Выбрать главу

Żywych, a także już martwych. Warłam Szałamow opowiada o statku „Kim”, który wiózł w ładowniach trzy tysiące więźniów. Kiedy zbuntowali się, konwojenci zalali ładownie wodą. Byl czterdziestostopniowy mróz. Do Magadanu dowieziono zamarznięte bryły. Inny statek, wiozący tysiące zesłańców, ugrzązł w lodach Arktyki. Dopłynął do portu po roku — nikt z więzionych już nie żył.

Oto statek „Dżurma”, który wiezie skazane kobiety, dopłynął do Magadanu. Wiele z tych kobiet z głodu i wycieńczenia już umiera. Takich ludzi, już w stanie powolnej agonii, nazywa się w języku łagrów dochodiagami.

„Dochodiagów wynoszono po kolei na noszach. Wynoszono i układano na brzegu rzędami, z pewnością dla ułatwienia sprawozdawczości, żeby uniknąć bałaganu przy wystawianiu aktów zgonu. Leżałyśmy na kamieniach i oglądałyśmy się za naszym etapem, który wlókł się do miasta na męki wspólnej łaźni i dezynfekcji” (Eugenia Ginzburg — „Stroma ściana”).

Do transportu dostawali się ludzie już wycieńczeni miesiącami więzienia, śledztwa, głodu i bicia. Teraz następowały tygodnie męki w zatłoczonych, bydlęcych wagonach, w brudzie, w obłędzie pragnienia (bo nie dawano im pić). Nie wiedzieli, dokąd jadą i co ich czeka na końcu podróży. Kto przeżył tę gehennę, był w Magadanie pędzony do wielkiego łagru etapowego. Tu odbywał się targ niewolników. Komendanci łagrów, rozmieszczonych przy kopalniach, przychodzili i wybierali dla siebie najbardziej jeszcze sprawnych fizycznie więźniów. Kto z komendantów stał wyżej w hierarchii władzy — wybierał sobie silniejszych skazańców.

Łagrów albo — jak nazywają je również — arktycznych obozów śmierci (Conquest) było w Magadanie i na Kołymie sto sześćdziesiąt. W ciągu lat skazańcy zmieniali się, ale w każdym momencie przebywało w tych obozach około pół miliona ludzi. Z nich — jedna trzecia umierała na miejscu, inni, po odbyciu lat katorgi, wyjeżdżali jako fizyczne kaleki lub osoby o trwałych urazach psychicznych. Kto przeżył Magadan i Kołymę, nigdy już nie był tym, kim był kiedyś.

Łagier był sadystycznie i zarazem precyzyjnie pomyślaną strukturą, mającą na celu zniszczenie i zagładę człowieka w taki sposób, aby przed śmiercią doznał on największych upokorzeń, cierpień i męczarni. Była to kolczasta sieć zniszczenia, z której, raz dostawszy się w nią, człowiek często nie mógł się już wyplątać. Składała się ona z następujących elementów:

zimno — odziany w nędzne i cienkie łachmany skazaniec ciągle cierpiał z zimna, zamarzał;

głód — zimno to odczuwał tym dotkliwiej, że był bez przerwy zwierzęco, obsesyjnie głodny, mając jako wyżywienie kawałek chleba i wodę;

katorżnicza praca — głodny i zmarznięty musiał ciężko, katorżniczo, ponad siły pracować, kopiąc i wożąc taczkami ziemię, tłukąc kamienie, ścinając las;

brak snu — zmarzniętemu, głodnemu, umęczonemu pracą i najczęściej choremu — odbierano sen. Mógł spać krótko, w lodowatym baraku, na deskach, w łachmanach, w których pracował;

brud — nie wolno mu było myć się, zresztą nie było kiedy i gdzie, był pokryty skorupą lepkiego brudu i potu, śmierdział, cuchnął nie do zniesienia;

robactwo — cały czas żarło go robactwo. W łachmanach gnieździły się wszy, prycze w barakach oblepiały pluskwy, latem zamęczały go roje komarów i strasznych syberyjskich muszek, atakujących całymi chmurami;

sadyzm NKWD — nieustannie pastwili się nad nim konwojenci i strażnicy — dozór NKWD. Krzyczeli, bili pięściami w twarz, kopali, szczuli psami i z błahego powodu — rozstrzeliwali;

terror kryminalistów — więźniów politycznych terroryzowali, okradali i znęcali się nad nimi — kryminaliści. Do nich należała faktyczna władza niższego szczebla;

poczucie krzywdy — psychiczną torturą było znosić poczucie najgłębszej krzywdy. Ci wszyscy więźniowie polityczni byli najzupełniej niewinni, nie zrobili nic złego;

tęsknota i strach — wszystkich męczyła tęsknota do najbliższych, do domu (wyroki sięgały 25 lat), zupełne odcięcie od świata, niewiadome, coraz straszniejsze jutro, strach, że każdego dnia nastąpi śmierć.

„To straszne zobaczyć łagier — pisał Warłam Szałamow, który spędził w łagrach dwadzieścia lat, z tego większość na Kołymie. — Żaden człowiek na świecie nie powinien znać łagrów. W lagrowym doświadczeniu wszystko jest negatywne — co do jednej minuty. Człowiek staje się jedynie gorszy. I nie może być inaczej. W łagrze jest wiele tego, o czym człowiek nie powinien wiedzieć. Ale ujrzeć dno życia — to nie jest najstraszniejsze. Najstraszniejsze jest to, gdy owo dno staje się własnością człowieka, gdy miara jego moralności zapożyczona jest z łagrowego doświadczenia, kiedy zastosowanie w życiu znajduje moralność kryminalistów. Gdy rozum człowieka stara się nie tylko usprawiedliwić owe łagrowe uczucia, ale też im służyć”.

I dalej :

„Łagier był dla człowieka wielką próbą charakteru, zwykłej ludzkiej moralności, i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi nie wytrzymywało tej próby. Wraz z tymi, co nie wytrzymywali, umierali ci, co zdołali wytrzymać, starając się być lepszymi niż wszyscy, twardszymi dla samych siebie...” (Warłam Szałamow — „Opowiadania kołymskie”).

1 grudnia 1937 Berzin zostaje odwołany do Moskwy. Stalin uznał, że ten oprawca postępował jednak zbyt łagodnie, kazał go aresztować i rozstrzelać. Na jego miejsce, tegoż samego 1 grudnia, dopływa do Magadanu statek „Mikołaj Jeżów” który przywozi dwóch nowych władców Kołymy — dyrektora Dalstroju pułkownika Karpa Pawlowa (zastrzelił się w 1956 r.) i jego zastępcę, szefa kołymskich obozów śmierci — pułkownika Stiepana Garanina. Garanin ma 39 lat. Będzie jeszcze żyć jeden rok.

Garanin to czarna legenda Kołymy.

„Iwanie Kuźmiczu, czy pamiętacie Garanina?

Czy pamiętam? Dobre sobie. Przecież widziałem go z bliska, tak jak ciebie teraz oglądam. Obchodził kolumnę więźniów. I był nie sam, ze świtą. Zanim się zjawił, przekazywano przez telefon: może tu zajechać, żeby osobiście przeprowadzić inspekcję łagru. Był jeszcze w Magadanie, kiedy myśmy już stali na baczność. Wszystko wyczyszczone, wymalowane, posypane żółtym piaskiem. Komenda ciska się we wszystkie strony, nie mogąc opanować nerwów. Nagle szept: jadą, jadą. Brama łagru otwarta szeroko. A on wjeżdża w nią swoją kolumną — kilka samochodów osobowych, kilka ciężarówek z ochroną osobistą. Wysiada z pierwszego wozu, a świta błyskawicznie ustawia się po bokach. Wszyscy z mauzerami, w półkożuszkach. On sam w niedźwiedzim futrze. Mina groźna. Wzrok pijany i ciężki jak ołów. Komendant naszego łagru, major, podbiega do niego i składa meldunek drżącym głosem: ”Towarzyszu komendancie USWITŁagu NKWD. Wydzielony podobóz łagru do przeglądu.

— Czy są tu więźniowie, którzy wymigują się od pracy? —. «Są» z lękiem odpowiada major. I wychodzi z szeregu ze dwunastu ludzi. — «Ach tak, nie chcecie pracować, kurwa wasza mać?». I już ma w ręku pistolet. Bach! Bach! Bach! Położył wszystkich. Kto się poruszył, tego dobiła świta. «A są tu rekordziści, tacy, co przekraczają normę? Przodownicy pracy?». «Są, towarzyszu naczelniku USWITŁagu NKWD» —. Radosny, wesoły szereg przodowników. Oni nie mają się czego lękać. Garanin podchodzi do nich ze swoją świtą, ciągle jeszcze trzymając w ręce mauzer z pustym magazynkiem. Nie odwracając się, podaje go do tyłu swojej świcie. Dostaje od nich nowy, załadowany pistolet, który chowa do drewnianej kabury, ale ręki nie spuszcza z kolby. «A więc przodownicy pracy? Przekraczacie normy?». «Tak» — odpowiadają. A on znowu ich pyta: «Wrogowie ludu przekraczają normy? Hm... Wy, przeklęci wrogowie ludu! Takich trzeba likwidować...» I znowu: Bach! Bach! Bach! I znowu z dziesięciu ludzi leży kałuży kałuży krwi. A on jakby poweselał, oczy zrobiły mu się spokojniejsze. Nasycił się krwią. Komendant łagru prowadzi drogich, szanownych gości do stołówki na przygotowaną ucztę. I cieszy się, że sam uniknął kuli. Kiedy Garanin miał ochotę, strzelał i do komendantów łagrów. Straszna to była samowola, kiedy naczelnikiem był Garanin. Ludzie padali jak muchy” (Anatolij Żygulin — „Czarne kamienie” ).