Mapa, oglądana z południa Azji, tłumaczy dramat Ormian. Los nie mógł umieścić ich ojczyzny w miejscu bardziej nieszczęsnym. Na południu Wyżyny graniczy z dwoma największymi potęgami minionej epoki — z Iranem i z Turcją. Dodajmy Kalifat Arabski. I nawet Bizancjum. Cztery kolosy polityczne, ambitne, szalenie ekspansywne, fanatyczne, żarłoczne. I teraz — co widzi patrząc na mapę każdy z władców tych czterech mocarstw? Widzi, że jeśli zajmie Armenię, to mu się jego imperium zamknie na północy idealnie naturalną granicą. Bo na północy Wyżyna Armeńska jest wspaniale osłonięta, strzegą jej dwa morza (Czarne i Kaspijskie) oraz gigantyczna zapora Kaukazu. A północ jest groźna dla Iranu i Turcji, dla Arabów i Bizancjum. Bo z północy groziło wtedy nieujarzmione szaleństwo mongolskie.
Toteż Armenia spędza sen z powiek wszystkim paszom i cesarzom. Każdy z nich chciałby, żeby to jego mocarstwo miało ładnie zaokrągloną granicę. Żeby u niego, jak u króla Filipa, też słońce nie zachodziło, żeby się ta rubież nie rozłaziła po równinach, ale mogła oprzeć o porządną górę, o brzeg morski. Owocem tych ambicji są stałe inwazje na Armenię, ciągle ją ktoś podbija i niszczy, ciągle pacyfikuje.
To jest strefa polityki. A jest i sprawa religii. W 301 roku, za panowania cesarza Ormian Tiridata III Arszakuni, Armenia przyjmuje chrześcijaństwo. Jest pierwszym krajem świata, w którym chrześcijaństwo zdobywa rangę religii państwowej. Konflikt wisi w powietrzu: sąsiedni Iran wyznaje zoroastryzm, wrogi chrześcijaństwu, a od zachodu nadciągnie niedługo islam, wrogi i jednym, i drugim. Zaczyna się epoka rozpętanych fanatyzmów, rzezi religijnych, sekciarstwa, schizm, obłędu średniowiecza. I Armenia wkracza w tę epokę.
Ormianie mają swój Kościół, który nazywa się Świętym Apostolskim Kościołem Ormiańskim. W wielowiekowym sporze między Watykanem i Bizancjum zajmowali oni pozycję pośrednią, bliższą jednak Watykanowi. Stąd, choć należeli do grupy Kościołów obrządku greckiego, zaliczani byli w Konstantynopolu do odłączonych, nawet — do heretyków. „Ich obrządek — opowiada Runcimian — w wielu szczegółach odbiegał od greckiego. Składali chętnie krwawe ofiary ze zwierząt, rozpoczynali wielki post od Siedemdziesiątnicy, pościli w soboty i przede wszystkim używali chleba przaśnego w Eucharystii”. Z powodu tego chleba, przy którym heretycko obstawali, nazywano ich pogardliwie przaśnikami.
Głową Kościoła Ormian jest Katolikos, rezydujący zawsze w Eczmiadzinie koło Erewanu. Wśród Katolikosów było kilku wybitnych poetów, filozofów, muzyków i gramatyków. Kiedy państwo ormiańskie nie istniało — co w czasach feudalnych i nowszych było niemal stanem permanentnym — właśnie Katolikosi reprezentowali sprawę Ormian na arenie międzynarodowej. Spełniali więc funkcję nieoficjalnej głowy nie istniejącego państwa. Czerpali stąd dodatkowy prestiż. Również obecnie osoba Katolikosa otaczana jest szacunkiem. Należy to do tradycji.
Pewien mnich, nazwiskiem Mesrop Masztoc, tworzy ormiański alfabet. Życie Masztoca nosi piętno anonimowej egzystencji klasztornej. Cały ukryty jest w swoim dziele. Ormianie mówią o nim zawsze: „genialny Masztoc”. Za ten alfabet Kościół ogłosił Masztoca świętym, co w tym wypadku można traktować jako rodzaj Nagrody Państwowej. Jest zdumiewające, że wymysł mało wówczas znanego mnicha mógł się tak natychmiast przyjąć. A jednak to fakt! Już wówczas musiała istnieć wśród Ormian silna potrzeba identyfikacji i wyodrębnienia. Byli samotną, chrześcijańską wyspą w morzu obcych, azjatyckich żywiołów. Góry nie umiały ich ocalić: mniej więcej w okresie ogłoszenia alfabetu Masztoca Armenia traci niepodległość.
Odtąd obce armie — perskie, mongolskie, arabskie, tureckie — będą hulać po tym kraju jak złe wiatry. Przekleństwo uczepi się tej ziemi. Co zostanie zbudowane, ulegnie zburzeniu. Rzeki będą spływać krwią. Kroniki są pełne posępnych obrazów. „Wyschły armeńskie róże i fiołki — rozpacza ormiański historyk średniowieczny, Leo — Armenia stała się ojczyzną bólu. Ormianin wygnaniec albo tuła się na obczyźnie, albo błądzi, zgłodniały, po zasłanej trupami ziemi ojczystej”.
Podbita na polu oręża, Armenia szuka ocalenia w scriptoriach. Jest odwrót, ale w tym cofnięciu jest godność i wola istnienia. Czym jest scriptorium? Może to być cela, czasami izba w lepiance, nawet — pieczara skalna. W takim scriptorium jest pulpit, a za pulpitem stoi kopista i pisze. Świadomości ormiańskiej towarzyszyło zawsze poczucie zagłady. I związana z tym żarliwa potrzeba ratunku. Potrzeba ocalenia swojego świata. Skoro nie można go uratować mieczem, niech zachowa się jego pamięć. Okręt utonie, ale niechże pozostanie dziennik kapitana.
Tak powstaje to unikalne w kulturze światowej zjawisko: ormiańska książka. Mając swój alfabet Ormianie zaraz biorą się do pisania książek. Sam Masztoc daje przykład. Ledwo objawił alfabet, a już go zastajemy przy tłumaczeniu Biblii. Towarzyszy mu druga wielkość kultury ormiańskiej, Katolikos Saak Partef, i cała plejada zwerbowanych po diecezjach tłumaczy. Masztoc daje początek wielkiemu ruchowi średniowiecznych kopistów, który rozwinie się wśród Ormian do nie znanych nigdzie indziej rozmiarów.
Już w VI wieku przetłumaczyli na ormiański całego Arystotelesa. Do X wieku przetłumaczyli większość filozofów greckich i rzymskich, setki tytułów literatury antycznej. Ormianie mają otwartą, chłonną umysłowość. Tłumaczyli wszystko, co było pod ręką. Przypominają mi w tym Japończyków, którzy tłumaczą hurtem, co popadnie. Wiele dzieł starożytnej literatury ocalało dla kultury światowej tylko dzięki temu, że zachowały się one w ormiańskich przekładach. Kopiści rzucali się na każdą nowość i od razu brali ją na pulpit. Kiedy Arabowie podbili Armenię, przetłumaczyli całych Arabów. Kiedy najechali na Armenię Persowie, przetłumaczyli Persów! Byli w sporach z Bizancjum, ale co się tam ukazało na rynku, też brali i tłumaczyli.
Zaczynają powstawać całe biblioteki. Musiały to być zbiory ogromne: w 1170 roku Seldżucy niszczą w Suniku bibliotekę składającą się z 10 tysięcy tomów. Są to wszystko ormiańskie manuskrypty. Do dziś zachowało się 25 tysięcy ormiańskich manuskryptów. Z tego ponad 10 tysięcy znajduje się w Erewanie, w Matenadaranie. Kto chciałby obejrzeć resztę, musiałby odbyć podróż dookoła świata. Największe zbiory to Biblioteka Św. Jakuba w Jerozolimie, Biblioteka Św. Łazarza w Wenecji i Biblioteka Kongregacji Mekitarian w Wiedniu. Piękne zbiory ma Paryż i Los Angeles. Polska też miała kiedyś wspaniały zbiór we Lwowie, gdzie zresztą była duża drukarnia ormiańska.
Najpierw pisali na skórach, potem już na papierze. Zrobili taką książkę, która waży 32 kilo. Poszło na nią 700 cielaków. Ale mają i drobiazg, książeczki małe jak chrabąszcz. Kto umiał czytać i pisać, kopiował, ale byli zawodowi kopiści, którym całe życie zeszło za pulpitem. Owanes Mankaszarenc przepisał w XV wieku 132 księgi. „Przez 72 lata — notuje jego uczeń, Zachariasz — zimą i latem, dniem i nocą, Owanes kopiował księgi. Kiedy dożył późnego wieku, jego wzrok przygasł, a ręka trzęsła się i pisanie sprawiało mu wielkie cierpienia. I umarł on w Panu, mając 86 lat, a teraz ja, Zachariasz, uczeń Owanesa, dopisuję jego nie dokończony manuskrypt”. Byli to tytani mrówczej pracy, męczennicy swojej pasji. Inny kopista opisuje, jak głodując kupował za ostatni grosz łuczywo, żeby oświetlać przepisywane stronice. Wiele z tych ksiąg jest arcydziełem sztuki poligraficznej. Złote armie ormiańskich literek pełzają przez setki stronic. Kopiści byli jednocześnie wybitnymi malarzami. W książce ormiańskiej sztuka miniatury osiąga światowe wyżyny. Zwłaszcza nazwiska dwóch miniaturzystów — Torosa Roślina i Sarkisa Picaka — błyszczą nieśmiertelnym blaskiem. Miniatury, którymi Roślin ozdabiał manuskrypty w XIII wieku, zachowały całą intensywność barwy i jarzą się do dziś na stronicach ksiąg Matenadaranu.