Tymczasem spiskowcy usiłują znaleźć sposób na przemycenie fotografa do rezydencji. Ale kiedy jeden z psów majorowej Privett-Clampe dopada go w rabatkach swojej pani, fotograf stanowczo odmawia kolejnych prób. Przekonuje swoich wspólników, że skoro major (którego wedle stów Flowersa zżera poczucie winy za pijackie ekscesy) nigdy nie dotyka Prana, a tylko dokazuje na krześle do wtóru myśliwskich okrzyków, to nie ma co fotografować. Ich plan i tak wziął w łeb.
Życie w pałacu toczy się swoim rytmem. Nabab ciągle składa wizyty w zenanie i opuszcza ją chyłkiem, zatroskany i przybity. Ożywia się tylko wtedy, gdy dosiada swojej ulubionej białej klaczy i wyrusza na jedną z częstych parad na placu w Fatehpurze. W dni parad raźno komenderuje swoimi podwładnymi, dumnie macha batem i stąpa sprężystym krokiem. Nabab kocha swoją niewielką armię. Nie skąpi grosza na ćwiczenia, a od czasu do czasu sam wprowadza zmiany w umundurowaniu. Niewielkie – tu galon, tam lampas, ale krawcy w Kalkucie dwa razy do roku otrzymują zamówienie na nową dostawę mundurów dla Fatehpuru. Nabab jest tak dumny ze swoich żołnierzy, że kiedy w Europie wybuchła wojna, zapomniał o własnej niechęci do Brytyjczyków i obstawał przy wysłaniu armii Fatehpuru do Francji. Jego entuzjazm szybko osłabł. Na wieść, że kawalerzyści będą musieli zsiąść z koni i walczyć w okopach, a co gorsza włożyć jednolite mundury khaki, wycofał ofertę. W rezultacie siły zbrojne Fatehpuru nigdy nie wzięły udziału w walce. To także kwestia tradycji. Władcy Fatehpuru zawsze przedkładali dyplomację nad przemoc. Niedawno zakończona wielka wojna o cywilizację ominęła księstwo ku wielkiemu żalowi majora Privett-Clampe’a. Wkład nababa w wysiłek wojenny ograniczył się do jednorazowego daru: trzech starych rolls-royce’ów, które według niego mogły być przydatne do transportowania żołnierzy.
Aby nie dać się przyćmić wojskowym paradom starszego brata, książę Firoz organizuje własne widowiska. W innych okolicznościach spędziłby większą część roku w Europie, lecz wojna i restrykcyjna polityka finansowa majora Privett-Clampe’a zmuszają go do pozostania w Indiach. Firoz nie posiada się ze złości, ale robi dobrą minę do złej gry. Oznajmił z przekąsem, że skoro Mahomet nie może pojechać na
Riwierę, Riwiera musi przyjechać do Mahometa. Wygląda na to, że jego gościom odpowiada zmiana scenerii. Parę lat wcześniej Firoz urządził swoje komnaty w modnym wówczas stylu Art Nouveau. Teraz śmigają po nich rozbawione cyklistki i gra się w lacrosse, co w naturalny sposób czyni spustoszenie we wnętrzach i nieuchronnie prowadzi do burzliwego spotkania z majorem Privett-Clampe’em, który odrzuca prośbę o zwiększenie funduszy na nowy wystrój książęcych komnat.
Choć Firoz przewyższa brata rozrzutnością, to on jest niekwestionowanym faworytem brytyjskich urzędników. Nabab, mimo samochodów, poezji i mundurów, pozostaje mogolskim księciem, typem tradycyjnego władcy, który nie wykazuje wielkiego zainteresowania nawadnianiem, pomiarami kartograficznymi czy racjonalnym rozdziałem zasobów rolniczych. Dla brytyjskich autorów raportów z Fatehpuru jest oczywiste, że nabab woli jadać na podłodze z metalowej thali niż przy stole zastawionym elegancką miśnieńską porcelaną trzymaną w pałacu na użytek gości. Dostrzegają w jego oczach pasję, gdy recytuje perskie dwuwiersze albo obraca w dłoniach perskie dzieło sztuki. Dobrze wiedzą, że w głębi serca uważa ich osiemdziesięcioletnie panowanie na jego ziemi za swoisty przerywnik, historyczny epizod rozgrywający się pod islamskim półksiężycem.
Firoz z kolei ma bzika na punkcie nowości. Choć cierpi na tym wrażliwość Brytyjczyków, bardziej nastrojonych na przeszłość niż przyszłość, czują, że postawa Firoza harmonizuje z duchem czasów, w jakich przyszło im żyć. Nic tak nie odzwierciedla nowoczesności księcia, jak prywatne kino, które zorganizował w mniejszej z dwóch sal balowych. Parę razy w tygodniu prowadzi brazylijskich karciarzy, amerykańskie aktorki, kierowców rajdowych, lotniczki i niewydarzonych młodszych synów do ciemnego pomieszczenia, gdzie szukając po omacku butelek z martini i rozlewając ich zawartość dookoła, oglądają komedie Macka Sennetta. Kiedy kolejny tort ląduje na twarzy Fatty Arbuckle’a, a Carol czy Clara udają, że nic nie wiedzą o cudzej ręce pod spódnicą, Firoz omiata wzrokiem ciemną salę i utwierdza się w przekonaniu, że nie jest zastraszonym tubylcem nieświadomym postępu na świecie.
W dniu, w którym goście grają w polo, tenisa i polują, jest jedna czynność, która brata przedstawicieli wszystkich pałacowych frakcji: od najbardziej sztywnego Anglika po zepsutego dandysa i od najzagorzalszego mogolskiego dworzanina po nieśmiałą dziedziczkę. Masakra łownego ptactwa nad jeziorami Fatehpuru przynosi ukojenie, jest skomplikowanym rytuałem wyciszającym gwałtowne emocje, które rządzą życiem w pałacowych murach, l zawsze dostarcza radosnych przeżyć. W tym wydarzeniu może nawet brać udział jedna, czasem dwie kobiety z zenany. Tym sposobem trafia na polowanie Pran, mając okazję po raz pierwszy przyjrzeć się słynnej pani majorowej Privett-Clampe.
Jak zwykle wszystkim rządzi protokół. Od żon rozmaitych osobistości fatehpurskiej polityki oczekuje się wspierania mężów w najbardziej koronkowej działalności: w budowaniu porozumienia. Właśnie dlatego – choć pani Privett-Clampe jest dwukrotną zwyciężczynią Annandale Ladies Cup i strzelała wszędzie, od Gilgit po Bharatpur – raz na jakiś czas musi znosić poniżenie wynikające z reguł pardy. Kobiece stanowisko strzeleckie jest usytuowane nad Sułtan Jheel, największym jeziorem w Fatehpurze, w sporej odległości od reszty stanowisk. Przed ciekawskim wzrokiem (i kaczek, i ludzi) osłania je przemyślna kombinacja parawanów. Z zewnątrz wygląda zupełnie jak jedna z kęp wysokiej trzciny porastającej mokradła. Tymczasem jest równie dobrze zaopatrzona, jak inne królewskie stanowiska. Stoją tam płócienne krzesełka, paliki na wierzchnie okrycia i kapelusze, skrzynki pełne napojów oraz stół z przegródkami na naboje i śrut, a wszystko, by umilić i ułatwić poranne strzelanie. Zawiłości religii powodują pewne komplikacje. Z oczywistych względów pałacowi mężczyźni nie mogą zajmować się ładowaniem broni i przynoszeniem zdobyczy. Zastępują ich specjalnie przygotowane służące i gderliwi hidżrowie.
Dla Charlotte Privett-Clampe (zwanej Charlie) przebywanie w otoczeniu gromady facetów w sari jest zaledwie odrobinę łatwiejsze do zniesienia niż widok kobiet w spodniach dla jej ojca. Angielska kobieta w Indiach dźwiga na swoich barkach ciężkie brzemię, a pani Privett-Clampe nigdy nie uchylała się od odpowiedzialności, szczególnie gdy szło o dobro Misji Cywilizacyjnej Imperium. Kiedy cale towarzystwo dociera nad jeziora, gdzie następuje rozdział miejsc, majorowa nie ma pretensji, że mężczyźni z pozostałymi Europejkami idą przejęci na swoje stanowiska, a jej mąż wypija przyjacielskiego łyka whisky z pułkownikiem kawalerii Hodsona. Zamiast tego zaciska zęby i próbuje nawiązać rozmowę z księżną Zią i Ami-ną, mlodszymi żonami nababa. Żadna nie ma zdania na temat pogody. Żadna nie mówi językiem, który dałoby się nawet przy sporej dozie dobrej woli uznać za angielski. Pani Privett-Clampe obawia się, że czeka ją bardzo długi dzień.
Surowa memsahib w średnim wieku, sadząca wielkimi krokami w asyście dwóch kobiet z pałacu, napawa Prana grozą. Nawet księżna Zia, znana ze swego przykrego usposobienia, wygląda na zastraszoną i niepozorną przy atletycznej sylwetce, której głowa, zwieńczona podniszczonym tropikalnym hełmem, wyrasta półtorej stopy ponad głowy towarzyszek. Gdy tubalny głos pani Privett-Clampe rozbrzmiewa nad cichym jeziorem, Pran zastanawia się, czy major nie woli chłopców ze strachu przed własną żoną. Zwrócenie się do takiej kobiety o seks nie wydaje się roztropnym posunięciem.