Выбрать главу

Taka sama myśl musiała przyjść do głowy temporalnemu włóczędze, gdyż zatrzymał konia i wycelował miotacz. Manse zobaczył oślepiający błysk i poczuł mrowienie w policzku: omal nie został trafiony. Nastawił swój pistolet na szeroką wiązkę i jechał, nieustannie strzelając.

Następna płomienista kula ugodziła jego konia prosto w pierś. Zwierzę runęło na ziemię i Everard wypadł z siodła. Dzięki wyćwiczonym odruchom zamortyzował upadek. Zerwał się na równe nogi i chwiejnym krokiem ruszył w stronę wroga. Zgubił paralizator, który leżał gdzieś w błocie, i nie miał czasu go szukać. To nieważne, znajdzie go, jeśli przeżyje. Szeroka wiązka promieni spełniła zadanie: wprawdzie nie była dostatecznie silna, by powalić człowieka, ale Neldorianin wypuścił miotacz z ręki, a jego koń słaniał się na nogach z zamkniętym oczami.

Deszcz smagał twarz Everarda. Agent dobrnął do konia bandyty. Neldorianin zeskoczył na ziemię i wyciągnął miecz. Brzeszczot miecza Amerykanina również zabłysnął w szarym świetle dnia.

— Jak chcesz — powiedział agent po łacinie. — Jeden z nas nie opuści tego pola żywy.

10

Nad górami wzeszedł księżyc i śnieg nagle zalśnił w jego promieniach. Daleko na północy błyszczał jeden z lodowców; w oddali zawył samotny wilk. Kromanionczycy śpiewali w swojej jaskini i ich przytłumione głosy docierały na oszkloną werandę.

Deirdre stała w ciemnościach, wyglądając na zewnątrz. Promień księżyca oświetlił część jej twarzy i zalśnił we łzach spływających po policzkach. Drgnęła, kiedy Everard i van Sarawak stanęli za nią.

— Już wróciliście? — zapytała. — Przecież przybyliście tutaj i zostawiliście mnie dopiero tego ranka.

— Nie zabrało nam to wiele czasu — odparł Wenusjanin, który nauczył się greki pod hipnoedukatorem.

— Mam nadzieję… — Spróbowała się uśmiechnąć. — Mam nadzieję, że wykonaliście wasze zadanie i będziecie mogli odpocząć po trudach.

— Tak — oznajmił Everard. — Wykonaliśmy je.

Stali obok siebie przez chwilę, spoglądając na zimowy krajobraz.

— Czy to prawda, że nigdy nie będę mogła wrócić do siebie? — zapytała Deirdre.

— Niestety tak. Czary… — Agenci wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Oficjalnie pozwolono im powiedzieć dziewczynie wszystko, co uznają za stosowne, i zabrać ją tam, gdzie, ich zdaniem, będzie jej najlepiej. Van Sarawak utrzymywał, że może to być tylko Wenus w jego epoce, a Manse był zbyt zmęczony, by się z nim spierać.

Deirdre odetchnęła głęboko.

— Niech tak będzie — rzekła. — Nie zmarnuję życia, lamentując z tego powodu. Oby Baal sprawił, żeby moi rodacy żyli w pokoju.

— Jestem pewien, że tak będzie — uspokoił ją starszy agent.

Nagle Everard poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Pragnął tylko snu. Niech van Sarawak powie, co zechce, i zbierze ewentualne laury.

Skinął koledze głową, mówiąc:

— Idę się położyć. Odwagi, Piet.

Wenusjanin wziął dziewczynę za rękę, a Manse Everard powoli poszedł do swojego pokoju.