Выбрать главу

Nie tylko wolno mówić, chodzi o to, że jest już i o czym mówić. Bo jednocześnie zaczęła się podróż do świata informacji. Mówiąc bardzo ogólnie i upraszczając jedną z zasadniczych różnic między pierwszą połową naszego wieku a połową drugą (dotyczy to zwłaszcza lat ostatnich) jest ta — w każdej z tych epok żyło (i żyje) się w zupełnie różnym świecie informacyjnym. Pod tym względem człowiek żyjący w pierwszej połowie wieku, zwłaszcza w ZSRR, był bliższy człowiekowi jaskiniowemu niż temu, który siedzi dziś przy komputerze i naciskając klawisze może otrzymać natychmiast wszystkie informacje. Na tę różnicę zwraca uwagę jeden z rosyjskich pisarzy dysydentów, Lew Kopieliew, w swojej książce „Bożyszcza mojej młodości”, w której pisze, że pod względem informacyjnym nawet dorośli byli wówczas dziećmi, podczas gdy dziś — nawet dzieci są dorosłymi. Ludzie naprawdę mało wówczas wiedzieli. Jednym z rzeczywistych przywilejów był właśnie dostęp do informacji. Archiwa KGB były bardziej strzeżone niż arsenały broni masowej zagłady. Jeden z dziennikarzy rosyjskich (nie pamiętam jego nazwiska) wspomina, że kiedy po inwazji sowieckiej na Czechosłowację spytał Breżniewa, co wolno pisać o sytuacji w tym kraju, ten odpowiedział mu: „Piszcie wszystko, ale tylko w jednym egzemplarzu i wysyłajcie tylko do mnie”.

A tu nagle pojawiają się wzmianki i o Katyniu, i o Kuropatach, i o Sołowkach.

Po pięciu latach wielkiego wysiłku i napięcia Gorbaczow jest coraz bardziej zmęczony, zagubiony i zdenerwowany. Widać, że traci inicjatywę i dynamizm, a jego polityka, tak dotąd twórcza i w warunkach Rosji nowatorska i niezwykła, zaczyna charakteryzować się rutyną, brakiem zdecydowania, ustępliwovścią. W grudniu 1990 jego minister spraw zagranicznych i wypróbowany sojusznik — Eduard Szewardnadze ostrzega publicznie, że w kraju siły konserwy przygotowują zamach stanu, i podaje się do dymisji. Ale Gorbaczow nie reaguje na ten alarm. Jego otoczenie to teraz ludzie, których sam powołał do najwyższych stanowisk, a którzy wkrótce go zdradzą i wystąpią przeciw niemu. To wszystko biurokraci partyjni, neostalinowska reakcja.

Przychodzi rozstrzygający rok 1991, który wejdzie do annałów najnowszej historii świata. Zaczyna się on krwawymi wydarzeniami w Wilnie i w Rydze. Wojska KGB atakują czołgami bezbronną manifestację w Wilnie — ginie kilkanaście osób, są dziesiątki rannych. Litwini otaczają betonowymi zaporami budynek swojego parlamentu. Kiedy tam wchodzę, wnętrze przypomina pomieszczenia warownego zamku w okresie oblężenia. Worki z piaskiem w oknach, wszędzie czuwają młodzi ochotnicy z bronią w ręku — w każdej chwili oczekują ataku z zewnątrz. Spięty, ale opanowany i spokojny prezydent Landsbergis jest między nimi, dodaje im otuchy. Podobnie jak w Wilnie, betonowe zapory chronią budynki narodowych już parlamentów w Rydze i w Tallinie. Najbardziej imponujące są barykady w Tallinie. Żeby dostać się do parlamentu, trzeba przejść przez korytarze zbudowane przemyślnie jak labirynt Minosa.

Kto odpowiada za krew przelaną w Wilnie i w Rydze? — pytają demokraci w Moskwie i wskazują na szefa KGB Kriuczkowa i ministra spraw wewnętrznych — Pugo. Ale Gorbaczow nie wyrzuca ich z rządu. Brak mu siły? Nie wie, co robić?

Latem wyjeżdża z rodziną na odpoczynek, na Krym.

Całe jego otoczenie, z wiceprezydentem Janajewem na czele, rusza do ataku. 19 sierpnia zaczyna się trzydniowy pucz. Czołgi otaczają tzw. Biały Dom — siedzibę rządu i parlamentu Federacji Rosyjskiej oraz miejsce urzędowania jej prezydenta — Borysa Jelcyna. Jelcyn potępia zamachowców i organizuje obronę Białego Domu.

Pucz zostaje stłumiony, a jego organizatorzy idą do więzienia. Okazuje się, że czołgiści wysłani w bój o władzę nad nuklearnym supermocarstwem od dwóch dni nie dostają nic do jedzenia. Wielu z nich nie ma butów — chodzi w tenisówkach. Kobiety, które bronią siedziby władz Rosji, litują się nad głodnymi czołgistami, rozjeżdżają się do domów i przywożą im coś do jedzenia. Nakarmieni czołgiści zapewniają litościwe niewiasty, że nie będą strzelać — i dotrzymują obietnicy. W kilka dni później prasa moskiewska informuje, że kiedy zaczynał się pucz, matka przywódcy zamachu — Janajewa leżała w szpitalu Kremla. Na wiadomość o przewrocie, który dał władzę jej synowi, pacjenci szpitala zwlekli się z łóżek i poszli do staruszki składać jej najszczersze gratulacje. Kiedy przewrót nie udał się, a Janajewa osadzili w areszcie, ci sami pacjenci znowu zwlekli się z łóżek, ale tym razem udali się do dyrektora, kategorycznie żądając wyrzucenia staruszki ze szpitala.

Gorbaczow wraca z Krymu. W niedzielę, 25 sierpnia, odbywa się w Moskwie pogrzeb trzech Rosjan — ofiar ostatnich wydarzeń. Milion ludzi przychodzi pod Kreml, skąd zaczyna się pochód, aby oddać im cześć. Słyszę z oddali dobiegający mnie przez głośnik czyjś głos. Ale w tłumie ludzie rozmawiają, nikt nie zwraca uwagi. Kto przemawia? — pytam, Ktoś odpowiada: Gorbaczow. I rozmawia dalej. Już nikt Gorbaczowa nie słucha, przestał ludzi interesować.

Historia dzieje się na naszych oczach, w każdej chwili, w każdej godzinie. W czasie tego pogrzebu jestem świadkiem narodzin nowej klasy. Kiedy stoimy na Prospekcie Kalinina w oczekiwaniu na czoło pogrzebu, podchodzi wysoki, młody człowiek w lichym, ceratowym płaszczu i mówi:

— Obrońcy Białego Domu, wystąp!

Milczenie, nikt się nie rusza. Po którymś jednak kolejnym wezwaniu wychodzi z tłumu, sądząc po wyglądzie — student. Za nim, po chwili, ktoś następny. I tak zaczęła się zbierać coraz większa gromada owych obrońców. W końcu człowiek w ceratowym płaszczu zorientował się, że ci chętni zaczynają tworzyć nowy tłum, i przerwał nabór. Zaczął spisywać nazwiska ochotników i kazał im przyjść na zebranie w najbliższy wtorek. Utworzą organizację czy ruch Obrońców Białego Domu. Dostaną znaczki i legitymacje. A za ileś tam lat będą ministrami, generałami, ambasadorami.

Po puczu sierpniowym Gorbaczow ustępuje ze stanowiska sekretarza generalnego KPZR. Wkrótce potem Jelcyn rozwiązuje i delegalizuje partię komunistyczną. Jestem w tym czasie w Kijowie. Potężny gmach ukraińskiego KC świeci pustką. Przed głównym wejściem stoją dwaj policjanci, którzy na każde zadane im pytanie odpowiadają milczeniem i wzruszeniem ramion. A gdzie jest podpora systemu, aparat partyjny? Już zdążyli objąć nowe stanowiska w administracji państwowej i gospodarczej albo stanęli na czele spółek mieszanych — forpoczty rodzącego się kapitalizmu.

Gorbaczow musi czuć się coraz bardziej osamotniony. Nadal jest ogromnie popularny na Zachodzie. Zachód chciałby dobrze żyć z władcami Kremla, ale ma jeden warunek: żeby to byli ludzie sympatyczni, żeby się uśmiechali, żeby chodzili dobrze ubrani, rozluźnieni, pogodni, dowcipni, uprzejmi. I oto po sześciuset latach beznadziejnych oczekiwań — pojawia się taki człowiek: Gorbaczow! Londyn i Paryż, Waszyngton i Bonn — wszyscy otwierają ramiona, cieszą się. Jakież odkrycie! Jaka ulga!