I dziś patrzcie, mówi mi z mieszaniną bólu i grozy w głosie, dziś mam męskie ręce!
I choć obcuje z nimi od dzieciństwa, choć widzi je codziennie, patrzy na swoje dłonie z mieszaniną wstydu i przerażenia.
Szczupła, drobna Anna Andrejewna, kobieta o siwiejących włosach i bladej mizernej twarzy, wygraża przy mnie stalowymi pięściami mocnego spracowanego ślusarza.
A jednak w tym swoim przeklętym losie odnajduje w końcu pewną jasną iskierkę, kruszynę jakiejś ludzkiej satysfakcji, bo za moment dodaje:
Zrobili mi męskie dłonie, zrobili mnie stalinistką, ale komunistką nigdy mnie nie zrobili!
Powoli uspokaja się, a kiedy odchodzę, mówi już zwykłym głosem, łagodna i pogodzona:
Żeby jeszcze trochę dali pożyć normalnie.
Trzeba minąć wielki Sobór Sofijski (arcydzieło, XI w.) i pójść w głąb kremla, przejść przez różne podwórza i dziedzińce, aż dojdzie się do wielkiego, starego budynku, w którego podziemiach pracuje profesor Greków i jego żona Walentina Borisowna. Jest to rozległe pomieszczenie, a właściwie kilka połączonych piwnic, w których stoi rząd długich i obszernych stołów pokrytych stosami drobnych kawałków muru. Wszędzie palą się światła, inaczej byłoby tu mrocznie, a nawet ciemno. Przy każdym stole siedzą dwie-trzy osoby, z których każda coraz to wybiera kawałek muru i przygląda mu się uważnie. Panuje zupełna, uważna i skupiona cisza, rzadko tylko — i jest to ważny moment — przerywana okrzykiem:
Mam oko Eliasza!
Mam błękit! To chyba męczennicy Paraskiewej!
I zaczyna się dyskusja, narady, porównywania.
A oto, co się tu dzieje:
W pobliżu kremla nowogrodzkiego stało wiele pomniejszych cerkwi i klasztorów. Należała do nich cerkiew Przemienienia Pańskiego zbudowana w połowie XIV wieku na małym wzgórzu o trzy kilometry od kremla. W 1380 roku grupa anonimowych malarzy (prawdopodobnie Serbów) ozdobiła wnętrze cerkwi wspaniałymi freskami. Powierzchnia tych fresków wynosiła około 350 metrów kwadratowych. W czasie drugiej wojny światowej Rosjanie zamienili cerkiew na bunkier i punkt obserwacji artyleryjskiej (jest to jedyne wzniesienie na płaskiej, pokrytej łąkami, bezdrzewnej równinie), w który Niemcy ciągle strzelali z dział i moździerzy. Ponieważ bili w cerkiew ponad dwa i pół roku, kiedy zakończyła się wojna, zamiast świątyni leżała na wzgórzu ponad pięciometrowa góra gruzu. Przez następnych dwadzieścia lat góra porastała trawą, zielskiem i krzakami, aż w roku 1965 ktoś zaczął w tym gruzie grzebać i wynajdywać małe, kolorowe fragmenty fresków. Przez następnych kilka lat przekopali uważnie 300 metrów sześciennych gruzu i odsiali z niego 10 metrów sześciennych kolorowego drobiazgu, który przewieziono do nowogrodzkiego kremla, do tego miejsca, w którym profesor Greków z żoną i grupą entuzjastów próbują od dwudziestu lat na nowo poskładać z owych kamyczków, kęsków i drobinek, dokładnie rozbitych i przemielonych przez ogień artyleryjski, stare, czternastowieczne freski, w których anonimowi malarze (prawdopodobnie Serbowie) przekazali swoją wizję Przemienienia Pańskiego.
Wzdłuż ścian całej pracowni rozmieszczone są drewniane ramy, w których leżą znalezione już fragmenty a to głowy Chrystusa, a to aureoli Świętego Jefrema, a to szaty młodego męczennika.
Największa trudność, mówi profesor że freski nie były nigdy dokładnie sfotografowane, że nie ma dokumentacji, że czasem trzeba opierać się na chwiejnym i złudnym świadectwie naocznych świadków.
Rozmawiając z Aleksandrem Pietrowiczem mam świadomość, że w tej chwili obcuję z człowiekiem o szczególnej i niezwykłej wyobraźni. Wyobraźnię tę muszą wypełniać tysiące znaków zapytania, dylematów. Ta kostka muru, na której zachował się ślad płomyka: czy jest to fragment płomienia, w którym objawia się Bóg, czy przeciwnie, jest to część ognia piekielnego, do którego Najwyższy strąci zatwardziałych i niepoprawnych grzeszników. A ta kruszyna muru, na której zachował się wyraźny ślad łzy? Czy to łza Matki, kiedy składa Syna Człowieczego do grobu, czy łza szczęścia na twarzy jednej z niewiast, kiedy dowiaduje się, że Chrystus zmartwychwstał?
„A po sześciu dniach, mówi Ewangelia świętego Mateusza, wziął Jezus Piotra i Jakuba i Jana, brata jego, i wyprowadził ich na górę wysoką osobno. I przemienił się przed nimi. A oblicze jego rozjaśniało jak słońce, szaty zaś jego stały się białe jak śnieg” (Mat. 17, 1-2).
Które z tych złotych promieni, rozsypanych na jednym ze stołów, są częścią owego słońca? Które z tych białych odłamków, leżących w jednej ze skrzynek, to fragmenty tych szat, które stały się białe jak śnieg?
„Kto by zaś zgorszył jednego z tych małych, którzy we mnie wierzą, lepiej by mu było, aby zawieszono kamień młyński u szyi jego i zatopiono go w głębokościach morskich” (Mat. 18, 6).
Czy te odłamki fal, które ktoś tu ogląda uważnie pod żarówką, symbolizują właśnie te groźne głębokości morskie, czy raczej są obrazem morza, po którym Chrystus idzie suchą stopą do swoich uczniów?
„Co wam się zdaje? Gdyby kto miał sto owiec, a zabłądziłaby jedna z nich, czy nie opuszcza dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie idzie szukać tej, która zabłądziła?” (Mat. 18,13).
Czy ten lok wełny, którego rysunek zachował się na jednym z fragmentów, należy do jednej z owych dziewięćdziesięciu dziewięciu grzecznych i posłusznych owieczek, czy też jest śladem lekkomyślnej i niesfornej owieczki, której cierpliwy Pasterz szuka po górach?
I tak patrząc, jak z tysięcy drobin, grudek i okruszyn, z pyłków, cząstek i kamyków profesor i jego uczniowie od lat składają zagubione obrazy świętych, ludzi i legend, czuję się, jakbym w tym chłodnym i zakurzonym podziemiu był świadkiem narodzin nieba i ziemi, wszystkich kolorów i kształtów, aniołów i królów, światła i ciemności, dobra i zła.
Z Nowogrodu do Mińska, na zjazd Frontu Narodowego Białorusi. Na zjazd ten wziął mnie ich wielki pisarz — Wasyli Bykau. Bykau jest wysokim, rosłym mężczyzną, małomównym, nawet milczącym, ale milczącym życzliwie, przyjaźnie. Bohater jednej z jego powieści („Piaskowisko”) — Agiejew — bardzo przypomina z wyglądu i zachowania samego Wasyla. Agiejew odwiedza swoje rodzinne miasteczko, szuka śladów przeszłości:
„Rozejrzał się. Plac zmienił się nie do poznania, ale cerkiew pozostała i ona właśnie pomogła mu zorientować się w terenie. Należało teraz skręcić w zaułek i pójść ulicą w dół. Starając się opanować niepokój, Agiejew szybkim krokiem skierował się w stronę przedmieścia, najpierw na Zieloną, doskonale mu znaną uliczkę, zabudowaną typowymi, drewnianymi domkami z malutkimi ogródkami i sadami, sięgającymi do głębokiego jaru ze strumykiem i starymi drzewami na zboczach” (W. Bykau — „Piaskowisko”).
W całej Białorusi, która jest krajem równinnym, płaskim jak spokojne morze, w lecie zielonym i szafirowym od chabrów, a w zimie białym i czarnym od wron, pełno takich miasteczek jak to, które odwiedza Agiejew. Białoruś jest krajem rolniczym, chłopskim i język białoruski przechował się właśnie na wsi. Znajduje to wyraz i w czasie obrad zjazdu. Wielu delegatów z miasta mówi kilka zdań po białorusku, a potem przeprasza i przechodzi na rosyjski — w tym języku łatwiej im mówić. Delegaci z wiosek nie mają tych trudności. Ważne dla Moskwy strategiczne położenie Białorusi sprawiło, że i carat, i bolszewicy prowadzili tu metodyczną, brutalną i zaciekłą politykę rusyfikacji. W latach trzydziestych rozstrzelano albo wywieziono prawie całą inteligencję białoruską. Masakry organizował zaufany Berii i jego przyjaciel, Gruzin Canawa. Tych, którzy ginęli, oskarżono, że są agentami Polski. Moskwie chodziło o to, aby Białoruś zamieszkała rosyjskojęzyczna ludność, nawet nie naród rosyjski, tylko rosyjskojęzyczna ludność.