Выбрать главу

— Czy to znaczy „morze”, „Atlantyk”, a morze tylko „woda”? — roześmiał się van Sarawak. — Zobaczmy. — Pociągnął ją w stronę plaży.

Everard poszedł za nimi. Długi i szybki statek podobny do kutra parowego mknął po falach kilometr od brzegu. Leciały za nim krzyczące przenikliwie mewy, tworząc śnieżnobiałą chmurę. Manse pomyślał, że gdyby on za wszystko odpowiadał, to postawiłby tam okręt wojenny.

Czy musi podjąć decyzję sam? Przecież w czasach przedrzymskich są inni agenci Patrolu, którzy wrócą do swoich epok i…

Zesztywniał i zadrżał na całym ciele.

Wrócą, zorientują się, co się stało, i będą próbowali skorygować bieg wydarzeń. Jeśli choć jednemu z nich to się uda, wówczas ten świat zniknie z czasoprzestrzeni, a on razem z nim.

Deirdre przystanęła. Zlany potem Everard nie zauważył, czemu się przypatrywała, dopóki nie krzyknęła głośno i nie wyciągnęła ręki, wskazując na coś. Wtedy podszedł do niej i spojrzał na morze.

* * *

Kuter zbliżał się do brzegu, a jego wysoki komin wypluwał kłęby dymu i snopy iskier; złoty wąż na dziobie błyszczał w słońcu. Manse widział sylwetki ludzi na pokładzie i coś białego ze skrzydłami… Obiekt wzniósł się w powietrze z rufy i zaczął nabierać wysokości, ciągnięty przez linę. Szybowiec! Celtyccy aeronauci osiągnęli przynajmniej ten etap…

— To ładne — powiedział van Sarawak. — Przypuszczam, że mają też balony.

— Szybowiec odrzucił linę holowniczą i skierował się ku plaży. Jeden ze strażników na brzegu głośno krzyknął. Pozostali wybiegli zza węgła domu. Lufy ich karabinów błyszczały w słońcu. Kuter pomknął w stronę brzegu, szybowiec zaś wylądował, wyrywszy bruzdę w piasku.

Afalloński oficer wrzasnął, ruchem ręki nakazując agentom oddalić się. Manse dostrzegł przelotnie bladą i przerażoną twarz Deirdre. Później wieżyczka strzelnicza na szybowcu obróciła się — Everard domyślił się, że jest poruszana ręcznie — i odezwało się lekkie działko.

Amerykanin rzucił się na ziemię. Wenusjanin zrobił to samo, pociągając za sobą dziewczynę. Kartacze przerzedziły szeregi afallońskich żołnierzy.

Doszło do zaciekłej wymiany ognia z broni ręcznej. Z szybowca wyskoczyli ciemnoskórzy mężczyźni w turbanach i sarongach. „Hinduraj” — pomyślał Everard. Odpowiedzieli na strzały ocalałych strażników, którzy skupili się wokół swojego dowódcy.

Oficer ryknął i poprowadził ich do ataku. Manse podniósł głowę i zobaczył, że Afallończycy już niemal dotarli do załogi szybowca. Van Sarawak zerwał się na nogi. Everard przekręcił się i złapał go za kostkę, zanim tamten zdążył włączyć się do walki.

— Puść mnie! — Wenusjanin szamotał się, niemal płacząc. Martwi i ranni żołnierze leżeli nieruchomo na plaży, barwiąc krwią piasek. Bitewny zgiełk zdawał się sięgać nieba.

— Nie, przeklęty głupcze! Im chodzi o nas, a ten cholerny kapitan zrobił najgorszą rzecz z możliwych… — Nowa seria wystrzałów zaabsorbowała uwagę Amerykanina.

Napędzany śrubą płaskodenny kuter wpłynął na płyciznę i zaczął wypluwać ze swego wnętrza uzbrojonych mężczyzn. Afallończycy zbyt późno zorientowali się, że wystrzelali wszystkie naboje i znaleźli się w pułapce.

— Chodźcie! — Manse jednym szarpnięciem postawił na nogi Deirdre i van Sarawaka. — Musimy się stąd wydostać… Pójdziemy do sąsiadów…

Jakiś oddział desantowy zauważył ich i zawrócił. Kula z głuchym plaśnięciem uderzyła w piasek. Niewolnicy krzyczeli histerycznie wewnątrz domu. Dwa wilczury zaatakowały napastników i zostały zastrzelone.

Skulić się, pobiec zygzakiem i przedostać się przez mur na drogę — to był sposób, żeby uciec. Może by im to się udało, ale Deirdre potknęła się i upadła. Van Sarawak zatrzymał się, żeby jej strzec.

Manse również przystanął i było już za późno. Otoczyli ich obcy żołnierze, mierząc do nich z karabinów.

Dowódca napastników szepnął coś do dziewczyny. Deirdre usiadła i odpowiedziała wyzywająco. Tamtem roześmiał się krótko i wskazał kciukiem kuter.

— Czego oni chcą? — zapytał Everard po grecku.

— Was. — Spojrzała na niego z przerażeniem. — Was obu… — Oficer znów coś powiedział — …i mnie jako tłumaczkę… Nie!

Wykręciła tułów, zdołała się częściowo uwolnić od uchwytu zaciśniętych na jej ramionach dłoni i podrapała twarz najbliższego mężczyzny. Pięść Everarda zakreśliła w powietrzu krótki łuk i rozkwasiła czyjś nos. Nie trwało to jednak długo. Evervard został uderzony kolbą karabinu w głowę i półprzytomny poczuł, że czterech żołnierzy niesie go na kuter.

6

Załoga kutra porzuciła szybowiec, zepchnęła swój lekki statek na głębszą wodę i odpłynęła z maksymalną prędkością. Pozostawiła na plaży zabitych i rannych Afallończyków, ale zabrała ciała wszystkich towarzyszy.

Everard siedział na ławce na pokładzie kutra i przyglądał się, jak brzeg ginie w oddali. Stopniowo odzyskiwał jasność myśli. Deirdre wypłakiwała się w ramię van Sarawaka, który starał się ją pocieszyć. Zimny wiatr ciskał im w twarze wodny pył.

Kiedy dwaj biali mężczyźni wyszli z kabiny, umysł Manse’a znów zaczął pracować. To nie byli Azjaci, ale Europejczycy! A teraz, gdy uważnie przyjrzał się reszcie załogi, zauważył, że wszyscy mają europejskie rysy twarzy. Ciemna cera była wynikiem makijażu.

Wstał i spojrzał na swoich nowych panów. Jeden z nich był tęgim mężczyzną przeciętnego wzrostu, w średnim wieku, ubranym w czerwoną jedwabną bluzę, szerokie białe spodnie i karakułowy kapelusik; nie miał zarostu, a jego ciemne włosy były splecione w warkocz. Drugi był nieco młodszym, rozczochranym, jasnowłosym olbrzymem. Miał na sobie tunikę z miedzianymi haczykami, obcisłe spodnie z getrami, skórzany płaszcz i ozdobny hełm z rogami. Obaj nosili u pasa rewolwery i załoga kutra traktowała ich z szacunkiem.

— Co, do diabła? — Everard jeszcze raz rozejrzał się wokoło. Już przestali być widoczni z lądu i płynęli na północ. Pracujący na najwyższych obrotach silnik wprawiał cały statek w wibrację. Spieniona woda pryskała na wszystkie strony, kiedy dziób kutra ciął fale.

Starszy mężczyzna zwrócił się do więźniów po afallońsku. Everard wzruszył ramionami. Wtedy brodaty Nordyk najpierw odezwał się w niezrozumiałym dialekcie, po czym zapytał:

— Taelan thu Cimbric?

Manse, który znał kilka języków germańskich, wykorzystał szansę, a van Sarawak nastawił uszu. Deirdre skuliła się i przyglądała się tej scenie szeroko otwartymi oczyma, zbyt oszołomiona, żeby się poruszyć.

— Ja — odparł Everard. — Ein Wenig. — Kiedy blondyn spojrzał niepewnie, poprawił się: — A little[3].

— Ah, aen litt. Gode! — olbrzym zatarł dłonie. — Ik hait Boierik Wulfilasson ok main gefreond herr erran Bolesław Arkoriski[4].

Everard nigdy nie słyszał takiego języka — po tylu wiekach nie mógł to być pierwotny dialekt cymbryjski… ale rozumiał go dość dobrze. Gorzej było z wymową; nie wiedział, jaką przeszła ewolucję.

— What the heli erran thu maching, anyway? — wypalił. — Ik bin aen man auf Syrius — the stern Syrius, mit planeten ok all. Set uns gębach or willen be der Teufel to pay![5]

Boierik Wulfllasson zrobił smutną minę i zasugerował, żeby kontynuować rozmowę z pomocą młodej damy jako tłumaczki.

Zaprowadził ich do kabiny, która okazała się małym, lecz komfortowo urządzonym salonem. Drzwi pozostały otwarte; pilnował ich uzbrojony wartownik, inni zaś czekali w pobliżu.

вернуться

3

Tak… trochę.

вернуться

4

Ach, trochę. To dobrze. Nazywam się Boierik Wulfilasson, a to mój przyjaciel Bolesław Arkoński. (Przyp. tłum.)

вернуться

5

Co wy tam knujecie, do diabła? Jestem z Syriusza, z gwiazdy Syriusz i jej planet. Wypuśćcie nas, bo inaczej drogo zapłacicie. (Przyp. tłum.)