Wstrząs. Zatrzymali się. Słychać jakieś głosy. Amritę to cieszy. Ma dziewiętnaście lat i odbywa ostatnią podróż w życiu. W tej sytuacji każda zwłoka jest powodem do radości. Połyka kolejną kulkę opium, czując na języku ostry smak żywicy.
Jak co roku wiatr wiał jednostajnie z południowego zachodu, niosąc ponad równiną ładunek ciężkiego powietrza, by na koniec z całym impetem uderzyć o góry. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu wzlatywały ku niebu powietrzne leje. Tam, schłodzone, przybierały nad szczytami postać wirującej skondensowanej masy. Teraz owe wiszące ogrody chmur osiągnęły punkt, w którym nie utrzymają się dłużej na niebie.
Przychodzi deszcz.
Najpierw spada w górach. Niewyobrażalna furia wody. Zaskoczeni na otwartej przestrzeni pasterze i drwale osłaniają głowy szalami i biegną w poszukiwaniu schronienia. Potem, jak w reakcji łańcuchowej, chmura za chmurą, ulewa przetacza się przez pogórze, zalewając ogniska, bijąc w dachy, wywołując uśmiech na twarzach ludzi, którzy wybiegają z domów powitać wodę, wyczekiwaną od tak dawna.
Wreszcie nadciąga i nad pustkowie. Kiedy zaczyna padać, Forrester słucha akurat paplaniny niechlujnego bramina i dobiega go własny poirytowany głos, że to istotnie dobra pora i dobre miejsce na rozbicie obozu. Moti Lal czuje się chyba urażony jego obcesowością, ale Forresterowi nie to w głowie. Wbił wzrok w palankin i gderliwą służącą krzątającą się wokół haftowanych zasłon. Pasażerka w środku nawet zza nich nie wyjrzała. Forrester zastanawia się, czy nie jest chora. A może jest bardzo stara.
Wkrótce deszcz pada już miarowo. Grube krople rozbryzgują się w pyle jak małe bomby. Wielbłądy pomrukują niezadowolone podczas pętania im nóg. Służba uwija się przy bagażach. Moti Lal wytrwale podtrzymuje konwersację, gdy Forrester zsiada z konia i zaczyna go rozkulbaczać. Moti Lal tutaj nie rządzi, o nie, on jest tylko zaufanym sługą rodziny. Spadł na niego obowiązek odprowadzenia młodej pani do domu jej wuja w Agrze. Zdaje sobie sprawę, że to się może wydać dziwaczne, ale okoliczności są wyjątkowe.
Wyjątkowe okoliczności? O czym ten przeklęty dureń mówi? Forrester pyta, skąd są, i mężczyzna podaje nazwę małej miejscowości, leżącej przynajmniej dwieście mil na zachód od miejsca, w którym się znaleźli.
– Idziecie pieszo całą drogę?
– Tak, panie. Młoda pani mówi: tylko iść.
– Czemu, na miły Bóg, nie pojedziecie koleją? Agra leży o setki mil stąd!
– Niestety, pociąg wykluczony. Wyjątkowe okoliczności, pan rozumie.
Forrester nie rozumie, ale w tej chwili o wiele bardziej obchodzi go rozstawienie namiotu, zanim deszcz przybierze na sile. A wzmaga się z każdą sekundą. Moti Lal unosi w górę parasol i trzyma go nad Anglikiem, gdy ten wbija kołki w ziemię. Stoi na tyle blisko, że przeszkadza, nie zapewniając rzeczywistej ochrony. Forrester klnie pod nosem, a w jego głowie kołacze się jedna myśclass="underline" kobieta w palankinie jest młoda.
Krople deszczu skapują z sufitu wprost na jej kolana, znacząc czerwony jedwab ciemnymi kręgami. Amrita podnosi twarz i wysuwa język. Słyszy gwałtowny szum ulewy. Na zewnątrz jest ciemno i może właśnie dlatego Amrita odczuwa chłód. Chcąc odpędzić to wrażenie, wyobraża sobie żar. Przywołuje wspomnienia spacerów po dachu domu ojca w porze letniej. Wyraźnie czuje, jak rozgrzane powietrze muska jej ramiona i twarz. Słyszy głuche odgłosy trzepania dywanów i świst mioteł, którymi służące zamiatają kurz z posadzek. Lecz żar prowadzi do myśli o ojcu, do wspomnień o okrążaniu stosu pogrzebowego, o kapłanie lejącym ghi do ognia, więc Amrita wraca do ciemności i chłodu. Krople wody spadają jej na czoło, policzek, język. Wkrótce deszcz wlewa się do środka ciągłą strugą. Nasiąknięte zasłony zaczynają łagodnie uderzać ją z boku. Wzmaga się wiatr i jak dotąd nikt po nią nie przyszedł. Nikt nawet jej nie zawiadomił, co się dzieje. Bez matki i ojca teraz ona jest panią. Gdyby jeszcze potrafiła stanowczo domagać się szacunku dla siebie.
Amrita otwiera szkatułkę, osłaniając ją przed wodą. Zostanie dostarczona wujowi i to będzie koniec. Wuj pisze, że znalazł jej męża. Przynajmniej, jak powiedziała pewna stara kobieta, Amrita przybędzie na miejsce z godnym posagiem. Jest bogatsza od innych dziewcząt. Powinna dziękować Bogu.
W ciągu pół godziny kurz zmienił się w błoto. Namiot na niewiele się zdał. Forrester przemókł do suchej nitki. Wdrapuje się na wzniesienie i ogarnia spojrzeniem górzyste pustkowie, poprzecinane wijącymi się dolinami. Żadnego schronienia. Gdy wiatr szarpie jego tropikalnym hełmem, a widlasta błyskawica rozcina niebo na znikające w jednej chwili kawałki, Forrestera opanowuje myśl, że chyba jednak postąpił głupio. Jego czerwonawo-brunatny świat okrył się szarością, strugi wody przesłoniły horyzont. A pośrodku tego wszystkiego on i żadnego drzewa wokoło. Jest najwyższym punktem na tym pustkowiu i czuje się obnażony. Spoglądając przez ramię na swój namiot rozbity na dnie głębokiego wąwozu, zastanawia się, ile jeszcze potrwa ta nawałnica. Hindusi ciągle biedzą się nad schronieniem dla siebie, szamocząc się z linami i kołkami. Ku zdumieniu Forrestera, palankin stoi w tym samym miejscu, w którym go zostawili. Gdyby mu nie powiedziano, że jest inaczej, przysiągłby, że w środku nie ma nikogo.
Wkrótce wąwozem płynie już struga mętnej wody, oddzielając wojskowy namiot Forrestera od hinduskich konstrukcji z brezentu i bambusa. Rozpalenie ognia nie wchodzi w rachubę, toteż tragarze, zbici w smętną gromadę, kucają na ziemi niczym stadko ptaków palących bidi. Moti Lal wdrapuje się na wzniesienie z zamiarem wciągnięcia Forrestera w kolejną banalną pogawędkę, po czym za jego plecami schodzi po zboczu i kuca u wejścia do namiotu. Przyparty do muru Forrester poddaje się wreszcie i odzywa:
– Kim właściwie jest twoja pani?
Moti Lal posępnieje.
Zawsze była krnąbrna, nawet za życia swojej matki. Ojciec nie poświęcał jej uwagi, nie interesowało go jej zachowanie. Zbyt pochłonięty przeliczaniem pieniędzy, świata nie widział poza oprawnymi w płótno księgami rachunkowymi. Służący przychodzili do kantoru z doniesieniami, że córka rzuciła filiżanką w odźwiernego, że odmówiła jedzenia, że widziano ją, jak rozmawia z kobietą z Bikaneri w miejscu kremacji zwłok. Rankiem służąca wyczesywała piasek z jej włosów, jakby dziewczyna spędzała noce na pustkowiu.
Przynosiła wstyd rodzinie, ale skoro pan postanowił tego nie zauważać, obowiązek wzięcia jej w karby przypadł głównemu kanceliście. Początkowo Moti Lal używał słów. Kiedy jednak w szkatułce z biżuterią znalazł lepką bryłkę czarnej żywicy, wywlókł Amritę na dziedziniec i obił rzeźbionym kosturem służącym do odstraszania małp. Trzy dni przesiedziała zamknięta w pokoju. Zaprzątnięty myślami o finalizowanej właśnie transakcji, pan spytał, kto tak płacze w jego domu. Usłyszawszy, że to Amrita, wydawał się zaskoczony. „Czegoś jej potrzeba?” – zapytał wtedy.
Zniknęła zaraz po odryglowaniu drzwi. Wróciła z błędnym wzrokiem, plotąc coś o drzewach i rwącej wodzie. Moti Lal nigdy nie odkrył, kto podał jej narkotyk. Stopniowo traciła zainteresowanie czymkolwiek innym. Zapadła na zdrowiu, przestała się odzywać. Jakby powędrowała do innego świata. Musiał mocno nią potrząsać i uderzyć w twarz, nim zrozumiała, co się stało z ojcem.
Zabójca pozostawił kawałek drutu mocno zaciśnięty wokół szyi ofiary. Ciało znaleziono na wysypisku śmieci poza granicami miasta. Podeszwy stóp zwrócone w niebo przypominały dwie ryby z bladymi brzuchami. Nikt nie wydawał się zaskoczony. Lichwiarze nie budzą sympatii. „Rozumiesz? – krzyczał Moti Lal – rozumiesz? Zostałaś całkiem sama”.