W tym nastroju dołącza do ludzi zdążających na stadion, by obejrzeć Pochód Imperium. Na trybunach pustki. Jonathan siedzi sam, od najbliższego widza oddziela go długi betonowy łuk. Na arenie orkiestra wojskowa gra marsza, potem do mikrofonu podchodzi mężczyzna w czarnym krawacie. Jego zwielokrotniony echem głos niesie się po stadionie. „Oto rodzinne przyjęcie Imperium Brytyjskiego! – zaczyna. – Pierwsze rodzinne przyjęcie od czasów Wielkiej Wojny, kiedy to świat otwierał w zdumieniu oczy, że Imperium z setkami języków i ras ma jedno serce i duszę. Witajcie!” Odpowiadają mu skąpe oklaski.
Spiker schodzi z podium. Żołnierze i skauci przedstawiają narodziny Imperium, ciągnąc na środek areny ogromną platformę z postacią Britannii. Potem obrazują rozrost Imperium w asyście prawdziwych mieszkańców nowo zdobywanych terytoriów. Maoryscy wojownicy odprawiają rytualne haka, by za chwilę poddać się skautom przebranym za oficerów marynarki. Zulusi biegają wkoło z dzidami i tarczami, potem padają na ziemię, pokonani przez sławną kawalerię królowej Wiktorii. Kawaleria zatacza koła wokół stadionu i strzela ślepymi nabojami niczym uczestnicy rodeo na Dzikim Zachodzie.
Zbliża się finałowy numer pokazu. Parada obrazująca dzisiejsze oblicze Imperium. I nagle z bijącym sercem Jonathan dostrzega Star.
Siedzi w loży w pewnej odległości przed nim w towarzystwie szczupłego ciemnowłosego mężczyzny, który opiera rękę o tył jej krzesełka. Jonathan nie widzi ich twarzy Kiedy poddani Imperium defilują, pozdrawiając widzów (każda grupa niesie symbole umożliwiające jej zidentyfikowanie), przechodzą dokładnie u stóp obserwowanej pary. Jonathan ma wrażenie, jakby cały spektakl był przeznaczony wyłącznie dla tych dwojga, jakby składano im hołd, który mogą przyjąć lub odrzucić wedle uznania. Wyobraźnia Jonathana zmienia niewidoczną twarz Star w jedną olbrzymią gałkę oczną, chciwie pochłaniającą barwne obrazy. Kiedy pojawia się kontyngent indyjski, Jonathan opuszcza stadion.
Po powrocie do Oksfordu dręczą go wspomnienia wieśniaków Fotse. Chce się od nich uwolnić, broni im dostępu do własnego życia. Dlaczego nie dają mu spokoju? Nadal chodzi na wykłady profesora Chapela, ale teraz czuje się tam nieswojo. Kiedy profesor mówi o tabu i zwyczajach małżeńskich, Jonathan rozgląda się po sali w strachu, że napotka wzrok albo uśmiech kogoś, kto w i e, kto dobrze wie, że jego skażoną krew przywołuje czerń i dzikość. Star go nie odwiedza. Jedynym łącznikiem z nią jest ojciec. Stopniowo Chapel wprowadza Jonathana w krąg swoich najzagorzalszych wielbicieli. To młodzi zapaleńcy, którzy odwiedzają jego przestronny dom w północnym Oksfordzie, by w ogrodzie toczyć burzliwe dyskusje przy kieliszku sherry. Mimo uczestnictwa w antropologicznych dysputach Jonathan czuje, że powinien zrobić coś więcej. Udowodnić swoją lojalność.
W brytyjskiej polityce wrze. Kraj przeżywa pierwszy rok pod rządami socjalistów. Przyjaciele Jonathana są wstrząśnięci. Macdonald i jego szajka już podpisują traktaty z Sowietami. To jawne narzędzia w rękach bolszewików. Tylko patrzeć, jak obalą podstawy brytyjskiej demokracji. W najbliższych miesiącach rozwiążą armię, zmuszą przemysł do przyznania wysokich podwyżek, przeprowadzą czystkę wśród urzędników państwowych i doprowadzą do upadku Imperium. Prawomyślni Anglicy muszą położyć temu kres. Jonathan włącza się do walki. Gardłuje w świetlicy dla studentów pierwszych lat, bierze udział w głośnych wiecach w miejskim ratuszu. Związek Obywateli obwiesza salę flagami. Z gramofonu płyną dźwięki hymnu „Jeruzalem” * [przyp.: Hymn oparty na poemacie Williama Blake’a, często śpiewany przez Brytyjczyków przy okazji patriotycznych zgromadzeń (przyp. tłum.).], zagłuszając odgłosy bijatyki gospodarzy spotkania z wichrzycielami. Jonathan śpiewa na cały głos. Teraz nikt nie weźmie go za kogoś innego niż za Brytyjczyka z krwi i kości.
Pewnego ranka profesor mówi mu, że Star wyjechała do Paryża i że zastanawia się nad przeprowadzką do Francji na stałe. Jonathan popada w przygnębienie. Kiedy jeden ze znajomych z kręgów politycznych proponuje mu wspólny wyjazd do Londynu na mityng, Jonathan wyraża zgodę w nadziei, że to odwróci jego myśli od Star. Wsiada do pociągu z barwną grupą studentów, wiklinowym koszem z prowiantem i wielkim Union Jackiem, pożyczonym ze studium wojskowego w rodzimym college’u. Kiedy dojeżdżają do Paddington, prowiantu już nie ma, a po korytarzu przed ich przedziałem walają się puste butelki po szampanie. Część towarzystwa intonuje pieśni żeglarskie, co wyprowadza z równowagi konduktora, który grozi, że spisze ich nazwiska.
Ze stacji jadą taksówką na East End. Czynszowe kamienice przy Marylebone Road i Regent’s Park przechodzą w czarne od sadzy kamienice w Islington. Stopniowo domy stają się coraz nędzniejsze, a ulice coraz węższe. Wreszcie docierają do Whitechapel – dzielnicy żydowskiej. Naprzeciw szpitala przy Mile End Road zgromadził się tłum złożony z paruset osób. Wokół prowizorycznego podium wiszą flagi. Z podium przemawia kobieta z zadartym nosem. Trzyma w górze zdjęcie premiera i demaskuje go jako Szczurołapa* [przyp.: Aluzja do bohatera starej niemieckiej bajki, który uwolnił mieszkańców Hameln od inwazji szczurów. Oczarowane dźwiękami fletu gryzonie wyszły za nim z miasta, wskoczyły do rzeki i utopiły się (przyp. tłum.).] narzędzie żydowsko-bolszewickiego spisku. Przyjaciele Jonathana klaszczą i wiwatują. Jonathan też klaszcze i wiwatuje, a potem patrzy na nazwy sklepów za podium: „Silver – koszerne delikatesy”, „Piekarnia u Blooma”, i wyobraża sobie mędrców Syjonu spiskujących między kiełbasami i workami z mąką. Na podium wchodzi teraz starsza kobieta w takim samym mundurze jak jej poprzedniczka. Mówi o potrzebie odbudowania marynarki wojennej oraz konieczności solidarnego przeciwstawienia się wpływom międzynarodowej finansjery żydowskiej. Wygraża pięścią. W jednym z okien na piętrze pojawia się jakaś twarz i natychmiast znika. Aktywiści partii faszystowskiej rozdają ulotki reklamujące wieczornicę z tańcami, a członkowie ugrupowania o nazwie Liga Brytyjskich Robotników sprzedają książki na straganie. Na obrzeżach tłumu nieliczni policjanci bez przekonania próbują powstrzymać demonstrantów przed blokowaniem ulicy. Nim kobieta dochodzi do konkluzji, już ich nie widać.
Gdy trzeci mówca, weteran wojenny z rzędem medali na piersi, nawołuje tłum do obrony narodu przed zagraniczną konkurencją, nagła fala ludzka popycha Jonathana ku podium. Słychać krzyk. Nad jego głową zatacza łuk butelka. Z tylu wybuchła bijatyka. Podczas gdy niektórzy próbują się wycofać, inni na nich napierają, by się przyłączyć do rozróby. Jeden z przyjaciół Jonathana w przerażeniu szarpie go za rękaw. Drugą ręką przyciska rozciętą skroń. Przez krótką chwilę tylko oni dwaj są jedynym nieruchomym punktem w całej kotłowaninie. Odepchnięci przez czarne koszule z kijami i pałkami, torują sobie drogę w stronę podium. Mówców otacza zgraja mężczyzn. Część w mundurach, część z opaskami na ramieniu z napisem „Siły porządkowe”. Jonathan wydostaje się z tłumu. Kiedy odwraca głowę, widzi czerwoną flagę powiewającą nad samym centrum bitwy. Szturm przypuszcza kolejna grupa – młodzi mężczyźni w czapkach, samych koszulach i czerwonych krawatach.
Jonathan czmycha w boczną uliczkę. Przestraszony chłopiec z Oksfordu pędzi za nim. Zgiełk i zamęt nikną nagle jak ucięte nożem. Obaj biegną, aż demonstracja zostaje daleko za nimi. Nikt ich nie ściga.
Godzinę później członkowie oksfordzkiej wyprawy piją piwo w zaciszu pubu Bloomsbury i opowiadają niestworzone historie o zamieszkach oraz liczbie agitatorów, którym dali odpór. Powoli piszą na nowo swoje role, zmieniają się w kogoś innego. Kiedy docierają do college’u, są już bohaterami, niezłomnymi łucznikami o walecznym sercu. Tylko Jonathan milczy. Paraliżuje go wspomnienie tego, co zobaczył, nurkując w boczną uliczkę. Na czele szturmującej grupy stał Paul Gertler.
Długi i powolny proces zdrady zapoczątkowanej w dniu wyrzucenia Paula ze szkoły znalazł dziś kulminację. Jonathan chce biec z powrotem, wyjaśnić Paulowi, że wcale tego nie chciał, że nie czuje do niego nienawiści, nie chce, żeby zginął czy zniknął. „To tylko pozory, Paul; to tylko gra”. Ciągle ma przed oczami twarz przyjaciela, jego przerażenie na swój widok, a potem ból, gniew i odrazę błyskawicznie po sobie następujące. Samotność przytłacza go niczym rzeczywisty ciężar.
Po demonstracji Jonathan zarzuca politykę. Za trudno się w tym wszystkim połapać. W październiku, obrzucona błotem plotek o szpiegach i moskiewskim złocie, Partia Pracy przegrywa wybory. Oksford wydaje westchnienie ulgi. Zdecydowane zwycięstwo konserwatystów przywróciło niebiosom Boga, a światu właściwą hierarchię. Pewnego ranka, krótko po rozpoczęciu nowego semestru, obok dzbanka z kawą Willis kładzie zaproszenie. Selwyn Tredgold ma przyjemność prosić Jonathana Bridgemana na cocktail party i czytanie poezji w mieszkaniu lady Tredgold w Mayfair. Na odwrocie jest kilka pospiesznie nabazgranych słów: „Przyjdź, kochany – A.”. W tej samej chwili wszystkie postanowienia Jonathana – zapomnieć o niej, skoncentrować się na nauce – ulegają przedawnieniu.
Wieczorem w dniu przyjęcia Jonathan zjawia się pod wskazanym adresem. Szef domowej służby prowadzi go przez chromowany korytarz, który zdobią imponujące trofea myśliwskie. Z błyszczących ścian zwieszają się rogi, kły, poroża jeleni i cale zwierzęce łby. Nad drzwiami zatłoczonego salonu szczerzy zębiska goryl. Jonathan oddaje lokajowi płaszcz i wchodzi do środka. Powietrze jest szare od dymu papierosowego. Zwierzęce motywy zdobnicze i figurki (wszystko według pomysłu Star) widać jak przez mgłę. Jakby się patrzyło na kadr z filmu grozy. Od gości bije wyszukana elegancja. Jest wiele twarzy znanych z kronik filmowych i plotkarskich rubryk w ilustrowanych tygodnikach. Jedyną osobą, którą Jonathan zna osobiście, jest Levine. Wciśnięty między wypchane żyrafiątko a kompozycję karłowatych palm, usiłuje przekonać sławnego dyrektora teatru do wystawienia jego sztuki. Jonathan przystaje na chwilę obok nich. „Lekka komedia idealnie pasuje do naszych czasów – klaruje Levine. – Napisałem coś w rodzaju jeu d’esprit. Akcja rozgrywa się w akademii dobrych manier dla dziewcząt. Są dwie pary bliźniaczek…”. Dyrektor teatru jest pod wrażeniem. Przeczuwając sukces, Levine ciągnie swoją opowieść, kwitując obecność Jonathana machnięciem ręki.