Выбрать главу

– Zestrzelę ją z tego roweru! – ryczy na całe gardło. – Złaźcie mi z drogi! Muszę wycelować!

Pośród rozbawionego towarzystwa jest książę Firoz, wsparty dla utrzymania równowagi na ramieniu zdezorientowanego służącego.

– Nie bądź głupi, De Souza! – cedzi słowo po słowie. – Jeśli ją trafisz, rozsypie wszystko!

Wesoła kompania rusza dalej, rozkrzyczana i rozchichotana. Pusta butelka po Don Perignon toczy się za nimi po korytarzu. Na twarzy Khwaja-sary maluje się odraza.

– Widzisz, z czym musimy tu walczyć? – mruczy pod nosem nie tylko do siebie, ale i do Prana. – I temu szczeniakowi się wydaje, że może rządzić Fatehpurem…

W zenanie Khwaja-sara kuca przy niskim stoliku zastawionym rozmaitymi garnczkami i słojami. Długimi, małpio zręcznymi palcami sięga po moździerz i tłuczek. Szczypta po szczypcie wsypuje do moździerza substancje z różnych pojemników. Potem idzie w ruch tłuczek i po jakimś czasie powstaje miałki czerwony proszek. Pran nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Wtóruje mu szelest sari. A gdyby tak się schował? Albo zszedł na dół po zewnętrznej ścianie?

– Co za dzieciaka mi tu przywieźli? – biadoli Khwaja-sara. – Dlaczego wszystko muszę robić sam?

Z przepastnych fałd swego ubrania wydobywa małą sakiewkę. Gdy zanurza rękę w obszernym czarnym szalu, jego płeć zdaje się zanikać, cofać, pozostawiając neutralną istotę o nieokreślonej tożsamości. Pran zastanawia się, czy Khwaja-sara może stać się niewidzialny, jeśli moc znikania z pola widzenia jest bardziej zaawansowaną formą androginii. Gdyby nie ręce, to coś przed nim byłoby niewyraźnym kłębem gałganów.

Jeden zręczny ruch i Khwaja-sara trzyma w palcach małą perłę. Wrzuca ją do moździerza i rozdrabnia.

– To jest – bardziej mówią jego gesty niż słowa – asha, napój książąt. W tym naczyniu utarłem trzydzieści siedem składników. Zabrało mi to więcej czasu, niż powinno się poświęcać komukolwiek spoza rodziny królewskiej, nie mówiąc już o takiej nędznej sierocie jak ty. Teraz wypij.

Pran waha się. Ciągle ma w pamięci efekty działania specjalnego lassi Ma-ji. Ale na widok zakrzywionego noża, który pojawia się w ręku hidżry zmienia zdanie. Asha ma ostry, słodko-gorzki smak. Całkiem przyjemny.

W chińskim pokoju wcale nie ma porcelany, jedwabiu i obrazków z wizerunkami smoków czy pań z parasolkami, jak Pran się spodziewał. Chiński pokój jest pozbawiony okien i całkiem czarny. Ściany, podłogę, sufit i tych parę mebli, które tam stoją, polakierowano lub pomalowano na ten sam smolisty kolor. Przy biurku stoi proste drewniane krzesło. Na biurku leżą przybory do pisania, stare słowniki i stos małych, błyszczących tabliczek z chińskimi znakami po jednej stronie i angielskimi literami po drugiej, przypuszczalnie pamiątka po jakiejś grze w słówka. Centralne miejsce w pokoju zajmuje złowieszczo obszerne łoże.

Początkowo Pran nie jest skonsternowany sytuacją. Asha rozgrzewa go od środka, powodując silne, niemal zwierzęce doznanie dobrego samopoczucia. Pełen animuszu przemierza pokój dużymi krokami, choć sari krępuje nieco jego zawadiackie ruchy. Pewność siebie traci dopiero w ostatniej chwili na dźwięk gmerania kluczem w zamku.

Do pokoju wkracza Flowers w towarzystwie majora Privett-Clampe’a. Twarz majora promienieje bezmiernym szczęściem.

– Och, mój chłopiec – mówi gardłowym głosem. – Mój drogi, kochany chłopiec.

– Jak mam ci dziękować? – teraz chrypi do Flowersa. Obaj są kompletnie pijani.

– To drobiazg.

Przez krótką chwilę na twarzy majora maluje się niepokój.

– Ale nie powiesz nikomu, dobrze? Gdyby ktoś się dowiedział, no wiesz, moja żona…

– Jasne, że nie powiem. A teraz, przyjacielu, zostawiam was tutaj. Kiedy będzie po wszystkim, ktoś po niego przyjdzie.

– Świetnie – mówi major.

Flowers pospiesznie wychodzi i zamyka drzwi. Pran i major zostają sami.

Major Privett-Clampe jest mężczyzną w średnim wieku. Ma rudawo-blond włosy, przypadłość wielu Europejczyków z północy kontynentu. Kolor włosów tak bardzo zlewa się z barwą skóry, że granica między jednym a drugim jest dziwnie zamazana. Ten zakłócony koloryt uwydatniają jeszcze gęste wojskowe wąsy. Major ma na sobie ten sam mundur, co podczas mushairy. Jego medale i lakierowane oficerki błyszczą wyzywająco w słabym świetle. Opięta czerwona góra i spodnie wyglądałyby o wiele lepiej na młodszym mężczyźnie i pewnie w odległej przeszłości dobrze leżały na samym majorze. Jednakże czas nie obszedł się z ich właścicielem łaskawie. Lata obfitych śniadań dzień w dzień oraz porto i cygara po kolacji sprawiły że teraz ciało majora niebezpiecznie rozpiera uniform. Alkohol też nie pomógł jego wyglądowi. W trakcie służby major – jak wielu innych żołnierzy Imperium – stopniowo przesuwał porę pierwszej wieczornej szklaneczki dżinu na coraz wcześniejszą godzinę. Odkąd przeniesiono go z armii do służby dyplomatycznej, ta pora regularnie nadchodziła około dziewiątej rano.

– Kochany chłopiec – powtarza major. Rozpina guzik i uwalnia tłuste podgardle z krępujących je więzów ciasnego kołnierzyka. – Przyprowadzili cię do mnie. – Upojony szczęściem chwili, macha rękami niczym szalony dyrygent i zmierza w stronę Prana.

Wobec takiego obrotu spraw taktowniej będzie teraz, zająć się bliżej historią i geografią księstwa Fatehpur, tematem fascynującym, który w dużym stopniu umknął uwadze uczonych Pendżabu. Księstwo zajmuje wąski pas ziemi długości dwustu i szerokości około sześćdziesięciu mil. Większość jego powierzchni to pola uprawne, choć we wschodniej części stopniowo przechodzą one w poszarpaną skalistą równinę. Na południowym wschodzie, niedaleko Grand Trunk Road, leżą bagniste tereny usiane niewielkimi jeziorami, obfitujące w rozmaite gatunki ptaków. Uznane kiedyś za najmniej produktywną część księstwa, jeziora Fatehpuru odgrywają obecnie decydującą rolę w jego życiu politycznym i społecznym. Istnienie takich wymarzonych terenów łowieckich sprawia, że rozmiłowani w strzelaniu brytyjscy oficjele i inne użyteczne dla księstwa osobistości gorliwie starają się wydębić zaproszenie na polowanie. Z oczywistych względów zaproszenia o wiele łatwiej dostają ci, z których Fatehpur ma jakiś pożytek. W gabinetach zastępcy gubernatora, agencji stanu Pendżab i innych tego typu instytucji wiadomo o tym doskonale, choć nikt tego głośno nie mówi.

Głównym skupiskiem ludności Fatehpuru jest miasto Fatehpur. Mimo iż położone w pewnej odległości od szlaku handlowego Grand Trunk Road, który przebiega na południe od granic księstwa i łączy odległą Kalkutę z Peszawarem, Fatehpur czerpie korzyści z tej lokalizacji. Miejscowi tkacze wymyślili kiedyś szczególny rodzaj bawełnianego materiału w kratę, który upowszechnił się w całych północnych Indiach. Konkurencja w postaci materiałów z fabryk Manchesteru zniszczyła miejscowe tkactwo, lecz Fatehpur nadal tętni życiem. Reszta poddanych nababa, mieszanka muzułmanów, sikhów i hindusów, zamieszkuje liczne małe wioski. Ich majątek jest znaczny, przynajmniej w porównaniu z wieśniakami w mniej fortunnych miejscach, na przykład w dotkniętym klęską głodu Biharze czy nawiedzanym powodziami wschodnim Bengalu. Dzięki takim warunkom kolejni nababowie mogli nakładać na poddanych wysokie podatki bez groźby utraty ich umiarkowanej życzliwości.

Choć rodzina panująca wywodzi się od założycieli Fatehpuru, księstwo powstało zaledwie dwieście lat temu. Na ziemi, gdzie liczni radżpuccy władcy mogą pochwalić się rodowodem sięgającym zamierzchłych czasów i rządzą tym samym terytorium od tysiąca lub więcej lat, ten fakt czyni z monarchów Fatehpuru śmiechu wartych parweniuszy.

Wczesne lata królestwa spowija mrok. Wiadomo jednak, że tysiąc sto dwadzieścia dwa lata po ucieczce proroka Mahometa z Mekki do Medyny i mniej więcej dwa lata po śmierci Wielkiego Zdobywcy, cesarza Alamgira, jeden z pomniejszych mogolskich generałów Ala-u-din Khan znalazł się pośród wzgórz Pendżabu na czele oddziału konnicy. Padłszy ofiarą dworskiej intrygi w Delhi, został wysłany z misją spacyfikowania sikhów, którzy mimo różnorodnych metod perswazji, z torturowaniem i ścięciem ich dziewiątego guru włącznie, z niezrozumiałych powodów ciągle odmawiali przejścia na islam i uznania władzy Mogołów.

Przemierzając konno wzgórza, generał Ala-u-din doszedł do wniosku, że stracił upodobanie do wojaczki. Z natury dyplomata, w gruncie rzeczy nigdy nie lubił walczyć i swój udział w zbrojnych starciach ograniczał do minimum. Przychodziło mu to tym łatwiej, że po śmierci władcy zapanował chaos. Przestały napływać rozkazy. I posiłki. Chodziły słuchy, że w Delhi trwa bezpardonowa walka o władzę, a armia w Pendżabie już dawno poszła w rozsypkę. Pozbawiony kontaktu z resztą dowódców, Ala-u-din ograniczył się do sporadycznych potyczek i napadów na karawany. Przez kilka miesięcy on i jego ludzie zadowalali się wędrówką po żyznych okolicach i uwalnianiem wieśniaków od zapasów ziarna oraz żywego inwentarza.

To było zdrowe życie na świeżym powietrzu. Bez trudu można sobie wyobrazić, że generała – podobnie jak wiele pokoleń brytyjskich żołnierzy po nim – cieszyły rześkie poranki w Pendżabie i obfitość zwierzyny. Tego dnia, gdy uświadomił sobie, że wojna przestała go bawić, natknął się na chatkę mędrca. Święty mąż pobłogosławił go, zaprosił do środka i powiedział, że jeśli generał nie ma ochoty dłużej wojować i nie chce brać udziału w orgii zdrad i trucicielstwa w Delhi, powinien założyć własne księstwo. Plan wydawał się rozsądny. Pełen nadziei Ala-u-din Khan zrównał więc z ziemią chatkę świętego i nazwał to miejsce Fatehpur („miasto zwycięstwa”), ogłaszając się jego pierwszym nababem.