Выбрать главу

Car uważany jest za Boga i to w sensie dosłownym. Przez stulecia, przez całą historię Rosji. Dopiero w XIX wieku wydano ukaz carski, aby zdjąć z cerkwi portrety cara. Ukaz carski! Bez niego nie ośmieliłby się nikt tknąć takiego portretu-ikony. Nawet Bakunin, ten anarchista i wywrotowiec, jakobin i dynamitard, nazywa cara „ruskim Chrystusem”. O ile carowie są namiestnikami Boga, to Lenin i Stalin są namiestnikami światowego komunizmu. To też pomazańcy. Dopiero po śmierci Stalina zaczyna się proces powolnego zeświecczania władzy Najwyższego. Zeświecczania — a z nim i stopniowego ograniczania wszechmocy. Skarżył się na to Breżniew. Krytykując jesienią 1968 Dubczeka i jego ludzi, którzy chcieli zreformować w Czechosłowacji system, czym ściągnęli sobie na głowę czołgi sowieckie, Breżniew narzekał: „Myśleliście, że skoro macie władzę, to już możecie robić, co się wam żywnie podoba. Ale to wielki błąd! Nawet ja nie mogę robić tego, co bym chciał — z tego, co chciałbym urzeczywistnić, mogę zrealizować chyba zaledwie jedną trzecią” (Zdenek Mlynar — „Mróz ze Wschodu”).

No więc lotnisko, kontrola paszportowa. W okienku młody żołnierz z wojsk pogranicznych. Zaczyna się oglądanie paszportu. Oglądanie, czytanie, ale przede wszystkim — szukanie fotografii. Jest fotografia! Żołnierz patrzy na fotografię, a potem na mnie, na fotografię i zaraz na mnie, na fotografię i na mnie. Coś mu się nie zgadza. Zdejmijcie okulary!, rozkazuje. Na fotografię i na mnie, na fotografię i na mnie. Ale widzę po jego twarzy, że teraz, bez okularów, nie zgadza mu się jeszcze bardziej. W jego jasnych oczach dostrzegam skupienie i czuję, że jego myśl zaczyna gorączkowo pracować. Domyślam się, że wiem, nad czym ta myśl w tej chwili pracuje — ona szuka wroga. Wróg nie ma swojej kwalifikacji wypisanej na czole, przeciwnie — wróg jest zamaskowany. Zadanie więc polega na tym, żeby go zdemaskować. W tej właśnie umiejętności szkolą mojego żołnierza i tysiące jego kolegów. Oto macie sto zdjęć, mówi sierżant, wśród nich jedno jest szpiega. Kto odgadnie, dostanie tydzień urlopu. Chłopcy wpatrują się, wpatrują, pot występuje im na skronie. Tydzień urlopu!

Ten? A może ten?! Ten nie, ten wygląda na porządnego człowieka. A myślisz, że szpieg ma rogi na głowie? Szpieg może wyglądać normalnie, może się nawet dobrotliwie uśmiechać! Oczywiście w ogóle nie trafiają, bo pośród tych stu nie było żadnego szpiega. Teraz już nie ma szpiegów. Nie ma? Czy można sobie wyobrazić świat bez szpiegów? Myśl żołnierza pracuje, szuka, przenika. Jedno jest pewne — szpieg chce się tu dostać za wszelką cenę, prześliznąć, przemycić, przerwać. Tylko pytanie — który to on spośród dziesiątków ludzi, którzy cierpliwie oczekują na moment, kiedy na każdym z nich spocznie czujna para jasnych oczu? Czasem mówią — nie ma już zimnej wojny. Ale ona ciągle jest, jest w tym krążeniu wzroku między fotografią a twarzą, w tym natarczywym i świdrującym wpatrywaniu się, w tym badawczym i podejrzliwym spojrzeniu, w tym namyśle, wahaniu i niepewności, co ostatecznie z nami zrobić.

Widok Moskwy zachwycił Chateaubrianda. Autor „Pamiętników zza grobu” towarzyszy Bonapartemu w wyprawie na Moskwę. 6 września 1812 roku wojska francuskie docierają do wielkiego miasta: „Napoleon konno zjawił się przy straży przedniej. Trzeba było przebyć jeszcze jedno wzniesienie; graniczyło z Moskwą jak Montmartre z Paryżem i nazywało się Górą Pokłonną, ponieważ Rosjanie modlili się tutaj na widok świętego miasta, jak pielgrzymi na widok Jeruzalem. Moskwa o złotych kopułach, jak mówią słowiańscy poeci, jaśniała w słońcu: dwieście dziewięćdziesiąt pięć cerkwi, tysiąc pięćset pałaców; domy z ozdobnie wycinanego drzewa, żółte, zielone, różowe, brakło tylko cyprysów i Bosforu. Kreml kryty blachą polerowaną albo malowaną był częścią tej całości. Pośród wykwintnych will z cegły i marmuru płynęła rzeka Moskwa otoczona parkami z sosen — palm tego nieba. Wenecja w dniach chwały nie była na wodach Adriatyku świetniejsza... Moskwa! Moskwa!, krzyczeli nasi żołnierze i zaczęli klaskać w ręce”.

„...ponieważ Rosjanie modlili się tutaj na widok świętego miasta, jak pielgrzymi na widok Jeruzalem”.

Tak, bo Moskwa była dla nich świętym miastem, stolicą świata, Trzecim Rzymem. Tę ostatnią ideę wysunął już w XVI wieku mędrzec i wizjoner pskowski — mnich Filoteusz. „Dwa Rzymy już upadły (Piotrowy i Bizancjum) — pisał w liście do ówczesnego księcia moskiewskiego Wasyla III. — Trzeci Rzym (Moskwa) stoi. Czwartego nie będzie” — zapewniał kategorycznie księcia. Moskwa: oto kres historii, koniec wędrówki ziemskiej rodzaju ludzkiego, brama otwarta do niebios.

Rosjanie potrafili wierzyć w takie rzeczy głęboko, z przekonaniem, fanatycznie.

Takiej Moskwy, jaką zobaczył Napoleon owego słonecznego wrześniowego popołudnia 1812 roku — już nie ma. Spalili ją Rosjanie następnego dnia, żeby zmusić Francuzów do odwrotu. Potem Moskwa paliła się kilkakrotnie. „Nasze miasta — pisze gdzieś Turgieniew — palą się co pięć lat”. To zrozumiałe: budulcem Rosji było drewno. Drewno było tanie, wszędzie rósł las. Budynek z drewna można szybko postawić, a ponadto drewniana ściana dobrze trzyma ciepło. Za to jeżeli wybuchnie pożar — pali się wszystko, całe miasto. Tysiące i tysiące mieszczan rosyjskich znalazło śmierć w płomieniach.

Szansę ocalenia miały tylko te cerkwie i pałace arystokracji, które budowano z cegły i kamienia. Ale takie budownictwo było w Rosji rarytasem, luksusem. Otóż burzenie cerkwi przez bolszewików było nie tylko walką z religią, ale i niszczeniem jedynych śladów przeszłości, całej historii. Zostawała pustynia, czarna dziura.

Starą Moskwę, którą dziś można oglądać już tylko na rycinach Michaiła Pylajewa, próbował ostatecznie zniszczyć Stalin.

Wszelcy dyktatorzy, niezależnie od epoki i kraju, mają jedną wspólną cechę: wszystko wiedzą, na wszystkim się znają. „Myśli Juana Perona” („Doctrina .Peronista”, Buenos Aires, 1948), „Myśli Przewodniczącego Mao” (Pekin, 1962), myśli Kadafiego i Ceausescu, Idi Amina i Alfredo Stroessnera — nie ma końca tym głębiom i mądrościom. Stalin znal się na historii, ekonomii, poezji i językoznawstwie. Jak się okazało, znał się również na architekturze. W 1934 roku — to znaczy między jedną straszliwą czystką a drugą, jeszcze potworniejszą — polecił stworzyć plan przebudowy Moskwy. Poświęcał mu, pisano z nabożeństwem, wiele czasu i uwagi. Nowa Moskwa miała podkreślać swoim wyglądem następujące cechy epoki: triumf, potęgę, monumentalność, mocarność, powagę, masywność, niezwyciężoność (według E. W. Sidorina, „Woprosy filosofii”, 12/1988). Ostro przystąpiono do dzieła. Poszedł w ruch trotyl, kilofy i spychacze. Zaczęto burzyć całe dzielnice, wysadzać w powietrze cerkwie i pałace. Z pięknych mieszczańskich apartamentów wysiedlono dziesiątki tysięcy ludzi — do namiotów, do slumsów. Stara Moskwa znikła z powierzchni ziemi, na jej miejsce powstały ciężkie i monotonne, ale potężne gmaszyska — symbol nowej władzy. Na szczęście, jak to nieraz bywało w realnym socjalizmie, bałagan, lenistwo i brak narzędzi uchroniły część miasta przed ostateczną zagładą.

Jak powiadam, zachowało się trochę starych ulic, domków i kamieniczek, co prawda zapuszczonych, co prawda odrapanych i w liszajach, ale przecież są, przecież stoją. Przy odrobinie wysiłku można sobie wyobrazić, że było to miasto w miarę przytulne. Że można było przysiąść na ganeczku, odsapnąć na ławce pod drzewem, wejść do któregoś zajazdu, karczmy czy baru, żeby odetchnąć, rozgrzać się, wypić herbaty czy koniaku. Nic podobnego nie ma w dzisiejszej Moskwie! Od kilku godzin chodzimy z I. po mieście i nie mamy gdzie się podziać. Nieliczne restauracje albo zamknięte, albo stoją przed nimi starzy KGB-owcy, którzy tylko czekają, żeby złapać cię za kołnierz i rzucić na środek ulicy, pod pędzące samochody. W dodatku skarpetki w moich buciorach pozwijały się w ten sposób, że nie mogę iść dalej, muszę te skarpetki doprowadzić do porządku, ale gdzie usiąść, gdzie usiąść w Moskwie późną jesienią w deszcz i śnieg, kiedy się jest na ulicy, kiedy człowiek nie ma ni domu, ni hotelu (dom czy hotel są daleko) i jedynym miejscem, które mu zostaje, jest przymarznięta kałuża błota?