Agent skinął głową. Czuł napięcie w całym ciele; dłonie miał zimne i wilgotne od potu.
Rzucił okiem na chronocykl. Od razu odczytał koordynaty przestrzenne na wskaźnikach pozycyjnych i czas na zegarze pojazdu. Później omiótł wzrokiem pomieszczenie i zobaczył, że van Sarawak siedzi na ławce pod lufą pistoletu Arkońskiego i lufami karabinów littomeńskich strażników. Deirdre również siedziała, wyprostowana, jak najdalej od Wenusjanina. Określił w przybłiżeniu pozycję ławki w odniesieniu do chronocykla, podniósł ręce do góry i zaśpiewał w temporalnym:
— Van, spróbuję cię stąd wyciągnąć. Zostań w tym samym miejscu, gdzie teraz jesteś, powtarzam, dokładnie w tym samym miejscu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, stanie się to po upływie minuty od mojego zniknięcia razem z naszym włochatym kolegą.
Van Sarawak nie dał nic po sobie poznać i dalej siedział z kamienną twarzą, ale na jego czole pojawił się perlisty pot.
— Bardzo dobrze — powiedział Everard łamanym cymbryjskim. — Usiądź na tylnym siodełku, Boieriku. Puścimy w ruch tego magicznego konia.
Jasnowłosy mężczyzna skinął głową i posłuchał. Kiedy Manse zajął miejsce przed deską rozdzielczą, poczuł na piecach dotyk zimnej lufy rewolweru trzymanego w drżącej ręce.
— Powiedz Arkońskiemu, że wrócimy tu za pół godziny — dodał.
W tym świecie stosowano mniej więcej ten sam system mierzenia czasu co w świecie Everarda; oba wywodziły się z Babilonu. Gdy Nordyk wydał polecenie, Manse rzekł:
— Najpierw znajdziemy się w powietrzu nad oceanem i będziemy szybować.
— D… d… dobrze — wyjąkał niepewnie Boierik.
Agent Patrolu ustawił regulatory przestrzeni na piętnaście kilometrów w poziomie i trzysta w pionie, po czym nacisnął odpowiedni guzik.
Siedzieli jak czarownice na miotle, spoglądając w dół na szarozielony bezmiar wód i widoczną w oddali niewyraźną smugę lądu. Szarpnął nimi porywisty wiatr i Everard mocniej przycisnął kolana do boków pojazdu. Uśmiechnął się zimno, usłyszawszy przekleństwo rzucone przez Boierika.
— Czy ci się to podoba? — zapytał.
— To jest… to jest cudowne. — W miarę oswajania się z nową sytuacją Boierik przejawiał coraz większy entuzjazm. — Balony są niczym w porównaniu z tym. Mając takie maszyny, będziemy mogli polecieć nad nieprzyjacielskie miasta i spalić je!
Te słowa w jakiś sposób pomogły Everardowi zrobić to, co było konieczne.
— Teraz polecimy do przodu — oznajmił i ruszyli. Boierik wydał okrzyk radości. — A potem w jednej chwili przeskoczymy do twojej ojczyzny — dodał.
Przesunął dźwignię manewrową. Chronocykl zakreślił pętlę i zanurkował z przyspieszeniem 3g.
Chociaż Manse był przygotowany na to, co się stało, z trudem i utrzymał się na siodełku. Nigdy się nie dowiedział, czy Boierik i runął w dół podczas kreślenia pętli, czy też w czasie nurkowania. Dostrzegł tylko kątem oka spadającą do morza postać, choć wolałby tego nie widzieć.
Później przez krótką chwilę wisiał nad falami. Najpierw zadrżał: a gdyby olbrzym zdążył wystrzelić? Potem poczuł wyrzuty sumienia. W końcu przestał o tym myśleć i zaczął zastanawiać się nad sposobem uratowania kolegi.
Ustawił regulatory przestrzeni na odległość 30 centymetrów od ławki z więźniami. Prawą rękę trzymał w pobliżu tablicy kontrolnej — będzie musiał działać bardzo szybko — a lewą zostawił wolną.
Pojazd czasu zmaterializował się błyskawicznie tuż przed Wenusjaninem. Everard złapał go za tunikę i wciągnął w obszar pola czasoprzestrzennego. Jednocześnie drugą ręką cofnął wskazówkę na tarczy zegara i nacisnął główny guzik.
Od metalu odbiła się kula. Manse zauważył krzyczącego Arkońskiego. A później wszystko zniknęło: cofnęli się w czasie o dwa tysiące lat i znaleźli na trawiastym wzgórzu opadającym ku plaży.
Everard, drżąc na całym ciele, oparł się o kierownicę chronocykla.
Ocknął się, słysząc głośny krzyk. Odwrócił się, żeby spojrzeć na leżącego na zboczu van Sarawaka i zobaczył, że Wenusjanin wciąż obejmuje ramieniem Deirdre.
Wiatr ucichł, morze z szumem zalewało szeroką białą plażę, a chmury płynęły wysoko po niebie.
— Nie mogę ci robić wyrzutów, Piet — powiedział Everard, krążąc wokół pojazdu czasu, i opuścił wzrok. — Ale to wszystko skomplikuje.
— A co miałem zrobić?! — zapytał ostrym tonem drugi mężczyzna. — Zostawić ją, żeby tamci dranie ją zabili albo żeby zniknęła razem z całym swoim światem?
— Przypomnij sobie, że wyrobiono w nas odruch warunkowy, żebyśmy nigdy nie zdradzili istnienia Patrolu osobom niepowołanym. Nie moglibyśmy powiedzieć jej prawdy, nawet gdybyśmy chcieli. A jeśli idzie o mnie, to nie mam na to ochoty.
Everard spojrzał na dziewczynę. Stała, dysząc ciężko, lecz miała błysk zrozumienia w oczach. Wiatr rozwiewał jej włosy i unosił skraj długiej cienkiej sukni.
Potrząsnęła głową, jak gdyby chciała wyrwać się z koszmarnego snu, podbiegła do nich i wzięła ich za ręce.
— Wybacz mi, Manslach — szepnęła. — Powinnam była wiedzieć, że nas nie zdradzisz.
Pocałowała ich obu. Van Sarawak z entuzjazmem oddał jej pocałunek, ale Everard nie mógł się do tego zmusić. Przypomniał sobie Judasza.
— Gdzie jesteśmy? — podjęła Deirdre. — Tutaj jest prawie tak samo jak w Llangollen, tyle że nie ma mieszkańców. Czy zabrałeś nas na Wyspy Szczęśliwe? — Odwróciła się na pięcie i zaczęła tańczyć wśród kwiatów. — Czy możemy tutaj odpocząć przed powrotem do domu?
Everard wciągnął głęboko powietrze i rzekł:
— Mam dla ciebie złe nowiny, Deirdre.
Zamilkła. Zauważyła, że zbiera siły.
— Nie możemy wrócić.
Czekała w milczeniu.
— Czary… czary, których musiałem użyć, żeby nas uratować, uniemożliwiają nam powrót do twojego kraju.
— Czy nie ma nadziei? — Ledwo ją usłyszał.
— Nie — odparł, czując pieczenie pod powiekami.
Dziewczyna odwróciła się i odeszła. Van Sarawak chciał za nią pójść, ale po namyśle zrezygnował i usiadł obok Everarda.
— Co jej powiedziałeś? — zapytał. Manse powtórzył mu swoje słowa.
— To chyba najlepsze wyjście — dodał na zakończenie. — Przecież nie mogę wysłać jej z powrotem, by podzieliła los jej świata.
— Nie. — Van Sarawak siedział jakiś czas spokojnie, wpatrując się w morze, a potem podjął: — Który to rok? Mniej więcej w epoce Chrystusa? Wobec tego nadal jesteśmy powyżej punktu zwrotnego.
— Tak. I musimy go odnaleźć.
— Wróćmy do biura Patrolu w jednej z wcześniejszych epok. Na pewno znajdziemy tam pomocników.
— Być może. — Everard położył się na trawie i spojrzał w niebo. Poczuł przemożne zmęczenie. — Sądzę, że zdołam zlokalizować to przełomowe wydarzenie właśnie tutaj, przy pomocy Deirdre. Obudź mnie, kiedy wróci.
Wróciła z suchymi oczami, chociaż każdy by poznał, że płakała. Gdy Manse zapytał ją, czy pomoże mu w jego misji, skinęła głową i rzekła:
— Oczywiście. Moje życie należy do ciebie, ponieważ mnie uratowałeś.
„Po tym, jak cię wplątałem w tę awanturę”. Manse powiedział ostrożnie:
— Chcę tylko, żebyś udzieliła mi pewnych informacji. Czy słyszałaś o… o takim sposobie usypiania ludzi, że we śnie uwierzą we wszystko, co się im powie?