W końcu rzeczywistość zaczyna przystawać do szlachetnej fantazji Privett-Clampe’a. Ustaje nawet gmeranie w spodniach. Akcent Clive’a tak bardzo się poprawia, że majora zadowala samo patrzenie na swego protegowanego, gdy ten, wyprostowany, deklamuje wybrane fragmenty.
– O tak – mamrocze wtedy. – Dobitniej. Właśnie tak.
Warkot projektora. Snop białego światła pada na ekran w zaciemnionej sali balowej, rozjaśniając tuzin modnych i pustych głów – gładkich, z trwałą, ostrzyżonych na chłopczycę, wypomadowanych. Książę Firoz i jego wyjątkowi przyjaciele bezwładnie zapadli się w fotelach obitych czerwonym pluszem. Tylko fryzury nie doznały uszczerbku. Wszystko po niedawnych harcach: sporcie i seksie, a może modnej kombinacji obu rozrywek. Jak Riwiera, to Riwiera. Cokolwiek to było, już skończone. Teraz słudzy zbierają rozrzucone staniki i florety, przygotowując salę do jednego z głośnych pokazów filmowych księcia Firoza. Świta w liberii łagodną perswazją rozdziela odurzone tancerki rewiowe i splecionych z nimi w uścisku, wyczerpanych przyjemnością spadkobierców wielkich armatorów, podnosi dziewczyny z podłogi, doprowadza do porządku i holuje w stronę foteli. Mimo niedoskonałości stroju – przekrzywionych opasek na włosach, szali w nieładzie – ciągle są zniewalająco i onieśmielająco ponętne. Właśnie ów dar zachowania pięknego wyglądu, nawet pod wpływem najmocniejszych trunków, na jakie stać Firoza, wyróżnia je spośród tłumu modnych kokietek i to za jego sprawą znalazły się w Fatehpurze. Dziś wieczorem przechodzą same siebie, ponieważ Firoz obiecał specjalny pokaz.
Tak, sir, Cornwell Birch przyjechał. Prosto z Miasta Aniołów. Z najnowszymi dokonaniami przemysłu filmowego. Cornwell Birch w stroju uosabiającym wyobrażenia krawca Angeleno na temat wieczorowego ubrania w tropikach (garnitur z żółtego jedwabiu i zielone kamasze), zaciągający się gigantycznym cygarem. Cornwell Birch, który na Ellis Island zmienił nazwisko z Burcz. Ktokolwiek przedstawił go księciu Firozowi, powinien spalić się ze wstydu. Nie ma jednak wątpliwości, że za ich sprawą coś się zaczęło dziać. Birch przyjeżdża do Fatehpuru pokazać swoje najnowsze dzieło i coś nakręcić, może coś w rodzaju kroniki filmowej dokumentującej sceny z życia w pałacu maharadży. Najczęściej jednak chodzi o wyjątkowe filmy, o których wolałby publicznie nie mówić, chyba że ktoś przy stole poręczyłby za resztę.
Birch pyka cygaro i jednym uchem słucha opowieści wzburzonego Firoza o miejscowej polityce. O polityce w bardzo szczególnym ujęciu. Dla Firoza polityka to po prostu rozdział funduszy, a ściślej rzecz ujmując, jego funduszy (żałośnie niskich w stosunku do rzeczywistych potrzeb), oraz pytanie, czy kiedykolwiek uda mu się dobrać do kapitału zamrożonego w książęcych włościach. Wtedy mógłby zrobić z niego jakiś użytek. Na przykład sprawić sobie spinki do mankietów. Albo akwarium. O wiele łatwiej byłoby mu dostać wszystko, czego potrzebuje (nie wie, co to mogłoby być, wie jednak, że czegoś na pewno mu potrzeba), gdyby został nababem. A jego brat robi trudności. Potężny Miecz i Wielka Tarcza Fatehpuru! Władca Niezdolny do Erekcji Prawdziwie Godzien tego Imienia! Firoz wie to z pewnego źródła. Może jednak nie akwarium. Może jakieś uzdrowisko z gorącymi źródłami i personelem w białych uniformach. Tak czy siak, żeby kiedykolwiek miał szansę na prawdziwe pieniądze, jego brat impotent nie może otrzymać zgody na adopcję dziedzica.
I tu wkracza na scenę prawdziwa polityka.
Według najświeższych informacji do Fatehpuru przybywa za trzy dni brytyjski rezydent na Pendżab sir Wyndham Braddock z lady Aurelią. Zamierzają ustrzelić tygrysa, najeść się i rozerwać na koszt księstwa Fatehpur. Wizyta czysto protokolarna. Nie ma wątpliwości, że Murad poprosi o zgodę na adopcję, a sir Wyndham skonsultuje się w tej sprawie ze swoim człowiekiem w Fatehpurze. Tym sposobem cała materialna przyszłość Firoza spoczywa w rękach tego żałosnego bałwana Privett-Clampe’a. W innej sytuacji Firoz wcale by się nie martwił. Wszyscy wiedzą, że Brytyjczycy marzą o pozbyciu się Mu-rada. Sęk w tym, że Firoz nie jest pewien, czy Privett-Clampe go poprze. Fatalnie się złożyło, że ostatnio pokłócili się o nowy wystrój książęcych komnat. I o kupno sterowca. Na litość boską, przecież kupiec twierdził, że jest Szwajcarem!
Jest jednak sposób, żeby wszystko poszło po myśli Firoza.
– Facet najwyraźniej lubi chłopców – ciągnie zaaferowany. – Wiem od Neda Flowersa. Co mi podsunęło świetną myśl. Jean-Loup! Jesteś tam?
Jest. Siedzi w tylnym rzędzie. Jean-Loup – gibki galijski młodzian o wydatnych kościach policzkowych, wyciągnięty z marsylskiego rynsztoka, pociecha marynarzy, gotów zrobić wszystko bez wyjątku z każdym bez wyjątku, pod warunkiem że… No cóż, właściwie bezwarunkowo. Po prostu to zrobi. Ktoś obudził się u jego boku w Cannes, ktoś inny na jachcie w pobliżu Antibes. W końcu wylądował tutaj, choć, o ile Firozowi wiadomo, równie dobrze mógłby znaleźć się gdzie indziej. Twierdzi, że ma dwadzieścia jeden lat. Większość daje mu siedemnaście. Kogo by to zresztą obchodziło, gdyby nie wieczna wypukłość w obcisłych ponad miarę spodniach.
– Jean-Loup, pomyślałem, że zrobisz coś niewiarygodnie pokręconego z majorem Privett-Clampe’em, a ty, drogi Cornwellu, sfilmujesz całą akcję. Zagrożę, że pokażę film sir Wyndhamowi, jeśli ta stara świnia nie poprze mnie jako następcy mojego brata! Co o tym myślisz?
– O czym? – pyta Privett-Clampe, który właśnie wszedł, wsparty na ramieniu żywo gestykulującego Flowersa.
– Nie mogłem go powstrzymać – krzywi się Flowers.
– Cześć, chłopaki – bełkocze wstawiony major. – Flowers powiedział, że puszczacie film. Jeszcze tego nie widziałem. Pomyślałem, że przyjdę i zobaczę, co to takiego. Macie coś przeciwko?
– Ależ skąd, panie majorze – odpowiada zadowolony Firoz. – Jak miło pana widzieć. Jean-Loup! Dotrzymasz panu majorowi towarzystwa.
– Rukhsana? Wstawaj! – Yasmin szarpie Prana za ramię. – Chcą cię widzieć.
Zaspany Pran wchodzi do ciasnego pokoju Khwaja-sary, gdzie zastaje diwana i fotografa zatopionych w rozmowie. Bliska wizyta sir Wyndhama Braddocka powoduje w tej części pałacu taki sam zamęt, jak w skrzydle należącym do księcia Firoza. Nabab chce wiedzieć, czy nie będzie żadnych problemów z adopcją. To sprawa najwyższej wagi. Jeśli uzna swego małego kuzyna za następcę, Firoz nie zrobi z księstwa swojej skarbonki. Na razie nabab nie ma co do tego pewności.
– Chłopcze – zwraca się Khwaja-sara do Prana – czas, żebyś pokazał, co umiesz. Gra toczy się o wielką stawkę. Honor księstwa. Twoje bezpieczeństwo. Major Privett-Clampe jest z księciem Firozem. Mamy szansę zadziałać. Musisz zwabić go znowu do pokoju chińskiego. Wreszcie będziemy mogli dokończyć tę sprawę.
Zanim Pran obudził się na dobre, jego opiekunowie zdążyli odziać go w mundurek i wyprowadzić na długi korytarz pokryty porysowanym parkietem. Na samym końcu korytarza są podwójne drzwi, zza których sączy się światło i dobiega śmiech. Eskorta znika. Pozostawiony sam sobie, Pran zachodzi w głowę, co ma teraz robić.
Podchodząc bliżej drzwi, wyraźnie słyszy burkliwy głos majora.
– Wykluczone. Nie martw się. O’Dwyer zajmie się wszystkim.