Różnice między Ukrainą Zachodnią (zwaną ukraińskim Piemontem) a Wschodnią widoczne były i teraz, w miesiącach walki o niepodległość. Wychodzący w Moskwie miesięcznik „Drużba narodów” (nr 4/90) podaje: w Kijowie, który liczy 3 miliony mieszkańców, na manifestację niepodległościową przyjdzie 40 tys. ludzi, a we Lwowie (stolica zachodniej Ukrainy), który liczy 1 mln mieszkańców, na manifestację przyjdzie 300 tysięcy. W Doniecku, który jest większy niż Lwów, na manifestację przyjdzie 5 tysięcy.
Wracam na ulicę Ordżonikidze, do pałacyku literatów. Do Iwana Dracza trudno dostać się. Jego pokój oblegają dziesiątki ludzi. Przyjechali tu z całej Ukrainy, chcą podzielić się swoimi kłopotami, szukają porady i pomocy. Widzę, że nie ma szansy na rozmowę. Późnym wieczorem, już z hotelu, dzwonię do niego do domu. „Spróbujmy jutro” — mówi zmęczonym głosem.
Jest świetnym poetą, o znacznym dorobku, ale teraz nie ma czasu na pisanie. Trzeba odłożyć poezję, a ratować Ukrainę, jej kulturę — mówi. Rusyfikacja posunęła się tak daleko, że za kilka lat nie miałby kto czytać ukraińskiej literatury. Zresztą tę literaturę trzeba dopiero przywrócić tutejszemu czytelnikowi. Przeciętny Ukrainiec nie zna nawet nazwisk ich największych pisarzy XX wieku — Mykoły Chwylowego i Wołodymira Wynnyczenki. Byty to nazwiska, które reżym chciał skazać na zapomnienie. Ilu mieszkańców Ukrainy miało dostęp do wierszy Wasyla Stusa, Aleksego Tichego, Jurii Litwina — ukraińskich poetów zamordowanych w ostatnich latach przez KGB?
Książki w języku ukraińskim stanowią tylko 20 procent książek tutaj drukowanych. Reszta — to głównie książki rosyjskie. Jeszcze w 1863 Moskwa wydała zakaz drukowania na Ukrainie jakichkolwiek książek po ukraińsku z wyjątkiem dzieł literatury pięknej.
Któryś kolejny raz przyjechałem do Kijowa w końcu stycznia 1990. Moi rozmówcy byli bardzo przejęci tym, co opowiadali. A wszyscy opowiadali o jednym — o tym, że 21 stycznia, w rocznicę proklamowania krótkotrwałej niepodległości Ukrainy w 1918 roku, setki tysięcy ludzi podało sobie ręce i utworzyło łańcuch długości ponad 500 kilometrów między Kijowem, Lwowem i Iwano-Frankowskiem. Dzisiaj, wobec tego, co stało się w sierpniu 1991, wobec zawalenia się całej połaci świata (a dla wielu ludzi — całego świata), takie wydarzenie, jak utworzenie łańcucha z rąk nawet długości 500 kilometrów, może wydawać się błahym gestem, ale dla moich rozmówców był to wstrząs, cud, rewolucja. Z kilku przyczyn. A więc — po raz pierwszy została przeprowadzona wielka akcja nie z polecenia KC, ale z inicjatywy młodej, niezależnej organizacji — RUCH. Tak, okazało się, że tzw. „kierownicza rola partii” to fikcja, że kierowniczą rolę sprawują organizacje, które powołało do życia samo społeczeństwo i ich tylko to społeczeństwo chce słuchać. Po drugie — okazało się, że Ukraińcy zachowali pamięć o swojej pierwszej niepodległości, pamięć, którą bolszewia przez 70 lat próbowała wymazać. Ten łańcuch miał więc wielkie znaczenie psychologiczne. Zacisnął się on wokół największej zmory sowietyzmu, jaką jest poczucie bezwyjściowości, beznadziejności. Od tego momentu na Ukrainie historia przyspiesza swój bieg. Jeszcze w styczniu Papież Jan Paweł II zatwierdza strukturę Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej (stosunki między czterema wspólnotami chrześcijańskimi — Ukraińską Cerkwią Katolicką, Kościołem Rzymskokatolickim, Cerkwią Prawosławną i Ukraińskim Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym — to osobny, pełen napięć, emocji i bólu rozdział w życiu współczesnej Ukrainy). W marcu odbywają się w całej republice wybory do rad wszystkich szczebli. W trzech obwodach (znowu — jest to zachodnia Ukraina) władzę zdobywa opozycja demokratyczna (jakby cieszył się mój ulubiony pisarz ukraiński, twórca idei Ukrainy demokratycznej — Wynnyczenko!). Wreszcie przychodzi dzień 16 czerwca — parlament uchwala Deklarację o suwerenności USRR. Deklaracja ustala wyższość praw republiki nad ustawodawstwem ZSRR, a także prawo republiki do posiadania własnej armii i własnej waluty. Deklaracja głosi, że Ukraina będzie państwem neutralnym i bezatomowym (to ostatnie ma wielkie znaczenie, gdyż na terenie republiki znajdują się wielkie arsenały broni masowej zagłady). Przy całym swoim przełomowym znaczeniu i historycznej wymowie, Deklaracja z 16 czerwca jest w owym momencie bardziej proklamacją intencji niż dokumentem stwierdzającym stan faktyczny.
Toteż walka trwa nadal. Jesienią wybuchają strajki górników i studentów. Studenci okupują centrum Kijowa, domagają się ustąpienia sowieckich liderów republiki. W ciągu tegoż roku na Ukrainie powstaje około 20 partii politycznych, z których wielką rolę odgrywa Ukraińska Partia Republikańska i m.in. Ukraińska Partia Zielonych (Czarnobyl leży tylko 80 km na północ od Kijowa!).
Przychodzi 19 sierpnia 1991.
Próba zamachu stanu w Moskwie. Na Ukrainie panuje spokój, Ukraina czeka. Ale w kilka dni później w Kijowie zbiera się Rada Najwyższa Ukrainy, która 24 sierpnia, „kontynuując tysiącletnią tradycję państwowości”, proklamuje „utworzenie samodzielnego państwa ukraińskiego — Ukrainy”. Proklamacja dodaje, że „terytorium Ukrainy jest niepodzielne i nietykalne”. W nawale wydarzeń, jakie toczą się wówczas przez świat z szybkością i siłą potężnej lawiny, ten fakt, że Europie przybywa nagle wielkie (w standardach naszego kontynentu) państwo, nie wywołuje oszałamiającego wrażenia. Nasza wyobraźnia (prawo to opisał kiedyś Walter Lippmann) pozostaje w tyle za wydarzeniami, potrzebuje czasu, aby zgłębić ich sens i ogarnąć wymiar.
Ale Rosjanie pojęli w lot, co się stało. Oto przyglądam się w Moskwie sesji Rady Najwyższej ZSRR. Moment jest dramatyczny, ponieważ przemawia Łukianow, dotychczasowy przewodniczący tej Rady, prawa ręka Gorbaczowa, teraz oskarżony o to, że był ideowym przywódcą spisku przeciw Gorbaczowowi. Na tej zwykle hałaśliwej sali panuje idealna cisza. Nagle prowadzący sesję deputowany Łaptin przerywa obrady i mówi nerwowym głosem: „Towarzysze, są wydarzenia w Kijowie. Musi tam natychmiast lecieć delegacja Rady Najwyższej Rosji i ZSRR!” Na czele delegacji odlatują — zastępca Jelcyna, Ruckoj, i burmistrz Petersburga — Sobczak. Obaj odegrali wiodącą rolę w obaleniu neostalinowskiego puczu, ale obaj są Rosjanami i rozumieją, czym jest Rosja bez Ukrainy. „Bez Ukrainy — pisał jeszcze w latach trzydziestych polski historyk J. Wąsowicz — Moskwa zostaje zepchnięta do lasów północy”.
Przyszłość Ukrainy będzie rozwijać się w dwóch kierunkach. Pierwszy — to stosunki Ukrainy z Rosją, drugi — to stosunki Ukrainy z Europą i ze światem. Jeżeli relacje te będą układały się pomyślnie, szansę Ukrainy są ogromne. Jest to bowiem kraj żyznej ziemi i cennych surowców, obdarzony ciepłym, przychylnym klimatem. Jest to duży, ponad 50-milionowy naród — mocny, prężny i ambitny.
Jesienią 1990 roku Aleksander Sołżenicyn ogłosił swój projekt państwa, jakie jego zdaniem powinno powstać na miejsce ZSRR. Tytuł tej publikacji — Jak zbudować Rosję?” Sołżenicyn proponuje, aby przyszłe państwo składało się z Rosji, Białorusi, Ukrainy i północnego Kazachstanu. Resztę oddajmy, proponował Sołżenicyn, ponieważ „nie mamy siły na peryferie”.