów.

Chciałbym tu pozostać, lecz czuję się zmuszony skoncentrować na świetle, niczym nurek, który nie może oddalić się od prowadzącego go sznura. Pokonuję Moch 3.

Chcielibyśmy, żeby śmierć nie istniała. Ale właściwie to dobrze, że istnieje – takie jest moje zdanie. Najgorsza rzecz, jaka mogłaby nam się przydarzyć, to nieśmiertelność. Ależ byśmy się nudzili, prawda?