Po zakończeniu pierwszego sezonu w Abbotabad młody P.-C. otrzymał klubowy guzik (za dziesięć pierwszych trafnych rzutów). Nie wygrał jednak Kadir Cup. I choć lepszy o włos okazał się rywal z konnicy Skinnera, drugie miejsce wystarczyło, by stać się bohaterem pułku i zyskać dozgonną sympatię dowódcy. Życie było cudowne. P.-C. przeszedł twardą szkołę. Nauczył się, że pewność daje tylko mocna pozycja w siodle. Będąc zbyt często po złej stronie grotu kapitana kawalerii, Privett-Clampe znajdował coraz większą przyjemność w polowaniu na dziki. Donośne bicie końskiego serca podczas galopu po
nierównym terenie, ekscytująca świadomość, że jeden błąd może spowodować upadek i krwawą jatkę, zapierające dech w piersiach połączenie gwałtownego zamachu i przeraźliwego kwiku, gdy „Zły” nadziewał się na dziewięć stóp twardego bambusa – każda z tych rzeczy przypominała mu, że jest mężczyzną, góruje nad resztą i jest panem życia i śmierci innych stworzeń.
To samo poczucie władzy widział Privett-Clampe na twarzach swoich dumnych Pathanów podczas porannego apelu. Wysocy, dobrze zbudowani, chorobliwie czuli na punkcie własnego honoru Pathanowie nie mieli sobie równych. Ich młody dowódca – jak wszyscy oficerowie armii, którym przyszło służyć w Indiach – zgłębił sztukę rozpoznawania bojowej przydatności przedstawicieli rozmaitych grup i ras subkontynentu indyjskiego. Po sromotnej klęsce sipajów stało się jasne, że bramini są przebiegli i niegodni zaufania, że marni z nich żołnierze w porównaniu z najzwyklejszym muzułmaninem znad Cangesu, który z kolei nie umywa się do urodzonych wojowników, jakimi są sikhowie i Pathanowie. Anglicy czuli do nich nieodpartą sympatię. Rekrutując niemal wyłącznie sikhów i Pathanów, zapewnili sobie generacje lojalnych żołnierzy, świadomych swojej uprzywilejowanej pozycji w hierarchii i gotowych na wielkie poświęcenia w jej obronie. Różnice między poszczególnymi grupami były tak wyraźne, że dostrzegał je nawet nowicjusz na indyjskim gruncie. W porównaniu z dzielącym włos na czworo kalkuckim babu czy bojaźliwym Kaszmirczykiem Pathan był bezsprzecznie najdzielniejszym i najwierniejszym człowiekiem, choć, niestety, nie wolnym od wad. Brutalni wobec swoich kobiet Pathanowie mieli szczególną skłonność do pederastii, ale armijna dyscyplina nigdy na tym nie cierpiała. Kilka razy Privett-Clampe prowadził swoich Pathanów w góry. Palili wtedy wioski w odwecie za bandyckie napady w rejonie granicznym albo urządzali obławy na koniokradów. Wszystko działo się na długo przed nastaniem ery zmechanizowanego zabijania i okopów, gdy walką rządziły honor i dobre obyczaje. Privett-Clampe (i ci, którzy kiedykolwiek dzielili z nim kwaterę, stół czy przedział w pociągu) nigdy nie zapomni dnia, w którym doszło do strzelaniny między jakimś oddziałem piechoty a Wazirami ukrytymi po przeciwnej stronie doliny. Jeden z wrogów zawołał wtedy, że Anglicy mierzą za nisko, i wstał, by wiedzieli, gdzie strzelać. To był Pathan, któż by inny. Najwspanialszy, najbardziej honorowy człowiek w Imperium, nawet gdy występował w charakterze wroga Jej Królewskiej Mości.
Privett-Clampe oddał się swoim Pathanom i dzikom bez reszty. Na uprzejme zapytania żony dowódcy garnizonu o plany małżeńskie odpowiadał zawstydzony, że ich nie ma. Znosił jej dociekania cierpliwie, choć z ponurą miną rannego, którego czeka operacja w szpitalu polowym. To była jego typowa reakcja na problematykę kobiecą. Relacje z płcią przeciwną wymagały według niego nadludzkiej cierpliwości.
Dla klanu starszych swatek zawiadujących życiem towarzyskim w garnizonie młody myśliwy był zbyt smakowitym kąskiem, by pozwoliły mu umknąć. Urządzały podwieczorki, których jedynym celem było znalezienie Augustusowi żony. Dręczyły nieszczęśnika częstymi piknikami, podczas których młode łowczynie świeżo przybyłe z Southampton usiłowały złapać go na zalotne spojrzenia pięknych oczu rzucane zza parasolek i wdzięczne omdlenia w odpowiednim momencie. P.-C. pomagał im wstać, otrzepywał z kurzu i ku ich rozczarowaniu po dżentelmeńsku zwracał przyzwoitkom w nienaruszonym stanie.
Gdy zawisła nad nim groźba, że matrymonialna koteria straci do niego cierpliwość i napiętnuje jako pomyleńca, Augustus spotkał Charlotte Lane. Jeśli nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, to zachwyt na pewno. Zauważył ją, gdy pokonywała na koniu zdradliwy rów. Znalazła się jako gość na polowaniu urządzanym przez Peshawar Yale Hounds. Privett-Clampe był cenionym członkiem tego klubu. Powszechnie uważano, że w purpurowym mundurze z jasnoniebieską stójką wygląda doskonale. Uderzyło go, jak świetnie dziewczyna poradziła sobie ze skokiem. Gdy koń odbił się od ziemi i wyciągnął w powietrzu, przylgnęła do jego szyi, by płynnie wyprostować się w siodle, kiedy zwierzę wylądowało po drugiej stronie rowu. Privett-Clampe’a urzekła elegancja tego skoku, o czym nie omieszkał jej powiedzieć wieczorem w klubie.
Zapoczątkowane pod znakiem konia zaloty nabierały rumieńców. Do polowań Augustus i Charlotte dodali rozgrywki polo, biegi śladem kawałków papieru rozrzuconych przez współzawodników, wyrywanie lancą kołków z ziemi w galopie. Każde takie wydarzenie było pretekstem do spotkania, które zawsze wyglądało na przypadkowe. Stali potem oboje naprzeciw siebie, z rękami w kieszeniach, kołysząc się w przód i w tył na obcasach swoich wysokich butów. Nie byli dobrymi tancerzami, ale ku wielkiej radości Privett-Clampe’a okazało się, że. młoda dama jest równie świetnym strzelcem, co amazonką. Kiedy zobaczył, jak z odległości stu pięćdziesięciu jardów trafia czarnego jelenia, pomyślał, że to musi być miłość. Charlotte była wysoka i smukła, miała duże dłonie i burzę jasnych włosów, upchniętych zazwyczaj pod tropikalnym hełmem. P-C. cenił te przymioty równie wysoko, jak dobry galop albo ładne pęciny u kuca do gry w polo. Nigdy nie zastanawiał się, co Charlotte ma pod ubraniem, i dopiero pod wpływem nauk Johnny’ego Balcombe’a zaczął przemyśliwać, jak, gdzie i kiedy ją pocałować.
Pierwszy pocałunek okazał się kompletną klapą. gus przygotowywał się do niego w nerwowym podnieceniu, jak do bezpośredniego starcia z wrogiem. Na miejsce ofensywy wybrał bujany fotel stojący na werandzie na tyłach Abbotabad Club. Rozciągała się stamtąd imponująca i stosownie romantyczna panorama gór. Poza tym weranda zapewniała możliwość odwrotu na wypadek fiaska całego przedsięwzięcia: bezpośredni dostęp do ogrodu i sali bilardowej. gus przypuścił szturm wieczorem, w końcowej fazie pożegnalnego przyjęcia na cześć kumpla, towarzysza gry w polo, który dostał nowy przydział. Mimo przewagi, jaką daje zaskoczenie, i uśpionej czujności wroga w postaci Charlotte po kilku szklaneczkach napoju nieco wzmocnionego alkoholem, gus był w pełnej gotowości bojowej.
Uraczył ją paroma frazesami (podpowiedzianymi przez Johnny’ego) o pięknie dzikiej przyrody i aromatycznej woni wieczoru. Wyobrażał sobie, że po takim wstępie jego intencje staną się dla przeciwnika jasne i oczywiste. Przypuścił więc frontalny atak, równie gwałtowny, co źle wymierzony, i huknął czołem w grzbiet nosa swojej lubej. Zawartość szklanki chlusnęła na nową suknię, z nosa Charlotte zaczęła kapać krew. Oboje czuli się upokorzeni. gus natychmiast skapitulował, ale Charlotte, wysłana do Indii przez matkę w jasno określonym celu, nie zamierzała tak łatwo rezygnować. Mocno złapała Gusa za szyję i przyciągnęła ku sobie. Mimo mnóstwa dymu, sygnałów ostrzegawczych i działań zaczepnych obie strony osiągnęły porozumienie. Tydzień później gus i Charlotte ogłosili zaręczyny, a trzy miesiące później w kościele anglikańskim w Peszawarze odbył się ich uroczysty ślub.