Ktoś słyszy brzęk szkła. Wkrótce Prana otacza grupka hidżrów. Opatrują mu ranę, poją gorącą herbatą. Przez moment Pran ma nadzieję, że położą go do łóżka albo zabiorą do medyka. Niestety, wloką go do chińskiego pokoju, gdzie jak przedtem Flowers wprowadza majora Privett-Clampe’a i zamyka za sobą drzwi. Gdy leżący na łożu Pran toczy wokół nieprzytomnym spojrzeniem, pijany major idzie ku niemu chwiejnym krokiem, bełkocze: „Mój śliczny chłopiec”, krzywi się i pada jak kłoda na ziemię. W pokoju zalega grobowa cisza. Wdzięczny losowi Pran traci przytomność. Powraca do rzeczywistości pod wpływem krzyków fotografa, który z głową w otworze ściennym każe zdjąć majorowi spodnie. Przebudzony hałasem major dostrzega fotografa, zanim ten zdążył zamknąć otwór. Zaskoczony sytuacją, nie pamiętając, gdzie jest, Privett-Clampe szuka po omacku klamki i wytacza się na korytarz, który omyłkowo bierze za wychodek. Ulżywszy sobie, parę minut później wyrusza na poszukiwanie swojego kierowcy.
Następnego dnia Flowers donosi, że major nie pamięta żadnych szczegółów minionego wieczoru. Siedział jednak w biurze przy opuszczonych żaluzjach i wyszedł stamtąd tylko raz, by poprosić Flowersa na długą rozmowę o konieczności zachowania bezwzględnej dyskrecji przy żonie. Flowers uważa, że obecny stan ducha majora nie pozwala na proponowanie kolejnego rendez-vous.
Pran może chwilowo odetchnąć. Hidżrowie zaczęli traktować go lepiej, co prawdopodobnie należy przypisać jego próbie samobójczej. Odzywają się łagodnie, pozwalają brać udział w niektórych wydarzeniach w życiu zenany. Pran może spacerować po dachu. Pomaga przygotowywać kąpiel dla księżnej. Ustawia srebrne naczynia z olejkami, loty wypełnione wywarami z ziół, kosz z perfumowanym węglem, nad którym pani będzie suszyć włosy. Pewnego popołudnia zezwalają mu nawet wyjść z pałacu. Okazją po temu staje się obowiązek budzący największe przerażenie hidżrów: eskortowanie zenany podczas wycieczki.
Przed głównym wejściem stoi sznur rolls-royce’ów. Szoferzy czekają wyprostowani w liberiach z szarej serży obszywanej fatehpurskim różem. Panie i ich służki wsiadają do pierwszych sześciu aut o przesłoniętych oknach, by ścisłe reguły pardy były przestrzegane nawet w trakcie jazdy. Kuferki, plecione koszyki, sprzęt do badmintona i eunuchy tłoczą się w następnych czterech limuzynach. Kiedy już dla wszystkich i wszystkiego znajdzie się miejsce, a hidżrowie przyniosą pozostawione w pałacu grzebienie, ozdoby, lekarstwa i szale, kawalkada uroczyście rusza naprzód.
Celem podróży jest cichy brzeg rzeki otoczony drzewami. Po przyjeździe na miejsce mieszkanki zenany wyskakują z aut niczym żołnierze piechoty z eszelonu i w ciągu kilku minut opanowują cały teren. Zawisa siatka do badmintona, staje kolumna krzesełek i stolików, a formacje pudełek z prowiantem i dzbanków z herbatą krążą po reducie wzniesionej z koszyków. Kiedy oddział śmielszych kobiet wyrusza na przechadzkę, hidżrowie muszą biec na czele pochodu z gwizdkami i czerwonymi flagami, dając sygnał wieśniakom, by chylili głowy ku ziemi, gdy mijają ich pałacowe kobiety bez zasłon na twarzach. Jedno ukradkowe spojrzenie ma dla wieśniaka większą wartość niż jego życie. W trakcie przemarszów hidżrowie zwijają się jak w ukropie, lecz przez większą część dnia utrzymują jedynie ścisły kordon wokół sektora wyznaczonego dla zenany.
Pranowi jest dobrze nad rzeką. Plątanina pałacowych wnętrz rodzi w nim niepewność, wywołuje wciąż nowe uczucia i odcienie zagubienia. Wspomnienia z Agry zacierają się coraz bardziej. Pran z trudem wyobraża sobie życie poza Fatehpurem. Nad rzeką w nieunikniony sposób powraca myśl o ucieczce, lecz coś w miejscowym krajobrazie czyni ten pomysł absurdalnym. Łatwiej myśleć o teraźniejszości. Łatwiej leżeć na brzegu i obserwować pałacowe kobiety.
Mijają godziny. Pran zauważa, że w zenanie istnieją dwie wyraźnie różniące się od siebie frakcje. Pierwsza składa się głównie z młodych kobiet, miłośniczek badmintona, skupionych wokół jednej z młodszych konkubin nababa. Do drugiej należą starsze kobiety. Zgromadzone przy bufecie, wybierają co lepsze kąski i plotkują pół-szeptem. W powietrzu wyczuwa się atmosferę wzajemnej wrogości. Jedna z dziewcząt, która przyszła po herbatę, nagle pada z filiżanką jak długa. Jej zajęte grą przyjaciółki biegną z odsieczą i oskarżają starsze kobiety o podstawienie dziewczynie nogi. Przez chwilę sytuacja wygląda groźnie, ale hidżrom udaje się rozdzielić zwaśnione strony. Pran jest zdezorientowany. Dopiero Yasmin, najmłodszy z pałacowych hidżrów, udziela mu wyjaśnień. I wtedy mnóstwo innych spraw związanych z życiem w Fatehpurze staje się dla Prana zrozumiałych.
– Dzieci – szepcze Yasmin. – Synowie. A co innego? Nabab odwiedza zenanę, ale nic mu nie wychodzi. Starsze kobiety twierdzą, że to wina młodszych. Młodsze zwalają winę na niego. Czasem nabab wpada we wściekłość, ale i to mu nie pomaga, (ego ojciec zmarł prawie dziesięć lat temu, a Fatehpur ciągle nie ma następcy.
– Co się stanie, jeśli umrze, nie mając syna?
– Tron przejdzie na jego brata. Wtedy Firoz zbuduje hotele, kolej, lotnisko i kino i ustanowi prawo, że wszyscy muszą chodzić w spodniach i wierzyć w nowoczesność. – Yasmin wygląda na podnieconego taką perspektywą, ale powściąga swój entuzjazm. – Źle się stanie – dodaje uroczystym tonem. – Firoz kocha tylko te rzeczy, które przysyłają z Europy w skrzyniach. Jeśli zostanie nababem, wyda majątek na to wszystko, a piękna tradycja Fatehpuru zginie bezpowrotnie.
– Czy nabab nie może wyznaczyć kogoś innego na swojego następcę?
– Jest chłopiec, którego chce adoptować, ale żeby to zrobić, musi mieć zgodę Brytyjczyków. A oni go nie lubią. Mówią o nim, że jest przeciwko ich rządom, że chce stworzyć muzułmański kalifat i zabić wszystkich niewiernych.
– A chce?
– Jasne. Brytyjczycy wolą Firoza, bo nosi krawat i obiecał, że pozwoli im zbudować fabryki.
A zatem major Privett-Clampe może zdecydować o losach sukcesji. Wszystko staje się jasne.
Pstryk, pstryk.
W następnych tygodniach Pran musi polegać na własnym rozumie. Stopniowo pałacowa polityka przestaje być dla niego tajemnicą. Książę Firoz otacza się coraz to nowymi, licznymi Europejczykami. Czasem jego gośćmi bywają brytyjscy urzędnicy, najczęściej jednak są to playboye i wyzwolone kobiety, towarzystwo biorące udział w nieustającym party w komnatach księcia. Trudno sobie wyobrazić większe przeciwieństwo frakcji Firoza niż frakcja nababa. Władca i jego zwolennicy żyją modlitwą i prowadzą przyciszone rozmowy o Mahdim, który pewnego dnia zrobi porządek z wszystkimi wrogami islamu i rozpędzi ich na cztery wiatry. Toczą dyskusje o świętych miejscach pielgrzymek na Środkowym Wschodzie i wstąpieniu na tron Amira Amanullaha w Afganistanie. Wieczorami muzyka jazzowa z gramofonu konkuruje z nawoływaniem muezina. Atmosfera gęstnieje, a hidżrowie wykonują swoje obowiązki z nisko spuszczonymi głowami, pełni obaw o przyszłość.
I wtedy Flowers przesyła wiadomość, że Privett-Clampe ma ochotę na ponowne spotkanie z Pranem. Ku przerażeniu spiskowców major nie chce jednak przyjść do chińskiego pokoju. Życzy sobie, by chłopca przywieziono do jego rezydencji. Teren rezydencji jest strzeżony. Nie ma czasu na układanie nowego planu. Khwaja-sara niechętnie pakuje Prana do jednej z limuzyn nababa, syczy mu na ucho, że ma robić wszystko, co major mu każe, a potem zdać dokładną relację. Tym razem nie będzie żadnych zdjęć.
Siedziba majora leży w pewnej odległości od murów miasta. Jak na szacownego reprezentanta Korony przystało, major Privett-Clampe mieszka w godnych warunkach. Na paru akrach ziemi, z oddaniem podlewanej przez armię ogrodników i obsadzonej angielskimi kwiatami, stoi dwupiętrowy dom w stylu Tudorów. Wzniesiony na przełomie stuleci, przypomina wiejską rezydencję, przytulną i okazałą jednocześnie, którą gracz giełdowy albo właściciel nieźle prosperującej fabryki mógłby zbudować dla swojej nagle wzbogaconej rodziny. Gdzieś w zakamarkach tego domu, w jednym z licznych gabinetów używanych sporadycznie przez sekretarzy i młodszych urzędników, w bezpiecznej odległości od części domu nawiedzanej regularnie przez żonę, major Privett-Clampe zorganizował spotkanie ze swoim młodym gościem.