Выбрать главу

Dość tego. Musi myśleć o ratowaniu skóry swojej i van Sarawaka.

— Pochodzimy z Syriusza — powiedział wyniośle. — Twoje wiadomości na temat gwiazd są błędne. Przybyliśmy tutaj jako pokojowo nastawieni badacze, jeśli jednak zostaniemy źle potraktowani, możecie spodziewać się zemsty naszych pobratymców.

Deirdre miała tak nieszczęśliwą minę, że Manse poczuł wyrzuty sumienia.

— Czy oszczędzą dzieci? — zapytała błagalnym tonem. — Dzieci nie miały z tym nic wspólnego.

Everard bez trudu wyobraził sobie przerażające sceny, o których myślała: zrozpaczeni, zapłakani mali jeńcy prowadzeni w kajdanach na rynki niewolników w świecie czarowników.

— Nie będzie żadnych kłopotów, jeśli nas uwolnicie i zwrócicie nam naszą własność — oświadczył.

— Porozmawiam z wujem — obiecała — ale nawet jeśli go przekonam, niewiele wskóra, bo jest tylko jednym z Rady Suffetów. Rada oszalała na myśl o potędze, jaką zapewniłaby nam wasza broń, gdybyśmy nauczyli sieją wytwarzać.

Wstała. Everard ujął jej ręce — ciepłe i miękkie spoczęły w jego dłoniach — i uśmiechnął się do niej kwaśno.

— Głowa do góry, dzieciaku — powiedział po angielsku.

Deirdre zadrżała i znów nakreśliła w powietrzu chroniący przed czarami znak.

— No dobrze. Czego się dowiedziałeś? — zapytał van Sarawak, gdy zostali sami.

Kiedy Manse wyjaśnił, Wenusjanin pogładził podbródek i mruknął:

— To był piękny mały zbiór sinusoid. Na pewno istnieją światy gorsze od tego.

— Albo lepsze — odparł szorstko Manse. — Wprawdzie nie mają bomby atomowej, ale nie wynaleźli też penicyliny. Nie wolno nam zastępować Boga.

— Nie. Przypuszczam, że nie — westchnął van Sarawak.

4

Spędzili niespokojny dzień. Była już noc, gdy w korytarzu zamigotały światła latarek i strażnik otworzył drzwi celi. Wyprowadzono więźniów tylnym wyjściem, przed którym czekały dwa samochody. Umieszczono ich w jednym z nich i cały oddział odjechał w ciszy.

W Catuvellaunan nie było lamp ulicznych i w nocy ulice świeciły pustkami. Dlatego właśnie to wielkie miasto wydawało się nierealne. Everard zainteresował się konstrukcją samochodu, którym jechał. Tak jak przypuszczał, był napędzany parą i spalał miał węglowy. Miał gumowe opony i gładką, ostro zakończoną maskę ozdobioną galeonem w postaci węża. Całość była prosta w obsłudze i solidnie zmontowana, choć nie najlepiej zaprojektowana. Doszedł do wniosku, że ta cywilizacja metodą prób i błędów rozwinęła stopniowo mechanikę, lecz nie stworzyła prawdziwej nauki.

Przez niezgrabny żelazny most wjechali na Long Island, która także w tym świecie była dzielnicą willową przeznaczoną dla bogatych. Mimo słabego światła lamp naftowych jechali szybko i dwukrotnie w ostatniej chwili uniknęli wypadku: nie było żadnej sygnalizacji i kierowcy najwidoczniej gardzili ostrożną jazdą.

Rząd i ruch uliczny… hmm. Wszystko to jakimś cudem sprawiało wrażenie francuskiego porządku, wyjąwszy te rzadkie okresy w historii, kiedy Francją rządził jakiś Henryk z Nawarry albo generał de Gaulle. Przecież nawet w dwudziestym wieku Francja w przeważającej mierze była celtycka. Everard nie wierzył w gołosłowne teorie, głoszące istnienie stałych cech narodowych, ale uważał, że można mówić o zwyczajach mocno zakorzenionych w narodowej psychice i bezrefleksyjnie akceptowanych. Rządzony przez Celtów świat Zachodu, w którym ludy germańskie nie odgrywają żadnej roli… Tak, jeśli wziąć pod uwagę dwudziestowieczną Irlandię albo przypomnieć sobie, jak plemienne rozgrywki i przeciwstawne ambicje polityczne przyczyniły się do upadku powstania Wercyngetoryksa[2]… Tylko jak wytłumaczyć istnienie Littomu?… Chwileczkę! W jego świecie Litwa była niegdyś potężnym państwem, które bardzo długo opierało się Niemcom, Polakom i Rosjanom i przyjęła chrześcijaństwo dopiero w XV wieku. Bez niemieckiej konkurencji Litwa mogła przesunąć się daleko na wschód…

Mimo charakterystycznej dla Celtów politycznej niestabilności w tym świecie istniały ogromne państwa, lecz żyło mniej narodów niż w świecie Everarda. Cywilizacja zachodnia powstała na gruzach imperium rzymskiego około roku 600 n.e. Celtowie musieli znacznie wcześniej zdominować ten świat.

Zaczął się domyślać, co się stało z Rzymem, ale wyciągnięcie wniosków odłożył na później.

Samochody zatrzymały się przed zdobioną bramą w długim kamiennym murze. Kierowcy zamienili kilka słów z dwoma uzbrojonymi wartownikami noszącymi liberie i cienkie stalowe obręcze charakterystyczne dla niewolników. Otwarto bramę i pojazdy wjechały na długą, wysypaną żwirem aleję, wzdłuż której rosły drzewa i ciągnęły się trawniki. Na jej przeciwległym końcu, prawie na plaży, majaczył w mroku jakiś budynek. Żołnierze gestami kazali więźniom wysiąść i poprowadzili ich w jego stronę.

Była to duża drewniana rezydencja. W świetle palących się na ganku lamp gazowych Everard spostrzegł, że dom jest pomalowany w jaskrawe pasy, a jego szczyty i końce belek są zakończone smoczymi łbami. W pobliżu szumiało morze, a księżyc świecił tak jasno, że było widać sylwetkę stojącego na kotwicy statku, prawdopodobnie frachtowca, z wysokim kominem i galeoną na dziobie.

W oknach paliło się żółte światło. Niewolnik pełniący obowiązki lokaja otworzył drzwi. Ściany we wnętrzu domu były wyłożone ciemną boazerią, również fantazyjnie rzeźbioną, podłogę zaś pokrywały puszyste dywany. W końcu korytarza znajdował się przeładowany meblami salon z kilkoma obrazami w konwencjonalnym stylu; w ogromnym kamiennym kominku wesoło buzował ogień.

Saorann ap Ceorn siedział w jednym fotelu, a Deirdre w drugim. Na widok agentów dziewczyna odłożyła książkę i wstała uśmiechając się. Generał o surowej twarzy zaciągnął się cygarem i spiorunował więźniów wzrokiem. Powiedział coś krótko i strażnicy zniknęli. Lokaj przyniósł wino na tacy, dziewczyna zaś poprosiła agentów Patrolu, by usiedli.

Everard spróbował wina — był to wyśmienity burgund — i zapytał bez ogródek:

— Dlaczego tu jesteśmy?

— Na pewno bardziej ci się tu spodoba niż w więzieniu — powiedziała Deirdre z promiennym uśmiechem.

— Oczywiście. W każdym razie jest tu więcej ozdóbek. Czy odzyskamy wolność?

— Jesteście… — chciała udzielić dyplomatycznej odpowiedzi, ale była zbyt szczera, więc dokończyła: — …jesteście tu mile widziani, lecz nie wolno wam opuścić tej posiadłości. Mamy nadzieję, że zgodzicie się nam pomóc. Zostalibyście sowicie wynagrodzeni.

— Pomóc wam? Jak?

— Ucząc naszych rzemieślników i druidów czarów potrzebnych do produkcji broni i pojazdów takich jak wasze.

Manse westchnął. Wyjaśnienia na nic się nie zdadzą. Afallończycy nie mieli nawet narzędzi do wyprodukowania innych narzędzi, którymi mogliby się posłużyć, by skonstruować to, czego pragnęli. Jak jednak wytłumaczyć to ludziom wierzącym w czary?

— Czy to dom twojego wuja? — zapytał.

— Nie, mój — odparła Deirdre. — Jestem jedynym dzieckiem moich rodziców, którzy należeli do bogatej arystokracji. Umarli w zeszłym roku.

Ap Ceorn powiedział coś szczekliwie i dziewczyna przełożyła jego słowa z zafrasowaną miną:

— Do tej pory opowieść o waszym niezwykłym przybyciu rozeszła się po całym Catuvellaunan, dotarła więc też do zagranicznych szpiegów. Mamy nadzieję, że będziecie tu dobrze ukryci przed nimi.

Everard zadrżał, przypomniawszy sobie gierki, do których uciekały się tak państwa Osi, jak alianci w małych neutralnych państwach, na przykład w Portugalii. Ludzie zagrożeni wojną nie będą równie kurtuazyjni jak Afallończycy.

вернуться

2

Wercyngetoryks — przywódca zbrojnej rebelii przeciwko Rzymianom w 52 r. p.n.e. (Przyp. tłum.)