Bmw nie zdążyło go ominąć. Do ryku silnika i odgłosów muzyki doszedł pisk zdzieranych opon i dźwięk żałosnego, jak na taki samochód, klaksonu. Tomka zmroził fakt, że człowiek, stojący na środku ulicy, przodem do nadjeżdżającego pojazdu, w żaden sposób nie zareagował na niebezpieczeństwo. Może był pijany, może wszystko działo się po prostu zbyt szybko. Może jedno i drugie. Auto zdążyło delikatnie, lecz niewystarczająco odbić w prawo – siła uderzenia była tak wielka, że pieszy został odrzucony na kilka metrów, uderzył plecami w ściankę przystanku autobusowego i bezwładnie opadł na zimny chodnik. W tym samym czasie samochód uderzył w słup po drugiej stronie ulicy.
Nastała przejmująca cisza. Tomek miał wrażenie, że mimo to cały czas słyszy pisk zdzieranych opon. Obejrzał się za siebie i stwierdził, że nieznajomy, którego dopiero co minął, również wszystko widział. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Nagle dresiarz ruszył biegiem w kierunku poszkodowanych, klepnął Tomka mocno w ramię i wypowiedział tylko jedno słowo:
– Dawaj.
Tomek instynktownie pobiegł za chłopakiem. Zobaczył, jak ten pędzi w stronę przechodnia leżącego na chodniku, więc sam zdecydował, że pobiegnie sprawdzić, jak wygląda sytuacja pasażerów samochodu. Nie miał czasu na zastanawianie się nad tym, co robi – po prostu działał. Parę metrów przed pojazdem jego buty zaczęły rozgniatać potłuczone szkło. Kierowca siedział nieprzytomny, na jego kolanach spoczywała zakrwawiona poduszka powietrzna. Z nosa i ucha mężczyzny leciała krew. Chłopak zajrzał do środka samochodu i z ulgą zorientował się, że mężczyzna jechał sam. Położył mu rękę na szyi, szukając pulsu. Człowiek żył, ale Tomek nie wiedział, co ma robić dalej. Klepnął kierowcę delikatnie parę razy w policzek i zapytał:
– Słyszy mnie pan?
Kierowca nie raczył odpowiedzieć. Co teraz?
Karetka.
Telefon.
Szybko.
Niczym automat sięgnął do kieszeni spodni, ale nie znalazł w niej komórki. Od ostatniej kradzieży nie zdołał kupić sobie nowego aparatu. Mając nadzieję, że kierowca bmw ma telefon, Tomek zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Nic. Wycofał się, odwrócił w stronę przystanku autobusowego i ku własnemu zaskoczeniu zobaczył, jak chłopak pomaga poszkodowanemu przechodniowi wstać. Nie wyobrażał sobie, jakim cudem ktokolwiek mógłby przeżyć tak silne uderzenie oraz grzmotnięcie plecami w przystanek. „Jezu, przecież on pofrunął jak szmaciana lalka” – pomyślał. Zobaczył, jak ofiara wypadku wyciąga ręce w stronę dresiarza, jakby chciała go objąć. Przytulili się. Tomek stwierdził, że może to znajomi albo rodzina, lub po prostu człowiek w ten sposób dziękuje za ocalenie życia. Nagle dresiarz zgiął się wpół, odpychając od siebie mężczyznę, po czym zaczął przeraźliwie krzyczeć. Przyłożył obie ręce do szyi. Pomimo dzielącej ich odległości Tomek wyraźnie widział zaskoczenie malujące się na jego twarzy oraz krew wokół ust mężczyzny, który przed chwilą powinien był zginąć, a już na pewno leżeć połamany. Dresiarz spojrzał na swoje dłonie, całe pokryte krwią. Z perspektywy Tomka wyglądało po prostu na to, że mężczyzna pobrudził dresiarza swoją krwią, ale nie rozumiał, dlaczego chłopak tak gwałtownie odskoczył i zaczął krzyczeć. Może się wkurzył, że nie da rady sprać krwi ze swojego ulubionego dresu?
Mężczyzna z pokrwawioną twarzą powoli ruszył z powrotem w stronę swego wybawcy. Dresiarz spojrzał pytającym wzrokiem na Tomka, a ten odpowiedział takim samym spojrzeniem. Chłopak ledwo zdążył się odwrócić w stronę obcego, gdy ten złapał go za szyję i dosłownie wgryzł mu się w twarz. Tomek poczuł, jak każdy, najmniejszy nawet włosek na jego ciele staje dęba, a plecy oblewa zimny pot. Dresiarz szarpał się i kopał, jednak obcy najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Nagle odwrócił głowę, wyszarpując kawałek skóry z twarzy ofiary. Gdy chłopak padał na ziemię, zakrwawiony mężczyzna spojrzał wprost w oczy Tomka. Z jego brody skapywała krew, a z ust zwisał kawałek bladej skóry. Zanim Tomek zdążył się zorientować, co robi, był już jakieś dwadzieścia metrów od miejsca wypadku i pędził co sił w kierunku najbliższego skrzyżowania.
Wola, godzina 13:00.
Spieszno panu umrzeć? – usłyszała Kaja, mimo słuchawek wetkniętych głęboko w uszy.
Odwróciła się i zobaczyła starca przechodzącego niepewnie przez ulicę na czerwonym świetle. Około czterdziestoletnia kobieta również na niego patrzyła, nie skrywając mieszaniny odrazy i złości. Staruszek zupełnie ją zignorował. Prawdopodobnie po prostu jej nie usłyszał, tak jak nie zwrócił uwagi na zmianę koloru sygnalizacji. Kobieta westchnęła, dobitnie dając upust dezaprobacie, po czym wróciła do lustrowania wzrokiem torów tramwajowych. To samo zrobiło kilka osób, które wcześniej odwróciły się i bacznie obserwowały całe zajście. Kaja nie mogła wyjść z podziwu, jak szybko ludzie zgromadzili się, żeby obejrzeć przebieg wypadków – może ta dwójka się pokłóci? Może staruszek powie jej coś zgryźliwego? Może nawet samochód go potrąci? Byłoby o czym opowiadać. W jednej chwili poczuła, jak zalewa ją współczucie, wściekłość i wstyd. Współczucie z powodu nieudolności starego człowieka, tak bardzo wyeksploatowanego i wymęczonego życiem; wściekłość na ludzi żądnych sensacji oraz wstyd przed dziadkiem za ich zachowanie.
Zamyślona prawdopodobnie przegapiłaby swój tramwaj, gdyby nie telefon wibrujący w kieszeni krótkich jeansów. Wsiadła, czytając SMS. Wiadomość od Adama – chłopak jest już w centrum i czeka na „patelni”. Kaja odpisała, że dojedzie za jakieś dwadzieścia minut. Nie skupiając wzroku na niczym konkretnym, pozwoliła się porwać muzyce.
Mokotów, godzina 13:00.
Jacek wpatrywał się znudzonym wzrokiem w jasny monitor. Po chwili stwierdził, że to bez sensu, więc zaczął stukać szczupłymi palcami o blat biurka, bezmyślnie przyglądając się srebrnym, gładkim spinkom do mankietów. W końcu i to mu się znudziło, więc odchylił się na krześle, poprawił krawat i rozejrzał się po biurze. Wypuścił powoli powietrze i zapytał:
– Idzie ktoś zrobić kawę?
– Nie, ale jak już będziesz w kuchni, to pamiętaj, że piję bez cukru.
Śmiech po odpowiedzi Karoliny utwierdził dziewczynę w przekonaniu, że zdobyła kolejne punkty w walce o firmową reputację. Jeżeli Jacek się nie odgryzie, może nawet będzie przyłożenie. Jednak młody mężczyzna tylko się uśmiechnął i powiedział:
– No tak, podobno ludzie się dzielą na inteligentnych i takich, co słodzą.
Karolina popatrzyła na niego wyraźnie zaskoczona. Jacek dalej się uśmiechał, po czym bez słowa wstał, wziął swój kubek i ruszył w kierunku wyjścia. Coś go wyraźnie gryzie, pomyślała. Po chwili odrzuciła tę myśl i pogrążyła się ponownie w pracy.
Jacek nastawił wodę w czajniku i oparł się plecami o kuchenny blat. Na ścianie widniało zdjęcie pracownika miesiąca. Wydało mu się to dziwnie tandetne. Człowiek wypruwa sobie żyły, a w nagrodę wieszają jego kiepskie – co należy podkreślić – zdjęcie, i to w kuchni, tak żeby wszyscy mogli mu się dokładnie przyjrzeć podczas pochłaniania kanapek lub odgrzanych w mikrofalówce obiadów. A co z godnością tej osoby? „Rozumiem ścianę sław i w ogóle, no ale w kuchni…” – powiedział do siebie w myślach.