Baku:
lubię to miasto, jest zbudowane dla ludzi, nie przeciw ludziom (tak, są miasta zbudowane przeciw ludziom). Można tu całymi dniami spacerować, Baku ciekawi i przyciąga. Ma piękne bulwary, ma kilka ulic wspaniałej secesji, którą tu zaszczepił król nafty pan Alfred Nobel. Zresztą można tu zobaczyć wszelkie możliwe style architektoniczne. Przy głównym bulwarze wznosi się kilka jasnych, luksusowych i wielkich kamienic — to domy, które dla swojej kamaryli postawił władca Azerbejdżanu Gajdar Alijew. Słynna to postać. Alijew był najpierw szefem KGB Azerbejdżanu, potem, w latach siedemdziesiątych, pierwszym sekretarzem partii komunistycznej w tejże republice. Był pupilem Breżniewa, który mianował go wicepremierem ZSRR. Z tego stanowiska w 1987 roku usunął go Gorbaczow. Jak wspomniałem, Alijew należał do ludzi Breżniewa — grupę tę cechował wysoki stopień korupcji, upodobanie we wschodnim przepychu, wszelkiego rodzaju deprawacja. W ich praktykowaniu korupcji nie było cienia żenady, przeciwnie, cechowała je wyzywająca, prowokacyjna ostentacja. Przykładem tego jest właśnie owa kolonia bloków — apartamentów, postawiona w najważniejszym, najbardziej reprezentacyjnym punkcie miasta. Wszystkie mieszkania rozdzielał Alijew według ułożonych przez siebie list — on też osobiście wręczał wybrańcom klucze. Kryterium przydziału było proste — najlepsze apartamenty dostawała najbliższa rodzina, za nią szli kuzyni i wyższe osobistości klanu Alijewa. Na tych ziemiach, jak kilka tysięcy lat temu, więzi plemienne nadal są najważniejsze.
Byłem w jednym z takich apartamentów. Jego gospodarz pracował w tutejszym parlamencie, ale rzecz w tym, że był kuzynem Alijewa. Otóż ten człowiek, który oficjalnie zarabiał grosze, miał ustawione wzdłuż ścian całe baterie sprzętu elektronicznego, różnego rodzaju kolumny, telewizory, odtwarzacze, wzmacniacze, głośniki, światełka, Bóg wie co. Zresztą, nawet żeby miał miliony rubli, nie mógłby takich rzeczy kupić w sklepie, bo tam ich nie ma. Stół był zastawiony wszelkim jadłem, łakociami, daktylami, fistaszkami. Najbardziej gospodarz zżymał się na Sacharowa. Sacharow? Po co nam Sacharow? On ma żonę Ormiankę! Ale poza tym jednym problemem (to znaczy poza Sacharowem) wszystko było w porządku. Gospodarz częstował mnie a to serem z Holandii, a to krewetkami z Wysp Bahama. Siedział zadowolony w otoczeniu rodziny. Ze wszystkich stron elektronika mrugała do niego kolorowymi oczkami.
Następnego dnia rozmowa z profesorem Ayudinem Mirsalinoglu Mamedowem. Ciekawy, mądry, ucieszony, bo właśnie po raz pierwszy od 1917 roku pozwolono im założyć Kulturalne Towarzystwo Turkologiczne. Profesor od lat redaguje czasopismo poświęcone turkologii. Nie wszyscy wiedzą, że język turecki (lub: języki tureckie) jest drugim, po rosyjskim, językiem Imperium. W języku tym mówi tam około 60 milionów ludzi. Azerbejdżanin nie tylko porozumie się w Ankarze, ale także w Taszkencie i w Jakucku. Wszędzie żyją jego turkojęzyczni bracia. W jakimś sensie były ZSRR to słowiańsko-tureckie mocarstwo. Pomysł Sołżenicyna polegał na tym, żeby się pozbyć elementu tureckiego, żeby zostało tylko mocarstwo słowiańskie.
Azerbejdżanie nazywają się tak dopiero od 1937 roku. Przedtem wpisywano im do dowodu osobistego — Turek. Teraz czują się Azerbejdżanami, Turkami i muzułmanami.
Największych zniszczeń, mówi Mamedow, komunizm dokonał w świadomości ludzi. Ludzie nie chcą dobrze pracować i dobrze żyć. Chcą źle pracować i źle żyć. Ot, i cała prawda.
Weźmy uniwersytety. Cztery lata studiowania materializmu dialektycznego, cztery lata wkuwania historii KPZR, cztery lata zgłębiania naukowego komunizmu — i wszystko okazało się fałszem!
Po 73 latach bolszewizmu ludzie nie wiedzą, co to jest swoboda myślenia, i na jej miejsce podstawiają swobodę działania. A swoboda działania oznacza u nas swobodę zabijania. Ot, i cała pierestrojka, całe nowe myślenie.
Jak został zbudowany komunizm? Komunizm zbudował Stalin przy pomocy bezprizornych. Miliony osieroconych, głodnych i bosych dzieci błąkało się po drogach Rosji. Kradli, co się dało. Stalin zamknął ich w internatach. Tam nauczyli się nienawiści, a kiedy dorośli, zostali ubrani w mundury NKWD. NKWD trzymało naród w zwierzęcym strachu. Ot, i masz komunizm.
Co to jest szachownica Stalina? On tak porozsiedlał narody, tak je pomieszał i poprzestawiał, że teraz nie można nikogo ruszyć, żeby nie ruszyć kogoś innego, żeby go nie skrzywdzić. Jest trzydzieści sześć konfliktów granicznych, a może nawet i więcej. Ot, i masz szachownicę Stalina, naszą największą biedę.
Mała restauracyjka w centrum Baku. Turecka? Irańska? Arabska? Azerbejdżańska? W tych stronach świata wszystkie te lokaliki są do siebie podobne. Mały, osobny pokoik. Szaszłyk, ryż, pomidory i lemoniada. Obiad z przywódcą Frontu Narodowego Azerbejdżanu, pisarzem Jusifem Samedoglu. Próbuje żeglować między dyktaturą lokalnych kacyków a islamskimi fundamentalistami. Ale trudne to czasy dla liberałów, dla ludzi środka, dla tych, którzy by chcieli wszystkich objąć i uściskać. Wiem, co może powiedzieć mi o sytuacji, więc nie pytam go o nią, pytam, czy coś pisze. Zrezygnowany macha ręką. Kolejny z tych, którzy rzucili literaturę na pożarcie polityce. Zresztą — jak pisać? Pisał cyrylicą, teraz cyrylicę zniosą. Będą używać albo alfabetu łacińskiego, jak w Turcji, albo cofną się do arabskiego, nie wiadomo. A co z książkami, które napisał cyrylicą? Przekładać na inny alfabet? Kto to będzie robić? Czy to warto? Pisarz w sile wieku zostaje z pustymi rękoma, z dorobkiem, który będzie nieczytelny.
Po raz pierwszy w życiu leciałem samolotem, w którym panował tłok jak w miejskim autobusie w godzinie szczytu. Na lotnisku w Baku rozwścieczony i zdecydowany na wszystko tłum wdarł się do kabiny i ani myślał ustąpić. Kapitan krzyczał, groził i klął — nie pomogło. Ludzie stali w przejściach ściśnięci, głusi na to, co się do nich mówiło. W końcu kapitan machnął ręką, zamknął drzwi do swojej kabiny, uruchomił silniki i wystartował.
WORKUTA, ZAMARZNĄĆ W OGNIU
Miała być Workuta i noc, a tymczasem lądujemy w dzień, w słońcu. Musi więc być to jakieś inne lotnisko.
Jakie?
Ruszam się niespokojnie w moim fotelu, ale zaraz widzę, że niespokojny jestem tylko ja, nikomu więcej nawet nie drgnie powieka. Przeleciałem w tym kraju samolotami może sto tysięcy kilometrów. Dwie obserwacje z tych podróży: samoloty są zawsze pełne — na każdym lotnisku na każdy rejs oczekuje, czasem tygodniami, mnóstwo ludzi, nie ma więc mowy, żeby gdzieś został pusty fotel. Po drugie — w czasie całego lotu panuje w kabinie zupełna cisza. Pasażerowie siedzą nieruchomo, milczą. Jeżeli słychać gdzieś gwar, wybuchy śmiechu i brzęk szkła — to znaczy, że leci grupa Polaków: nie wiedzieć dlaczego podróż wprawia ich w stan bezgranicznej euforii, amoku.
Tak, to nie Workuta, to Syktywkar.
Gdzie jest ten Syktywkar, nie wiedziałem, a mapy zapomniałem ze sobą wziąć. Po śniegu dobrnęliśmy do budynku lotniska. Wewnątrz było gorąco, duszno i tłoczno. Ani mowy, żeby znaleźć kawałek wolnej ławki. Wszystkie ławki pełne śpiących ludzi, śpiących tak głęboko i spokojnie, a nawet, chciałbym powiedzieć, tak ostatecznie, jakby dawno już pożegnali się z wszelką nadzieją, że kiedyś stąd odlecą.