Выбрать главу

Bój toczył się więc w kerosie, antropomorfa przeciwko kakomorfii, anthos kratistosów przeciwko Skrzywieniu. Jak daleko można już wejść w dżunglę? Czy potrafisz już nazwać te drzewa? A te zwierzęta? A to niebo? Potrafisz już opowiedzieć swoje sny? Wysyłali w głąb kilkudziesięcioosobowe oddziały, potem podług opisu toczących je chorób wykreślali linie frontu, plany ofensyw; a żołnierze rychło odzyskiwali morfę w gorącym uścisku aury kratistosa. Poczęto karczować dżunglę w dwóch kierunkach od Isaf, budując drogi ku centrum Skoliodoi. Nocami pochłaniała je kakomorfia; w dzień je odzyskiwano. Coraz głębiej i głębiej. Wokół Myty pojawiły się w gałęziach drzew małpy o Formie małp, na ziemię wróciły mrówki i termity o Formie mrówek i termitów. Quintilisa adynatosi przeprowadzili kontratak, uderzając bezpośrednio na Aporeum; być może wyczuwali słabość Nabuchodonozora. Bitwa trwała noc, dzień i część nocy drugiej. Zginęło ponad półtora tysiąca ludzi; drugie tyle nigdy już nie odzyskało Formy, aż do śmierci nie wydobywając się z obłędu. Gazety Afryki Alexandryjskiej pisały potem o Armii Szaleńców. Na szczęście przeżył sam Nabuchodonozor. Dzięki temu Aegipcjanie mogli w ogóle wspominać Bitwę Aporejską, dzięki temu została ona opowiedziana i zapamiętana. Gazety pisały o potworach szeolskich, zastępach metamorficznych stworzeń, ani zwierząt, ani roślin, ani żywych, ani martwych, o fali wściekłego Skrzywienia, pod którą nawet najtwardsi horrorni tracili zmysły i Formę, popadając w demencję i nagłe choroby. Niektórzy z wysuniętych na odleglejsze pozycje zupełnie się zatracili w nacierającej kakomorfii, zmieszali z nią i połączyli Formy; tak fala rosła w siłę. W pewnym momencie poczęły się nawet mieszać żywioły, Woda na miejsce Powietrza, Powietrze na miejsce Ziemi, Ziemia na miejsce Ognia, świat wokół Aporeum wywracał się na nice — zdawało się, iż takiej perwersji nic już się nie oprze. Trzeba jednak oddać honor Nabuchodonozorowi Złotemu: nie cofnął się, nie poddał Skoliozie, jego elefanty stały nieporuszone, hegemoni wydawali z ich grzbietów składne rozkazy, słowa wciąż miały sens, komendy wciąż miały sens, armia utrzymała Formę armii. Tu, w bezpośrednim otoczeniu kratistosa, pyr zapalał się jak pyr i ciało umierało jak ciało. Nie należało jednak dopuszczać kakomorfii zbyt blisko, w miarę bezpiecznym dystansem pozostawało trzydzieści, czterdzieści pusów. Tak oto, w trakcie samej bitwy, wypracowana została pośpiesznie nowa taktyka, prymitywna, lecz jedyna możliwa: zaporowy ostrzał ze wszystkich pyresider i keraunetów, z obwodu szańca wzniesionego wokół stanowisk Krokodyli Nabuchodonozora. Adynatosi ze swojej strony, jeśli w ogóle jakąś strategię w tym chaosie stosowali, to równie niewyrafinowaną: zalać agresora Skrzywioną Materią, zalać go Skrzywioną Formą. O zmierzchu 15 Quintilisa dostrzeżono wszakże w szeregach kakomorficznych kreatur zaczątki formacji i pierwsze próby zorganizowanych manewrów wojskowych. Po tym poznano zwycięstwo Nabuchodonozora: Skoliodoi chciało walczyć jak człowiek. Gazety napisały o panicznym odwrocie adynatosów i cudownym odrodzeniu afrykańskiej przyrody.

Pod koniec Quintilisa, gdy anthosy kratistosów wżarły się już na dziesiątki i setki stadionów w głąb Krzywych Krain, na niebie nad Afryką zapaliły się konstelacje nowych gwiazd. Wkrótce stały się one widoczne także w dzień. W Aporeum, Mycie i Isaf odpowiedziano, rozpalając na sawannie wielkie pyroglify. Strategosi nakazali wycofanie wojsk ze Skoliodoi. Zaprzestano wszelkich prac, nawet ci, których wystawiano na warty, tylko zadzierali głowy w milczącym wyczekiwaniu. Tak minął dzień, wieczór i noc. O poranku oberwały się niebiosa.

Pierwszy pyrownik uderzył pięćdziesiąt stadionów na południe od Myty. Nie zobaczyli, jak Ogień schodzi ze swej sfery, nie pozostała na błękicie żadna blizna po upuście pyru. Po prostu na krótką chwilę całe niebo stało się oślepiająco białe — i ci, co patrzyli, istotnie zostali oślepieni — po czym nad Mytą przetoczył się grzmot tysiąca burz i uderzył w obóz gorący wiatr, wicher niosący czyste arche pyru. Stanęło w ogniu kilkanaście namiotów, niektórym Huratianom zapaliły się ubrania i włosy. Jedynie oni się tym przejęli; reszta spoglądała na południe, nad dżunglę pstrokatej kakomorfii, gdzie hipnotycznie powoli wznosił się ku Słońcu gigantyczny słup ciemnoczerwonego dymu, wyginający się od góry w kształt grzyba o pofałdowanym kapeluszu.

Astromekanicy Pani pracowali nieprzerwanie, podług rozkazów Kratistobójcy spuszczając pyrownik co godzinę, półtorej, jak tylko nadążali ze strojeniem sfer niebieskich. Myta, Isaf, Myta, Aporeum, Aporeum, Myta, Aporeum, Isaf, Myta, Myta, od świtu do zmierzchu, i potem w nocy, którą każdorazowe uwolnienie pyrownika przepalało na wylot, pozostawiając na źrenicach powidok śmiertelnej czerwieni, wywołując z miękkiej ciemności miliony ostrych jak brzytwa cieni, budząc wszystkie zwierzęta i ludzi, całą dżunglę. Strategosi polecili cofnąć obozy kilkanaście stadionów od jej granicy, wiatr był bardzo zmienny, w każdej chwili nadejść mogła ze Skoliodoi fala pochłaniającego wszystko pożaru. Na wierzchołki najwyższych drzew wysłano nimrodów, by raportowali o postępach ognia. Nocny horyzont zasnuwał czarny dym, gwiazdy południa były zupełnie niewidoczne. Kiedy wiatr wiał z tamtej strony, zapach spalenizny piekł nozdrza. O świcie począł padać czarny śnieg: płatki popiołu niesionego prądami gorącego powietrza. Ze Skrzywienia na sawannę uciekały zwierzęta, pojedynczo i w stadach, zwierzęta i stworzenia o mniej konkretnej Formie, coraz pokraczniejsze i trudniejsze do opisania kakomorfy. Keraunety grzmiały już prawie bez przerwy, gdy ludzie zabijali potwory niczym podczas jakiejś monstrualnej dżurdży, setki, tysiące kakomorfów wypędzanych wprost pod ich lufy. Nimrodowie opowiadali o koronie ognia otaczającej cały południowy horyzont, o Skrzywionej dżungli wijącej się i morfującej pod dotykiem pyru niczym żywcem przypalany robak.

Skoliodoi płonęło.

* * *

— Pani.

— Ukorz się.

— Wezwałaś mnie.

— Gdy cię poprzednio wzywałam, nie przybyłeś.

— Nie miałem czasu.

— Hieronim Berbelek nie miał czasu. Nie podchodź!

— Nie podchodzę.

— Widzisz ten kamień nad strumieniem?

— Tak.

— Rozwiń kolczugę.

— Ciężkie.

— Czyste ge. Ale Forma — Forma musi być taka.

— Krzywy Miecz. Oczywiście.

— Skolioxyfos. Podnieś. Wyżej. Spójrz na ziemię.

— Co to jest?

— Jego cień. Skolioxyfos Krzywi wszystko, nawet światło. Gdyby wziął go do ręki człowiek słabszej Formy — nie pozostałaby długo ręką. Jeśli nie możesz go po prostu zawiesić za ząb głowicy, zawijaj go w tę puryniczną kolczugę. Powinna wytrzymać wystarczająco długo. — Mhm. Ostrze zupełnie tępe.

— Skolioxyfos nie służy do cięcia Materii.

— Mam taki sztylet…

— Twój sztylet jest na ludzi. Skolioxyfos tnie keros, obojętnie czyja, jaka morfa się w nim akurat odciska. Człowieka, adynatosa, kratistosa, boga, samego świata. Posługuj się nim z wielką ostrożnością, troje wielkich teknitesów oszalało, wykuwając ten oręż.