– Ale – to głos Firoza – ci podżegacze mają poparcie. Zwiodą mnóstwo ciemnych ludzi. W Fatehpurze powinniśmy dać im silny odpór.
– Święta racja. Dlatego potrzebowaliśmy wsparcia sił Rowlatta. Trzeba dać draniom nauczkę. To jedyny sposób.
Pran zagląda do środka. Sala jest zaciemniona. Przed ogromnym białym ekranem stoi kilka rzędów z rzadka rozstawionych foteli. Z tyłu sali rzuca światło buczący projektor, na który sługa zakłada szpulę filmu. Widać wyraźne pozostałości przyjęcia. Butelki szampana na podłodze, parę ciał w malowniczych pozach na fotelach. Pran zauważa kilka znajomych twarzy – Latynos, naga cyklistka i dziwacznie ubrany mężczyzna, który zjawił się dziś rano. Major Privett-Clampe siedzi pośrodku. Rozdęty cień między patykowatymi postaciami. Nikt nie widzi, kiedy Pran chyłkiem wślizguje się do środka.
– Proszę bardzo – mówi książę Firoz, nalewając Privett-Clampe’owi szkockiej.
– Dzięki, stary – odpowiada major nerwowo. Radość, że może spróbować importowanej whisky Firoza, mąci niebezpieczna bliskość młodego Francuza. Privett-Clampe nigdy specjalnie za Francuzami nie przepadał, a tymczasem ręka tego francuskiego młodzieńca właśnie spoczęła na jego udzie.
Na tle oświetlonego ekranu ich sylwetki tworzą komiczny kontrast. Głowa Jean-Loupa wsparta o ramię majora, kanciasty profil Firoza grożący przekłuciem baloniastych policzków i kulfoniastego nosa Privett-Clampe’a. Pran ostrożnie posuwa się naprzód. Nogi wplątują mu się w jakiś szczegół damskiej bielizny. Ratując się przed upadkiem, odruchowo przytrzymuje się fotela, który z łoskotem uderza w sąsiednie siedzisko. Pran przypada do ziemi. Serce wali mu jak młotem.
– Obudziłeś się, De Souza? – woła książę. – Właśnie zaczynamy pokaz najnowszego odkrycia pana Bircha.
Pran leży w bezruchu. Firoz wyrzuca z siebie stek przekleństw. Potem słychać wycie i dźwięk tłuczonego szkła. Najwyraźniej Firoz cisnął w operatora butelką po szampanie.
– Co ty wyprawiasz, durniu?! Czemu się tak grzebiesz?! Operator bąka przeprosiny w urdu.
– Mów do mnie po angielsku! Nie znoszę tego małpiego języka!
– Przepraszam, sahib!
Książę Firoz prosi zebranych o wybaczenie. Pran wychyla głowę zza foteli w ostatnim rzędzie. Gdy operator próbuje uruchomić projektor, Privett-Clampe znów mówi o polityce. Pran nie rozumie wszystkiego. Coś o obronie Indii, marszach, protestach i aresztowaniu bez procesu. Reszta gości nie wykazuje najmniejszego zainteresowania. Jedynie Firoz słucha uważnie, a przynajmniej sprawia takie wrażenie, choć od czasu do czasu wierci się w fotelu, jakby wolał robić co innego.
Kiedy oczy przyzwyczajają się do ciemności, Pran dostrzega inne osoby – posępnego francuskiego chłopca, który kręci się wokół
Pathanów, Flowersa, skandalizującą szwedzką tancerkę, o której kobiety z zenany czytały w ilustrowanych magazynach.
– No! – krzyczy Firoz, gdy igła gramofonu z trzaskiem opada na płytę i salę wypełniają pierwsze takty dramatycznej muzyki fortepianowej. Pran wystawia głowę znad oparcia fotela. Na rozświetlonym ekranie pojawia się napis:
SYLWIA
ALBO
NIEDOLE BIAŁEJ NIEWOLNICY
Firoz zaczyna bić brawo. Jedno z nieruchomych dotąd ciał w ostatnim rzędzie podnosi się i przeciera oczy.
– To wyjątkowa rzecz! – zapowiada Birch. – Tylko na specjalne pokazy!
Pran nigdy przedtem nie widział filmu. Urzeczony migoczącymi obrazami, podnosi się z podłogi i siada w jednym z książęcych foteli z wysokimi oparciami. Zapomina, gdzie jest. Zapomina o grożącym mu niebezpieczeństwie. Ludzie na ekranie wyglądają jak duchy, jak wyprane z kolorów wspomnienia. Pran zastanawia się, jak dali się namówić do pokazania tak intymnych szczegółów własnego życia.
Sylwia, bohaterka filmu, jest młodą imigrantką przybywającą do USA. Niemal natychmiast po zejściu na amerykański ląd wyłuskuje ją z tłumu przybyszów młody mężczyzna w słomkowym kapeluszu. Obiecuje, że zrobi z niej sławną aktorkę, i zawozi ją do wysokiego domu z cegieł. Pran jest zdezorientowany. Przecież Sylwia już występuje w filmie! No, ale rzecz dzieje się w Ameryce, a tam wszystko może być inaczej. Wkrótce staje się jasne, że młody mężczyzna wcale nie kręci filmów. Łotr czyha na cnotę Sylwii. Zamyka ją w pokoju ze starą kobietą o wykrzywionych ustach i czarnych obwódkach wokół oczu. Pran sympatyzuje z bohaterką. Po jakimś czasie wraca mężczyzna w kapeluszu (który układał jakiś plan ze swoimi wąsatymi kumplami). Niewiele czasu potrzeba, żeby pozbawić Sylwię wierzchniego ubrania.
– Dobry Boże! – w głosie majora słychać przyganę. Birch wybucha śmiechem.
– Spokojnie, majorze! To dopiero początek.
Birch ma rację. Stopniowo Sylwia zostaje bez niczego, z wyjątkiem czarnych pończoch. Kiedy młody mężczyzna sam zaczyna się rozbierać, major Privett-Clampe traci panowanie nad sobą i, przejęty zgrozą, zrywa się na równe nogi. Przez chwilę stoi, z trudem utrzymując równowagę i zasłaniając niemal cały ekran. Półprzytomny mężczyzna w ostatnim rzędzie, De Souza, czy ktokolwiek to jest, bełkocze coś niezrozumiale i macha ręką, nakazując majorowi usiąść.
– Jak oni mogli… To obrzydliwe. – Major najwyraźniej nie wierzy własnym oczom.
– Powiedzieli mi, że dalej robi się jeszcze ciekawiej. Birch obiecuje pikantne sceny, gdy Sylwia wpadnie w ręce trzech paskudnych Arabów. Kontrast między jasną skórą a ciemną jest…
Książę Firoz przekroczył granicę. Choć major opił się whisky swojego gospodarza, choć w żyłach gospodarza płynie książęca krew, choć to było nie było gospodarz, on- Privett-Clampe – nie może czegoś takiego tolerować.
– Ty łajdaku! – wrzeszczy i już ma zdzielić księcia pięścią, gdy jego uwagę przykuwa scena na ekranie. Mężczyzna w kapeluszu nie ma na sobie nic prócz markowego nakrycia głowy. Stojąc bokiem do kamery, zbliża się ku Sylwii z groźnie wzwiedzionym członkiem. Privett-Clampe opada na fotel niczym sflaczały balon i śledzi dalszy rozwój akcji. Siedzący za nim Pran otwiera usta ze zdumienia.
Scena spółkowania dobiega końca. W następnej pojawia się jeszcze jedna branka. Widok dwóch białych kobiet w niebezpieczeństwie przywołuje najczarniejsze wspomnienia związane z maharadżą i le vice Anglais. Major znów zrywa się na równe nogi i wykrzykuje pod adresem Firoza oskarżenia o najróżniejsze niegodziwości, jawnie mieszając wypadki na ekranie z wydarzeniami w Fatehpurze. Głuchy na prośby księcia, by usiadł i napił się jeszcze whisky, zaczyna usuwać z drogi fotele i zmierza do wyjścia. Pran za późno przypomina sobie, że miał być dyskretny. Nim zdążył się ukryć, staje twarzą w twarz z majorem.
– Clive? Co ty tu robisz?!
Książę Firoz odwraca głowę, usiłując przebić wzrokiem ciemności.
– Kto to jest, do cholery?
– Ja – bąka Pran i ucieka.
W Fatehpurze panuje gorączkowa atmosfera. W brytyjskiej rezydencji Charlotte szykuje huczne przyjęcie pod gołym niebem. W pałacu, gdzie państwo Braddock się zatrzymają, dworzanie nababa przygotowują przegląd wojsk i oficjalną audiencję, a służba Firoza dopracowuje program umilenia czasu gościom, którzy mają nabrać przekonania o wysublimowanym smaku księcia, jego rozwadze i zdolności rządzenia.
Dostojnym gościom należy się takie przyjęcie. Sir Wyndham Braddock – członek IPS, kawaler Orderu Imperium Indyjskiego, Jego Wysokość Rezydent Pendżabu – to imperialny półbóg. Jego podróżom po dwudziestu pięciu podległych mu księstwach zawsze towarzyszy moc podarunków, rozrywek, audiencji i tak uroczysty, że niemal nadziemski ceremoniał. Iście platońska forma uprawiania polityki. Tego roku sir Wyndham zostawił sobie Fatehpur na koniec. Nadchodzi czas upałów, gdy Brytyjczycy stają się rozdrażnieni i niezdecydowani. Wygląda na to, że trzeba go będzie zabawiać jeszcze troskliwiej niż zazwyczaj. Auta kursują między Lahore i Fatehpurem, wożąc zaopatrzenie. Służba poleruje srebra i szkło. Od takich drobiazgów bardzo wiele zależy.