— Nie ma już Hesperus City — wymamrotał van Sarawak. — Nie ma spacerów nad kanałami o zmierzchu. Nie ma win Afrodyty, nie ma… czy wiesz, że miałem na Wenus siostrę?
— Zamknij się! — niemal wrzasnął Manse. — Wiem. Do diabła z tym. Liczy się tylko to, co zrobimy. Posłuchaj „Patrol Czasu i Danellianie nie istnieją. Nie pytaj mnie, dlaczego kiedyś istnieli i dlaczego po raz pierwszy po podróży w odległą przeszłość zastaliśmy zmienioną przyszłość. Nie rozumiem paradoksów czasu. Po prostu tak się stało i to wszystko. Ale biura Patrolu i stacje wypoczynkowe, istniejące przed zmianą, nie zostały unicestwione. Musi tam być kilkuset agentów, których możemy zebrać.
— Jeśli zdołamy do nich dotrzeć.
— Musimy znaleźć to przełomowe wydarzenie i usunąć interferencję. Musimy to zrobić!
— To dobry pomysł, ale…
Usłyszawszy kroki i zgrzyt klucza w zamku, więźniowie cofnęli się. Zaraz potem uśmiechnięty van Sarawak skłonił się z galanterią. Nawet Everardowi zaparło dech w piersiach.
W asyście trzech żołnierzy do celi weszła piękna jak bogini dziewczyna. Miała wielkie, zielone i lśniące oczy, a jej twarz stanowiła ucieleśnienie irlandzkiego ideału kobiecej urody. Długa biała suknia okrywała smukłą sylwetkę, która powinna się znaleźć na murach Troi. Manse zauważył, że kobiety żyjące w tej epoce używały kosmetyków, chociaż nowo przybyła ich nie potrzebowała. Nie zwrócił uwagi ani na jej biżuterię ze złota i bursztynu, ani na lufy rewolwerów.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i zapytała:
— Czy mnie rozumiecie? Podobno znacie język grecki…
Posługiwała się raczej klasyczną niż współczesną greką. Everard, który przez jakiś czas pracował w epoce Aleksandra Wielkiego, wsłuchawszy się w słowa nieznajomej, był w stanie je zrozumieć mimo dziwnego akcentu.
— Tak, rozumiem — odparł, jąkając się nieco, gdyż chciał z nią jak najszybciej pomówić.
— Po jakiemu bełkoczesz? — spytał van Sarawak.
— W klasycznej grece — wyjaśnił Manse.
— Ale mam szczęście! — jęknął Wenusjanin. Zapomniał o rozpaczy i nie odrywał oczu od rudowłosej piękności.
Everard przedstawił siebie i swojego towarzysza. Dziewczyna powiedziała, że nazywa się Deirdre Mac Morn.
— Och, nie! — zawołał van Sarawak. — Tego już za wiele! Manse, naucz mnie greki. I to szybko.
— Zamknij się! — syknął Amerykanin. — To poważna sprawa.
— Zgoda, ale dlaczego tylko ciebie ma spotkać ta przyjemność?
Everard przestał zwracać na niego uwagę i poprosił dziewczynę, żeby usiadła. Sam ulokował się obok niej na pryczy; jego zasępiony kolega trzymał się w pobliżu. Policjanci wciąż mierzyli do nich z rewolwerów.
— Czy grecki jest nadal żywym językiem?
— Tylko w Partii, a i tam jest bardzo zniekształcony — . powiedziała Deirdre. — Między innymi ukończyłam filologię klasyczną. Saorann ap Ceorn jest moim wujem, więc poprosił mnie, żebym spróbowała się z wami porozumieć. Niewielu mieszkańców Afallonu zna język grecki.
— No cóż — Everard zdołał powstrzymać się od głupawego uśmiechu — jestem za to bardzo wdzięczny twojemu wujowi.
Deirdre spojrzała na niego z powagą.
— Skąd jesteście? Jak to możliwe, że ze wszystkich języków znacie tylko grecki?
— Znam również łacinę.
— Łacinę? — Dziewczyna zmarszczyła czoło. — Ach tak, to był język Rzymian, prawda? Obawiam się, że nie znajdziecie nikogo, kto by go znał.
— Wystarczy greka — powiedział stanowczo Manse.
— Nadal mi jednak nie powiedzieliście, skąd pochodzicie.
Everard wzruszył ramionami.
— Nie traktowano nas zbyt uprzejmie — napomknął.
— Przykro mi. — Zdawała się mówić szczerze. — Nasi ludzie są tacy drażliwi. — Zwłaszcza teraz, w obecnej sytuacji międzynarodowej. A kiedy wy dwaj przybyliście znikąd…
Manse pokiwał głową. Sytuacja międzynarodowa. Miało to znajome nieprzyjemne znaczenie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał.
— Na pewno wiecie. Huy Braseal i Hinduraj są o krok od wojny i wszyscy się zastanawiamy, co się stanie… Słabym krajom nie jest lekko.
— Słabym? Przecież widziałem mapę i Afallon wydał mi się dość duży.
— Wyczerpaliśmy siły przed dwustu laty w wielkiej wojnie z Littornem. Teraz nasze stany nigdy nie mogą dojść do porozumienia w sprawie wspólnej polityki. — Deirdre spojrzała mu prosto w oczy i zapytała: — Jak to możliwe, że nic nie wiecie?
Everard przełknął ślinę i oświadczył:
— Przybyliśmy z innego świata.
— Co takiego?
— Tak. Z planety… (Nie, to znaczy wędrowiec.) Z ciała niebieskiego krążącego wokół Syriusza. Tak nazywamy jedną z gwiazd.
— Ależ… o czym mówisz?! Planeta towarzysząca jakiejś gwieździe? Nie rozumiem cię.
— Nie wiesz? Gwiazda jest słońcem jak…
Deirdre wzdrygnęła się i nakreśliła palcem jakiś znak w powietrzu.
— Niechaj Baal[1] ma mnie w opiece — szepnęła. — Albo jesteś szalony, albo… Przecież gwiazdy spoczywają w kryształowej sferze.
„Och, nie!”
— A co z wędrownymi gwiazdami, które widujecie na niebie? — zapytał powoli Manse. — Marsem, Wenus i…
— Nie znam tych nazw. Jeśli masz na myśli Molocha, Astarte i całą resztę, to oczywiście są one takimi samymi światami jak nasz i tak samo towarzyszą słoiicu. Na jednym mieszkają dusze zmarłych, drugi jest ojczyzną czarowników, a trzeci…
„Taka ignorancja w epoce maszyn parowych!” Everard zdobył się na słaby uśmiech.
— Jeśli mi nie wierzysz, to za kogo nas uważasz? Dziewczyna spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
— Sądzę, że jesteście czarownikami — oświadczyła.
Na to nie można już było odpowiedzieć. Manse zadał dziewczynie jeszcze kilka pytań, ale dowiedział się niewiele więcej ponad to, że miasto, w którym się znaleźli, nazywa się Catuvellaunan i jest ośrodkiem przemysłu oraz handlu. Zdaniem Deirdre, Catuvellaunan było zamieszkane przez około dwa miliony ludzi, a pięćdziesiąt milionów zamieszkiwało cały Afalloa Nie była jednak tego pewna, gdyż nie przeprowadzano spisów ludności.
Przyszłość agentów Patrolu była równie niejasna jak przedtem. Armia skonfiskowała ich chronocykl i inne rzeczy, lecz nikt nie miał odwagi z nich skorzystać i toczyły się burzliwe dyskusje nad tym, jak należy potraktować dziwnych cudzoziemców. Everard odniósł wrażenie, że władze Afallonu, łącznie z dowództwem armii, działają chaotycznie z powodu personalnych rozgrywek. Państwo to było najluźniejszą z możliwych konfederacją utworzoną przez samodzielne niegdyś narody — brittyskich kolonistów i zeuropeizowanych Indian. Wszyscy zazdrośnie strzegli swoich praw. W dawnym imperium Majów, pokonanym w wojnie z Teksasem (Tehannah), a później anektowanym, kultywowano stare tradycje i stamtąd pochodzili najbardziej kłótliwi delegaci w Radzie Suffetów.
Majowie chcieli zawrzeć przymierze z Huy Braseal, na pewno z powodu sympatii do innych Indian. Stany Zachodniego Wybrzeża, które obawiały się Hinduraju, stały się jego poplecznikami. Środkowy Zachód (nic dziwnego) prowadził politykę izolacjonizmu. Jeśli zaś idzie o stany Wschodniego Wybrzeża, zamierzały popierać politykę Brittysu, choć były ze sobą skłócone.
Kiedy Manse dowiedział się, że w Afallonie istnieje niewolnictwo, chociaż nie związane z przynależnością rasową, przyszła mu do głowy dziwaczna myśl, że osobnikami, którzy zmienili historię, mogli być Konfederaci.