Выбрать главу

Raoul kręci przecząco głową. Uważa, że te łagodne życiorysy służą do tego, by wypocząć pomiędzy dwoma „ważnymi" żywotami. Niektórzy męczennicy, niedocenieni artyści, ludzie walczący o sprawy skazane na niepowodzenie docierają do Raju tak zmęczeni, że błagają o spokojną reinkarnację.

– Moja Nathalie zaznała stu pięciu istnień wypoczynkowych i ośmiu interesujących, lecz prawdopodobnie trudnych do zniesienia.

Zauważam, że gdyby zgromadzić w muzeum wszystkie dzieła jej autorstwa, można byłoby zapełnić wiele sal.

– Dlaczego wciąż jeszcze nie uwolniła się z kręgu reinkarnacji?

– Niemal osiągnęła już ten cel – mówi Raoul. – Lecz jej zachowanie nigdy nie było wystarczająco uduchowione, by pozwolić jej pokonać ostatni etap.

– Na czym polegał jej problem?

– Na braku miłości. Dusza Nathalie jest zbyt wrażliwa. Czy była kobietą, czy też mężczyzną, nigdy nie miała pełnego zaufania do swoich partnerów. Nigdy nie zdołała zatracić się w miłości, zresztą zazwyczaj okazywało się, że słusznie. Jednak unikanie owych „błędów" sprawiło, że nie poznała, czym jest kochanie całym sercem.

Rozumiem teraz lepiej pesymizm mojego przyjaciela: jego klientki nie blokuje głupota, lecz wręcz przeciwnie: zdrowy rozsądek!

Wracamy, żeby spojrzeć, co się dzieje w ambasadzie Korei w Limie. Dzieci jedzą właśnie podwieczorek. Najstarszy chłopiec uwielbia ciasto cytrynowe, młodszy – krem czekoladowy, a Nathalie – „pływającą wyspę".

66. ENCYKLOPEDIA

PRZEPIS NA „PŁYWAJĄCĄ WYSPĘ": Zaczynamy od żółtego i słodkiego oceanu, po którym będzie pływać nasza wyspa: krem angielski.

Zagotować mleko. Oddzielić białka z sześciu jajek. Żółtka ubić z 60 g cukru. Dodać ciepłe mleko. Wymieszać. Zagęścić krem na wolnym ogniu, cały czas mieszając. Nie gotować.

Ocean gotowy. Pora na wyspę – białą górę lodową.

Białka ubić z 80 g cukru i szczyptą soli.

Gotować 20 min w kąpieli wodnej. Ostudzić. Wlać krem do naczynia, a następnie delikatnie ułożyć na nim białą masę. Podawać na zimno.

Edmund Wells,

Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV

67. STARY PRZYJACIEL

Raoul Razorbak nadal jest przekonany, że Nathalie Kim niczym nie różni się od innych klientów. Wpada jednak na nowy pomysł, który ma przyczynić się do przełomu w naszej sprawie.

– Chodź ze mną.

Podlatujemy ramię w ramię w kierunku południowo-wschodnim. Na jednym z pagórków dostrzegamy grupę aniołów, otaczających ciasnym kręgiem pewnego osobnika – przypominają fanów zgromadzonych wokół ulubionego piosenkarza. Artysta jest wyraźnie przepełniony energią i mówi, żywo gestykulując…

Freddy Meyer!

Stary, niewidomy rabin nie zmienił się ani trochę! Niski, pulchny, łysy, z nosem jak kartofel, na którym osadzone są ciemne okulary – z tym że tutaj jego kalectwo nie ma już żadnego znaczenia. W świecie aniołów niewidomy anioł widzi tyle samo, co każdy inny.

Raoul trąca mnie łokciem. Niepotrzebnie, przecież pamiętam. Z Freddym każda wyprawa badawcza, odkrywcza czy śledcza nie mogła być lepiej przeprowadzona. Był najdokładniejszym, najbardziej entuzjastycznie nastawionym, najbardziej perfekcyjnym bohaterem epoki tanatonautycznej. To on wpadł na pomysł, by splatać razem srebrne nitki, zapewniając tym samym większe bezpieczeństwo lotów grupowych. Freddy wymyślił też pierwsze strategie wojen ektoplazmowych. Wyprawa w jego towarzystwie dostarczała zawsze niezapomnianych emocji.

Zajmujemy miejsce wśród gromadki widzów i słuchamy naszego przyjaciela, który opowiada… dowcip.

– To historia alpinisty, który spada w głęboką przepaść, lecz udaje mu się jedną ręką uchwycić gałęzi. „Na pomoc! Ratunku! Czy ktoś mnie uratuje?" – wrzeszczy zrozpaczony. Pojawia się przed nim anioł i mówi: „Jestem twoim aniołem stróżem. Zaufaj mi. Ocalę cię". Alpinista zastanawia się przez chwilę, wreszcie mówi: „Hm… a nie ma nikogo innego?".

Anioły parskają śmiechem. Ja także. To typowo anielskie poczucie humoru. Muszę się dostosować.

Tak się cieszę ze spotkania z dawnym kompanem. Kto twierdził, że w Raju jest nudno? Freddy nas ocali. Daję mu znak. Dostrzega nas i podbiega.

– Michael! Raoul!

Ściskamy się serdecznie.

Powracają wspomnienia: pierwsze spotkania, wspólne majsterkowanie, pierwsze fotele startowe, pierwsze wyprawy do Raju, wojny ektoplazmowe przeciwko Nizarytom.

– Pozwólcie, że wam przedstawię moich nowych kumpli! – mówi Freddy.

Otacza nas oddział świetlistych istot, wśród których rozpoznaję wiele znanych twarzy: Groucho Marx, Oscar Wilde, Wolfgang Amadeusz Mozart, Buster Keaton, Arystofanes, Rabelais…

– Zwą nas rajskimi komikami. Przed pojawieniem się tutaj nie miałem pojęcia, że Mozart był takim żartownisiem. Zawsze ma w zanadrzu jakąś wesołą historyjkę. Nie mylić z Beethovenem – ten był raczej mrukiem.

– A twoi klienci? – dopytuję się.

Freddy wzrusza ramionami. Nie ma już zapału do swojej anielskiej pracy. Nie zajmuje się już duszami. Ma dość ludzi. Ratować ich? Stracił wiarę, że to możliwe. Podobnie jak Raoul, jest przekonany, że wspomożenie ewolucji ludzkich dusz jest zadaniem ponad siły nawet najzdolniejszych aniołów.

Arystofanes twierdzi, że na sześć tysięcy pięćset dwudziestu siedmiu klientów ani jeden nie osiągnął sukcesu. Buster Keaton narzeka, że przydzielano mu jedynie Lapończyków przygnębionych brakiem słońca. Oscar Wilde odpowiada, że to nic w porównaniu z jego Hindusami, wśród których nietrudno o teściowe podpalające sari synowych, by uzyskać odszkodowanie. Groucho Marx jakoś sobie radzi z Czerwonymi Khmerami, załatwiającymi porachunki w walkach w dżungli.

Rabelais wznosi ręce w górę, wspominając dzieciaki ze slumsów w Sao Paulo, wąchające klej od rana do wieczora, których średnia długość życia wynosi czternaście lat.

Mogłoby się wydawać, że najbardziej dramatyczne przypadki przydziela się komikom.

– To zbyt trudne. Większość z nas w końcu się poddaje. Nie da się pomóc ludziom.

Podnoszę argument Edmunda Wellsa:

– A jednak sama nasza obecność tutaj jest dowodem na to, że da się opuścić krąg reinkarnacji. Jeśli nam się udało, inni też muszą być do tego zdolni.

– Być może z ludźmi jest tak samo jak ze spermatozoidami – stwierdza Raoul. – Zaledwie jeden na trzydzieści milionów dostaje się do jajeczka. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam cierpliwości, by przetestować trzydzieści milionów dusz w oczekiwaniu na pozwolenie przekroczenia Szmaragdowych Wrót.

Mój przyjaciel jest wyraźnie uradowany, że nie on jeden chce dać za wygraną. Freddy Meyer jest po jego stronie. On również nie może znieść opieki nad duszami – porzuca je więc i pozostawia samym sobie. Stracił wszelką ambicję. Ma zamiar spędzić resztę swojej egzystencji, bawiąc się w najlepsze i zapominając o świecie śmiertelników. Stracił wiarę w ludzkość. Wierzy już tylko w humor.

Co takiego sprawiło, że wesoły alzacki rabin zmienił się w rozczarowaną świetlistą istotę?

– Holokaust – szepcze. – Ludobójstwo dokonane na Żydach podczas II wojny światowej.

Pochyla głowę złamany.

– Stąd wszystko widzi się dokładniej. Wszystko się rozumie. Ma się dostęp do wszystkich informacji. Dzisiaj już wiem to, czego nie mogłem przeczytać na Ziemi. To przekracza wszelkie wyobrażenie.

– Ja…

– Nie, ty nie wiesz. Kolejki przed komorami gazowymi, dzieci wyrywane z objęć matek, rzucane o ściany pieców krematoryjnych, doświadczenia medyczne na żywych istotach ludzkich… Trzeba znaleźć się tutaj, by zobaczyć to i pojąć. Nie umiem oderwać się od tych wizji.