Najnowsze odkrycia astronomów również wykazują, iż nasz wszechświat, powstały podczas Wielkiego Wybuchu, który dotychczas postrzegaliśmy jako wciąż rozszerzający się, może także skurczyć się maksymalnie, przygotowując się do… drugiego Wielkiego Wybuchu. Wtedy nawet cały wszechświat by „oddychał".
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
167. POWRÓT
Wracamy do Raju. Odległości pomiędzy dwoma galaktykami są tak niewymierne, że nie sądzę, by dane nam było w najbliższym czasie znów spotkać Zoza. Lecimy bardzo szybko, a mamy wrażenie, że wleczemy się jak ślimaki.
Podczas podróży rozmyślamy o implikacjach naszego odkrycia. Zwiedziliśmy drugą zamieszkaną przez żywe istoty planetę, lecz musi ich być z pewnością o wiele więcej. Wśród wszystkich zgromadzonych galaktyk, licząc naszą i Zoza, musi ich być 326 782. Nawet jeśli nie każda z nich skrywa w swoim sercu raj i jeśli tylko 10 procent z nich jest zamieszkanych, to wciąż pozostaje 32 000 planet, na których żyją ludzie.
Szukaliśmy bogów, chcieliśmy się dowiedzieć, gdzie ukrywała się Nathalie Kim, a znaleźliśmy coś zupełnie innego, co nie dało nam odpowiedzi na żadne z naszych pytań. Czy dusze wędrują z jednego raju do drugiego? A jeśli tak, to w jakim celu?
Nasze horyzonty geograficzne i duchowe znacznie się poszerzyły. Obawiałem się, że moje anielskie życie będzie monotonne, lecz w gruncie rzeczy jest całkiem dynamiczne. Pora teraz wrócić do codziennych zajęć…
Oby tylko moim klientom nic złego się nie stało podczas mojej nieobecności!
168. IGOR. 25 LAT
Po samobójstwie moja dusza opuściła ciało. W górze pojawiło się to charakterystyczne światło, które już wcześniej miałem okazję dostrzec, lecz nie mogłem wzlecieć w jego stronę. Coś we mnie protestowało: „Musisz zostać na Ziemi, aż sprawiedliwości stanie się zadość. Wtedy dopiero będziesz miał prawo umrzeć".
Teraz jestem wędrującą duszą. Zmieniłem się w bezcielesną istotę. Jestem przeźroczysty i nienamacalny. Z początku nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Siedziałem koło mojego ciała i czekałem. Przyjechała karetka. Sanitariusz rzucił okiem na zwłoki i odwrócił się, żeby zwymiotować.
Pojawiły się kolejne osoby w białych kitlach i owinęły moje dawne ciało w plastikowy worek, zebrawszy szczątki rozrzucone po ulicy. Zabrali mnie do kostnicy. Tatiana wyglądała na bardzo poruszoną moją śmiercią, co jednak nie przeszkodziło jej w przeprowadzeniu sekcji zwłok i umieszczeniu mojego ozdrowiałego pępka we flakonie z formaliną, by pokazywać go publicznie. Jeśli chodzi o zapłakane wdowy, to potrafiłbym wyobrazić sobie lepszą.
A teraz – proszę, jestem duchem. Jako że już nie boję się śmierci, ze spokojem przyglądam się ludziom i rzeczom. Dawniej strach przed śmiercią był zakodowany we mnie, odbierałem go jako ciągłe brzęczenie w tle, które nie pozwalało mi odpocząć. Teraz uciążliwy odgłos znikł, lecz skazany jestem na wyrzuty sumienia.
Popełniłem samobójstwo. To był błąd. Wielu ludzi narzeka, że cierpią we własnym ciele. Nie wiedzą, jakie mają szczęście. Oni przynajmniej mają ciało. Powinni wiedzieć, że każda najmniejsza ranka jest dowodem na to, że posiadają ciało. My, wędrujące dusze, nie czujemy już absolutnie nic.
Ach, gdybym tylko znalazł jakieś ciało, cieszyłbym się każdą blizną. Otwierałbym od czasu do czasu ranę, żeby sprawdzić, czy pojawi się krew i czy rzeczywiście odczuwam ból. Ileż dałbym teraz, żeby poczuć choćby malutki wrzód na żołądku, albo pryszcza, albo ślad po ugryzieniu komara!
Cóż za głupotę popełniłem! Z powodu kilku minut rozpaczy skazany jestem na wieczną wędrówkę duszy!
Z początku próbowałem pogodzić się z własnym losem. Przyjemnie jest latać i przenikać przez ściany. Mogę dostać się wszędzie. Mogę zmienić się w szkockiego ducha i potrząsać prześcieradłem, żeby straszyć turystów. Mogę udawać ducha lasu i przypodobać się szamanom na Syberii. Mogę też wślizgiwać się na seanse spirytystyczne i kręcić stołami. Mogę robić cuda w kościołach. Zresztą zabawiłem się w Lourdes, żeby tylko sprawdzić własne możliwości w oddziaływaniu na materię.
Życie pod postacią wędrującej duszy ma jeszcze inne zalety. Uczęszczam na koncerty, nie płacąc za bilety, a siadam zawsze w pierwszym rzędzie albo nawet w lożach. Przenikam w sam środek decydujących bitew. Nawet znalezienie się w samym sercu grzyba atomowego niczym mi nie grozi.
Bawiłem się też w schodzenie w głąb wulkanów i przepaści. Są to wszystko atrakcyjne rozrywki, ale do czasu. W końcu poczułem się znudzony. Wkradałem się do łazienek najpiękniejszych kobiet. Ale jakiż z tego pożytek, gdy nie ma się już hormonów… Zabawiałem się tak przez piętnaście dni. Nie więcej. Piętnaście dni wystarcza, żeby zrealizować wszystkie głupstwa, na jakie miało się ochotę w dzieciństwie po obejrzeniu filmu Niewidzialny człowiek.
Piętnaście dni. Po upływie tego czasu pojąłem moje nieszczęście. Cały czas spędzam wśród innych wędrujących dusz. Dusze samobójców są w większości przypadków rozgoryczone, przygnębione, zazdrosne i gniewne. Cierpią i żałują wyboru, jakiego dokonały. Spotykamy się na cmentarzach, w piwnicach, w kościołach, katedrach, pomnikach wystawionych na cześć zmarłych, czyli ogólnie rzecz biorąc, w miejscach, które uważamy za „rozrywkowe".
Rozmawiamy o naszych minionych żywotach. Spotkałem zamordowanych, którzy włóczą się, dręcząc swojego kata, ludzi zdradzonych, poniżonych, pałających żądzą zemsty, niesprawiedliwie skazanych, którzy nawiedzają nocą swoich sędziów, krótko mówiąc – wiele cierpiących istot, które mają dobry powód ku temu, by nie opuszczać świata ludzi. Największą jednak grupę stanowią właśnie samobójcy.
Wszyscy żądni jesteśmy sprawiedliwości, odwetu, zemsty. Cechuje nas chęć zaszkodzenia tym, którzy szkodzili nam. To dla nas ważniejsze niż dążenie do wstąpienia do Raju. Jesteśmy prawdziwymi wojownikami. A wojownik myśli częściej o zadawaniu cierpienia swoim wrogom niż o sprawianiu przyjemności samemu sobie i tym, których kocha.
Obecnie naszą jedyną nadzieją na powrót do stanu materialnego jest skradzenie czyjegoś ciała. Idealną rzeczą byłoby wślizgnięcie się do ciała chwilowo opuszczonego przez duszę. To niełatwe, lecz wykonalne. W klubach medytacji transcendentnej zawsze znajdą się początkujący, którzy odrywają się od swoich ciał i za bardzo naciągają swoją srebrną nić. Jeśli ta pęknie, wystarczy tylko przeniknąć do ich wnętrza. Problem polega jednak na tym, że są nas zawsze setki – setki wędrujących dusz okupujących te miejsca – trzeba więc nieźle rozpychać się łokciami, żeby przedostać się do wolnego ciała.
Inni dawcy porzuconych ciał – narkomani. To prawdziwa manna z nieba. Wychodzą ze swoich ciał byle gdzie i byle kiedy, bez najmniejszej samodyscypliny, bez jakiegokolwiek rytuału, bez nikogo, kto by ich w tym czasie osłaniał. Prawdziwa rozkosz. Wystarczy wejść do środka.
Jedyny kłopot z ziemską powłoką narkomana jest taki, że gdy już znajdziemy się wewnątrz, nie czujemy się zbyt dobrze. Od razu zaczynamy odczuwać głód, więc wychodzimy, po czym natychmiast zastępuje nas kolejny duch. To jak zabawa w komórki do wynajęcia. Z tym że komórki te są bardzo niewygodne i nikt nie ma ochoty przebywać w nich zbyt długo.