Выбрать главу

Golenie wymaga dostarczenia gorącej wody w ściśle określonym momencie. Sługa Razdana uważa to za swój najważniejszy obowiązek w ciągu dnia. Ostrzenie brzytwy zajmuje mu nie mniej niż dwie minuty. Dwie następne minuty trwa przygotowanie piany. W tym czasie jego nagi pan wykonuje ćwiczenia zalecane po kąpieli, których szczegółowy opis zawarł w rozprawie „Po czystości i pobożności czas zadbać o prawidłowe krążenie krwi”.

Po spełnieniu tej powinności pan otrzymuje brzytwę sprawdzoną uprzednio palcem sługi i może przystąpić do golenia. Ta czynność jest niezwykle precyzyjna i wymaga od pandita Razdana wielkiego opanowania. Pod żadnym pozorem nie powierzyłby golenia swemu słudze. Brzytwa jest ostra, ucho bardzo blisko, a posadzka zawsze zdradliwa, mimo że od balii dzieli go duża odległość. W tej kwestii pandit Razdan nie dowierza nawet samemu sobie. Czasem wyobraża sobie, że nie panuje nad ręką i w niekontrolowanym odruchu przeciąga brzytwą po gardle. Kiedy taka myśl przelatuje człowiekowi przez głowę, dokończenie golenia wymaga żelaznej woli.

Tuż przed wybuchem wojny pandit Razdan rozwiązał najtrudniejszą część powyższego problemu. Zapuścił brodę. Ale ciągle wymaga ona przycinania i nawet ten zabieg najeżony jest niebezpieczeństwami. Każdego ranka trudy golenia doprowadzają Razdana niemal do płaczu, mimo to zawsze je przezwycięża. To tylko jedna spośród wielu drobnych bitew, jakie stacza co dnia.

Ubieranie wiąże się z wytrząsaniem butów na wypadek, gdyby w środku skryły się skorpiony, oraz wołaniem o świeży strój, gdyby przygotowany na dziś upadł na posadzkę lub uległ zanieczyszczeniu kroplą olejku do włosów. Jednocześnie Razdan usiłuje kontrolować oddech i uspokoić rytm walącego serca. W przerwach poszukuje na ciele oznak choroby. Jeśli dopatrzy się czegoś niepokojącego, każe słudze wezwać lekarza. Służący gorliwie wybiega z pokoju, by spędzić kilka minut na schodach, zaciągając się bidi. Pandit Razdan nigdy nie pyta, dlaczego lekarz nie przychodzi. A symptomy niezmiennie znikają, gdy jego uwaga kieruje się ku czemuś innemu.

Pandit Razdan pilnuje, by w sądzie zawsze mieć mydło, wodę i czyste ręczniki. Nie zapomina o zapasowym komplecie ubrań. Posiłki jada według niezmiennego rytuału, jeśli więc ma nieszczęście odbywać podróż, gruntownie bada przynależność kastową potencjalnego kucharza. „W dzisiejszych czasach upadku – pisze w przychylnie odebranym komentarzu do „Niebezpieczeństw współczesnej kuchni” – jeśli nie chcemy narazić na szwank swej duchowej pomyślności, stajemy przed smutną koniecznością przywdziania policyjnego hełmu w celu sprawdzenia przydatności kucharza”.

Pandit Razdan unika ściskania dłoni angielskiemu sędziemu okręgowemu. Zyskał tym sobie opinię radykała. Tymczasem prawdziwy powód tej niechęci nie ma nic wspólnego z polityką. Zasadza się wyłącznie na wstręcie do dotykania pozakastowego zjadacza wołowiny, który hołduje wątpliwym zwyczajom. Kiedyś pewien młody angielski prawnik ochoczo postąpił ku Razdanowi i uścisnął mu dłoń, zanim ten zrobił cokolwiek, by temu zapobiec. Rozprawa trwała prawie trzy kwadranse, a wstrząśnięty całym zajściem pandit, zamknięty w męskiej ubikacji, zapamiętale szorował ręce, by zmyć z nich piętno tego dotknięcia.

Kiedy nadchodzi epidemia grypy Amar Nath Razdan ma wrażenie, jakby sam wszechświat wyzwał go na pojedynek. Trudno znaleźć coś, co przerażałoby bardziej. Pierwsza ofiara, jaką widzi, to mieszkaniec ulicy leżący na poboczu w otoczeniu płaczących krewnych. Twarz trupa jest wykrzywiona, sina i opuchnięta. Nieco później, gdy przestają obowiązywać dotychczasowe nakazy przyzwoitości, pandit Razdan ogląda umierającą Angielkę, wynoszoną z jednego z domów w dystrykcie dla urzędników państwowych. Jej twarz jest tak samo sina jak twarz tamtego człowieka. Choroba zaciera różnice rasowe. Załamanie się systemu społecznego przeraża pandita Razdana niemal tak mocno jak śmierć.

Po tygodniu od zarejestrowania w mieście pierwszych przypadków hiszpanki chorują i umierają już tysiące. W Ameryce i Europie grypa zdążyła pochłonąć miliony istnień. Wiadomo, że chorym niewiele można pomóc. Krążą pogłoski o transportowcach przemierzających Atlantyk, które docierają do portów przeznaczenia w połowie puste, z ludźmi dziesiątkowanymi przez chorobę. Szerzy się panika, pustoszeją bazary. Z odległych okręgów nadchodzą opowieści o wymarłych wioskach i kolumnach zaprzężonych w woły wozów znajdowanych przy drogach, z martwymi woźnicami na kozłach. Kiedy szpitale i zenany już nie wystarczają, bogate rodziny urządzają prowizoryczne oddziały dla chorych we własnych domach. Mimo przynależności do rozmaitych towarzystw dobroczynnych, pandit Razdan odmawia pójścia w ich ślady. Przystępuje do pisania artykułu pod roboczym tytułem: „Dwadzieścia metod zapobiegania chorobom przenoszonym drogą powietrzną”, ale zanim wstępna wersja jest gotowa, autora ogarnia zwątpienie. Przestaje wierzyć, że „nadludzkie akty dbałości o czystość”, dobrze przewietrzone pomieszczenia czy bawełniana maseczka na twarzy skutecznie uchronią go przed chorobą.

Powszechnie uważa się, że grypa trzyma się blisko ziemi, więc przez jakiś czas pandit wypełnia swoje obowiązki z grzbietu konia. Pożyczona klacz stoi osiodłana na dziedzińcu domu. Kiedy Razdan wkracza na ulicę, jest już poza zasięgiem szkodliwego wpływu. Jako że nie sposób wjechać na koniu do budynku sądu, pandit Razdan spisuje wcześniej swoje mowy i posyła z nimi do środka sługę. Gdy ten biega po schodach w górę i w dół, jego pan siedzi na koniu, obserwowany w całym swym majestacie przez dzieci i brytyjskiego sierżanta policji, bynajmniej nie rozbawionego tym widokiem. Pożar w dzielnicy slumsów zmusza Razdana do wizyt w tej części miasta. Odrzuca zaproszenie do niskich domków i rozmawia z ich mieszkańcami z wysokości końskiego grzbietu, z chusteczką przytkniętą do twarzy. Trwa to cały tydzień, aż jakiś łobuz ciska w konia kamieniem. Trafione zwierzę zrzuca jeźdźca wprost do mętnej kałuży, w której z całą pewnością aż roi się od wszelkich chorób. Po długotrwałym szorowaniu Razdan zawierza innym sposobom. Przerzuca się na regularne kąpiele stóp w wyciągu z gorczycy oraz płukanie gardła smrodliwymi miksturami na bazie chlorowanej wody sodowej, konopi i kwasu borowego. Postanawia okadzić dom. Każe sługom przygotować rozgrzane węgle, po czym posypać je siarką i spryskać melasą. Gęsty i duszący niebieskawo-zielony dym napełnia pokoje obrzydliwą wonią.

Nocami Razdanowi śni się zaraza. Obrzękłe twarze i odgłosy kaszlu prześladują go na ulicach, gdzie domy i sklepy zdają się zlewać z sobą, zatracać indywidualny kształt, dotknięte jakąś własną niepowstrzymaną architektoniczną chorobą. Ludzie ze snu są przerażający i nierozróżnialni. Pod wpływem spojrzenia albo dotyku zamazują się i przechodzą jeden w drugiego – kobiety w mężczyzn, czarni w białych, wysocy w niskich. Wydaje się, że epidemia zaciera wszelkie istniejące różnice, zlewając cały świat Razdana w jedną straszliwą bezkształtną masę.

Zza drzwi sypialni pandit Razdan domaga się lekarza tak długo, póki sługa nie wypełni jego żądania. Medyk zjawia się w masce na twarzy i staje w progu pokoju. Ordynuje pandicie jakiś drogi lek i radzi unikać zanieczyszczonego powietrza oraz skupisk ludzkich. To ostrzeżenie jest zupełnie niepotrzebne. Większości zgromadzeń i procesji i tak zakazano. Pracę sądów zawieszono na mocy rozporządzenia okręgowego inspektora sanitarnego. Informację o tym przyniósł Razdanowi młodszy kancelista, ale Razdan nie wpuścił go do domu.

Pewnego ranka podczas kąpieli, przezornie wydłużonej teraz do jednej godziny, Amar Nath Razdan zaczyna odczuwać zawroty głowy. Próbuje przezwyciężyć strach chwytający go za gardło, lecz im bardziej z nim walczy, tym bardziej mu ulega. W końcu wraca do łóżka z nadzieją, że zawroty miną. Ale jest coraz gorzej. Po godzinie przychodzi ból głowy, dojmujące, wyraźne pulsowanie między oczami, zwiastujące nieuchronną śmierć kościotrupim chrobotem. Po dwóch godzinach, mimo wypicia sporej ilości wody, pandit Razdan jest rozpalony, zaczyna gorączkować. Przeciąga palcem po górnej wardze i czuje wilgoć.