No dobrze — powierzchnia globu zabezpieczona, wewnątrz murów też wszystko pod kontrolą, pod ziemią nikt się nie przekopie, czy jednak nic nie grozi z powietrza? Ale i o tym pomyślano. Niebo nad Kremlem jest szczelnie chronione. Dopiero w bałaganie pierestrojki powstały tu niedopatrzenia i kiedy młody Niemiec — Rust — wylądował nagle, Gorbaczow musiał ukarać paru generałów za luki w ochronie napowietrznej Kremla.
Ta ochrona przywódców, mimo że jeszcze w 1920 roku dziecinnie liberalna i prowizoryczna, nasunęła Wellsowi pewną niepokojącą go refleksję:
„Bardzo możliwe, że wszystko to niezbędne jest dla zapewnienia Leninowi osobistego bezpieczeństwa, ale też utrudnia przecież utrzymanie bezpośredniej łączności między Rosją a nim i — co wydaje się jeszcze ważniejsze, o ile chodzi o skuteczność oddziaływania rządu — łączność między nim a Rosją. Jeżeli bowiem to, co dociera do Lenina, przepuszczane jest przez pewien filtr, to również wszystko, co wychodzi od niego, musi być przefiltrowane, przy czym w toku takich operacji mogą nastąpić poważne zniekształcenia”.
Być może uwaga o tym, że zbyt szczelna izolacja przywódców może mieć dla ich myślenia fatalne skutki, nasunęła mu się po tym, kiedy tego dystyngowanego Anglika o nienagannych manierach, przestrzegającego porannych spacerów i popołudniowej herbaty z mlekiem, Lenin zaatakował serią pytań:
„Dlaczego w Anglii nie wybucha rewolucja? Dlaczego nic nie robicie, aby ją przygotować? Dlaczego nie obalacie ustroju kapitalistycznego i nie zabieracie się do budowy komunistycznego państwa? Po to, by nasza rewolucja przyniosła dodatnie wyniki, cały Zachód również musi dokonać rewolucji! Dlaczego jej nie wywołujecie?”
Poszedłem w kierunku Pałacu Senatu. Z początku nikt mnie nie zatrzymywał, zresztą wokół nie widziałem żadnych ludzi. W panującej tu ciszy mogłem słyszeć odgłosy własnych kroków, mimo woli stąpałem tak, aby nie robić hałasu. Tak, to właśnie w tym budynku, który widziałem przed sobą, było mieszkanie Stalina. To tu jego żona, Nadieżda Alliłujewą, popełniła samobójstwo:
„Współżycie Nadieżdy Alliłujewej ze Stalinem stawało się coraz trudniejsze. 8 listopada (1932) na Kremlu zebrała się grupa zaprzyjaźnionych rodzin przywódców bolszewickich, żeby uczcić piętnastą rocznicę Października. Była tu również Nadieżda Alliłujewą, Stalin jednak się spóźniał. Gdy przyszedł, Nadieżda pozwoliła sobie na ironiczną uwagę pod jego adresem. Stalin wybuchnął gniewem i odpowiedział impertynencją. Czasami palił nie fajkę, lecz papierosy. Chcąc wyładować na żonie swój gniew, nagle rzucił w jej twarz palący się papieros, który wpadł w wycięcie sukni. Nadieżda wyciągnęła papieros i skoczyła na nogi, ale Stalin szybko się odwrócił i wyszedł. Niemal w ślad za nim wyszła Nadieżda. Jak się okazało, Stalin pojechał na daczę, a Nadieżda do mieszkania kremlowskiego. Uroczystość była zepsuta, a w kilka godzin później stało się jeszcze coś gorszego... Rano niania Świetlany i gospodyni Stalina Karolina Tiel pierwsze ujrzały Nadieżdę Alliłujewą leżącą koło swojego łóżka w kałuży krwi z malutkim pistoletem w ręku” (Roj Miedwiediew — „Pod osąd historii”).
Odtąd Stalin żył sam, a w jego otoczeniu byli niemal sami mężczyźni. A przecież trzeba było się bawić, zwłaszcza kiedy przychodziły długie zimowe noce, a po pustkowiach Kremla szalała śnieżyca i wył wicher.
„Stalin skończył spóźniony obiad wznosząc toast na cześć Lenina:
— Wypijmy za Włodzimierza Iljicza, naszego wodza, naszego nauczyciela — nasze wszystko!
Powstaliśmy i milcząc uroczyście wypiliśmy, o czym po pijanemu wkrótce zapomnieliśmy. Stalin jednak miał nadal poważny, uroczysty, a nawet chmurny wyraz twarzy. Odeszliśmy od stołu, lecz nim zaczęliśmy się rozchodzić, Stalin podszedł do wielkiego, automatycznego patefonu. Próbował nawet tańczyć jakieś swoje narodowe tańce. Nie był zresztą pozbawiony poczucia rytmu. Wkrótce jednak przerwał z pełnym rezygnacji wyjaśnieniem:
— Wiek mnie przyłapał i jestem już starym człowiekiem.
Lecz jego druhowie lub lepiej powiedziawszy — dworacy, zaczęli go zapewniać:
— Nie, nie, nonsens. Wyglądacie świetnie. Trzymacie się nad podziw. Tak jest, jak na wasz wiek...
Potem Stalin puścił płytę, na której koloraturowemu szczebiotowi śpiewaczki towarzyszyło wycie i szczekanie psów. Śmiał się z przesadną, nieumiarkowaną uciechą...” (Milovan Dżilas — ..Rozmowy ze Stalinem”).
„Stalin nastawił muzykę taneczną i zaczęliśmy tańczyć. Jedynym dobrym tancerzem wśród nas był Anastas Iwanowicz Mikojan. Tańczył Mikojan, potem tańczył Woroszyłow, tańczyli wszyscy. Ja nigdy nie przesuwałem nóg, tańczę jak krowa na lodzie, ale ja także tańczyłem. Kaganowicz tańczył. To także tancerz nie lepszej klasy niż ja. Malenkow taki sam, Bułganin kiedyś tańczył, pewnie w młodości. Przytupywał w takt coś rosyjskiego. Stalin także tańczył — przesuwał nogi i rozkładał ręce... Śpiewaliśmy, znaczy się. Śpiewaliśmy, to znaczy wtórowaliśmy płytom, które nastawiał Stalin. Potem pojawiła się Swietłanka [córka Stalina — przyp. R.K.]... Stalin od razu zażądał, żeby tańczyła. Tańczyła, znaczy się. Potem już się zmęczyła, widziałem, jak ledwie, ledwie się rusza... Stalin już chwiał się na nogach i mówi: No, Swietłanka, tańcz! A ona: Już przecież tańczyłam, tatusiu, zmęczyłam się. Ale Stalin chwycił ją tak, za włosy, całą garścią, znaczy się za czub, że tak powiem, i pociągnął, znaczy się, bardzo... pociągnął, szarpał i szarpał” (N. Chruszczow — „ Fragmenty wspomnień”).
Szedłem w stronę Pałacu Senatu, kiedy nagle wyrosło przede mną dwóch ludzi. Młodzi, dobrze zbudowani, w szarych garniturach. Nie wiem, skąd się wzięli, takie to było momentalne. Momentalne, zdecydowane, stanowcze. Jeden z nich uniósł rękę, dając znak — stop. Nic więcej, ale wszystko to wyglądało bardzo poważnie i ostatecznie. Nie zadali żadnego pytania — była to scena bez słów. Stałem chwilę, zastanawiając się, co robić, w końcu zawróciłem i zacząłem iść w stronę Arsenału (XVIII wiek itd., ale w tym momencie nie miało to znaczenia).
Szedłem, a dogasające słońce świeciło mi w oczy. Może dlatego tak późno zobaczyłem przed sobą dwóch ludzi. Młodzi, dobrze zbudowani, w szarych garniturach. Tacy sami jak ich poprzednicy, nawet identyczni, ale oczywiście inni. Jeden z nich uniósł rękę w wyćwiczonym geście — stop. Stanąłem, znowu sekundy wahania, ale potem skręciłem w bok. Natychmiast zniknęli.
Nie wiedziałem, dokąd pójść, gdzie się podziać — Kreml znałem tylko z fotografii, z albumów. Ale dostrzegłem znaną mi ze zdjęć prostokątną sylwetkę Pałacu Zjazdów. Ruszyłem w tym kierunku. Zjazd Sybiraków odbywał się jednak w innym budynku, bo kiedy tylko podszedłem bliżej, stanęło przede mną dwóch młodych ludzi. Dobrze zbudowani, w szarych garniturach. Poza tym wewnątrz pałacu było ciemno, a wszystkie drzwi wejściowe zamknięte. Postanowiłem ruszyć na południe, ponieważ tam właśnie widziałem połyskujące kopuły cerkwi i soborów. Miałem nadzieję, że może tam gdzieś pozwolą mi wejść i coś zobaczyć.
Na tym etapie wędrówki doszedłem do wniosku, że mogę liczyć na powodzenie swojej wyprawy, jeżeli wszędzie będę szedł zdecydowanym krokiem i nawet z pewnym pośpiechem, poruszając się po linii prostej od punktu A do wcześniej wybranego punktu B.