Arkoński powiedział coś do Deirdre po afallońsku. Skinęła głową i grubas podał jej kieliszek wina. Wydawało się, że to ją pokrzepiło, ale odezwała się do Everarda matowym głosem:
— Zostaliśmy pojmani, Manslach. Ich szpiedzy dowiedzieli się, gdzie przebywaliście. Inna grupa miała ukraść wasz pojazd — znają miejsce, gdzie został ukryty.
— Tak przypuszczałem — odparł Manse. — Ale kim oni są, na Baala?
Usłyszawszy to pytanie, Boierik wybuchnął śmiechem, po czym długo rozwodził się nad swoją przebiegłością. Chcieli, żeby suffeci Afallonu uznali, że to Hinduraj jest odpowiedzialny za porwanie. W rzeczywistości Littom i Cimberland, związane tajnym przymierzem, stworzyły bardzo efektywną siatkę szpiegowską. Powiedział, że płyną do letniej rezydencji ambasadora Littornu na Ynis Llangollen (Nantucket), gdzie zmuszą czarowników do wyjawienia sekretów ich magii i w ten sposób sprawią przykrą niespodziankę wielkim mocarstwom.
— A jeśli tego nie zrobimy?
Deirdre przetłumaczyła słowo w słowo odpowiedź Arkońskiego.
— Będzie mi przykro z powodu konsekwencji, jakie poniesiecie. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i zapłacimy wam hojnie złotem i zaszczytami za współpracę. Jeśli jednak będzie trzeba, zmusimy was do niej. Tutaj w grę wchodzi byt naszych krajów.
Everard przyjrzał się im uważniej. Boierik wydawał się zakłopotany i nieszczęśliwy; jego radość życia gdzieś się ulotniła. Arkoński zacisnął usta i bębnił palcami po stole, ale w oczach miał coś na podobieństwo prośby. Zdawał się myśleć: „Nie zmuszajcie nas do tego. Przecież musimy liczyć się z konsekwencjami naszych postępków”.
Na pewno byli mężami i ojcami, lubili napić się piwa i pograć w kości tak jak inni ludzie. Może Boierik hodował konie w Italii, a Arkoński był nadbałtyckim miłośnikiem róż. To jednak nie miało znaczenia, skoro Naród znalazł się w konflikcie z sąsiadami.
Manse przez jakiś czas podziwiał ich misterny plan, po czym zastanowił się, co on i van Sarawak powinni zrobić. Kuter był szybki, lecz mimo to potrzebował około dwudziestu godzin, żeby dotrzeć do Nantucket. Mieli więc tyle czasu do namysłu.
— Jesteśmy znużeni — powiedział po angielsku. — Czy moglibyśmy trochę odpocząć?
— Ja, deedy — odparł Boierik z nieco sztuczną życzliwością. — Ok wir skallen gode gefreonds bin, ni?[6]
Zachodzące słońce jarzyło się na horyzoncie. Deirdre i van Sarawak stali przy relingu, wpatrując się w szary bezmiar wód. Trzech marynarzy, już bez charakteryzacji i azjatyckich ubrań, stało w pogotowiu na rufie, inny zaś sterował, kierując się wskazaniami kompasu. Boierik i Everard przechadzali się po nadbudówce. Wszyscy nosili grube płaszcze dla ochrony przed silnym wiatrem.
Everard zaczynał orientować się w cymbryjskim. Wprawdzie nadal robił błędy, ale można go było zrozumieć. Mimo to pozwalał Boierikowi kierować rozmową.
— Więc przybyliście z gwiazd? Nie znam się na takich rzeczach. Jestem prostym człowiekiem. Gdyby to ode mnie zależało, zarządzałbym spokojnie majątkiem w Cimberlandzie, a cały świat mógłby szaleć do woli. Ale my, mężowie z ludu Cymbrów, mamy obowiązki.
Wyglądało na to, że Teutoni całkowicie zajęli miejsce Latynów w Italii, podobnie jak Anglosasi wyparli Brytów w świecie Everarda.
— Wiem, co czujesz — odparł agent Patrolu. — Dziwne, że tak wielu walczy, gdy jednocześnie tak niewielu tego pragnie.
— Och, ale to konieczne — niemal zaskomlał Boierik. — Carthagalann zagarnął Egipt, który prawnie do nas należy.
— Italia irredenta[7] — mruknął Manse.
— Co?
— Nieważne. Więc wy, Cymbrowie, sprzymierzyliście się z Lit — tomem i macie nadzieję zagarnąć Europę i Afrykę, podczas gdy wielkie mocarstwa będą walczyć na Wschodzie?
— Wcale nie! — zaprzeczył z oburzeniem Boierik. — Po prostu domagamy się uznania naszych słusznych i historycznie uzasadnionych pretensji terytorialnych. Sam król powiedział…
Everard zebrał siły, by nie poddać się kołysaniu statku.
— Wydaje mi się, że niezbyt dobrze nas, czarowników, traktujecie — zauważył. — Uważajcie, żebyśmy się naprawdę na was nie rozgniewali.
— Jesteśmy chronieni przed klątwami i urokami.
— W takim razie…
— Chciałbym, abyście pomogli nam dobrowolnie. Z radością udowodnię ci, że racja jest po naszej stronie, jeśli zechcesz mi poświęcić kilka godzin.
Manse pokręcił przecząco głową i zatrzymał się przy Deirdre. W półmroku nie widział twarzy dziewczyny, ale słyszał smutek i wściekłość w jej głosie:
— Mam nadzieję, że mu powiedziałeś, co może zrobić ze swoimi planami, Manslach.
— Nie — odparł obojętnie. — Pomożemy im.
Stała jak sparaliżowana.
— Co powiedziałeś, Manse? — zapytał van Sarawak.
Everard powtórzył swoje słowa.
— Nie! — zaprotestował gorąco Wenusjanin.
— Tak! — oświadczył z mocą starszy agent.
— Na Boga, nie! Ja…
Everard złapał go za ramię i powiedział zimno:
— Uspokój się. Wiem, co robię. W tym świecie nie możemy stanąć po niczyjej stronie, gdyż jesteśmy przeciwko wszystkim. Możemy jedynie prowadzić przez jakiś czas podwójną grę. I nie mów tego Deirdre.
Van Sarawak pochylił głowę i zastanawiał się przez chwilę.
— W porządku — odparł bez entuzjazmu.
7
Littorneńska rezydencja znajdowała się na południowym brzegu Nantucket w pobliżu wioski rybackiej, ale była ogrodzona wysokim murem. Ambasada zbudowała tę letnią siedzibę w stylu obowiązującym w Littornie: długie drewniane domy pokryte dachami wygiętymi jak koci grzbiet Rezydencja i jej przyległości stały wokół brukowanego dziedzińca. Po przebudzeniu Manse zjadł śniadanie w ponurym nastroju. Deirdre patrzyła na niego z wyrzutem i jedzenie nie mogło mu przejść przez gardło. Kiedy przybili do prywatnej przystani, stał tam już inny, większy kuter i okolica roiła się od mężczyzn o twardych spojrzeniach. Oczy Arkońskiego zabłysły. Powiedział po afallońsku:
— Widzę, że przywieziono czarodziejską maszynę. Bierzmy się do roboty.
Gdy Boierik przetłumaczył jego słowa, Everard poczuł chłód w okolicy serca.
Zaprowadzono gości, jak uparcie nazywał ich jasnowłosy olbrzym, do dużej sali, gdzie Arkoński ukląkł przed posążkiem bożka o czterech twarzach, Swantewita, którego Duńczycy porąbali i spalili w innej historii[8]. Na kominku płonął duży ogień, a pod ścianami stali uzbrojeni strażnicy.
— Słyszałem, że w Catuvellaunan stoczono ciężki bój, aby zdobyć tę rzecz — powiedział Boierik. — Wielu poległo, lecz nasi zdołali wycofać się w porę, tak że nie było pościgu. — Dotknął ostrożnie kierownicy i zapytał: — Czy ten wóz naprawdę może dotrzeć wszędzie, dokąd zechce się udać jego kierowca, i przybyć po prostu znikąd?
— Tak — odparł Manse.
Deirdre obrzuciła go tak pogardliwym spojrzeniem, jakiego wcześniej nie widział. Wyniośle odsunęła się od niego i van Sarawaka.
Arkoński przemówił do niej; najwyraźniej chciał, żeby to przetłumaczyła, ale Afallonka plunęła mu pod nogi. Boierik westchnął i powtórzył Everardowi słowa Littorneńczyka:
— Chcemy, żebyś zademonstrował nam działanie tej maszyny. Ty i ja udamy się na przejażdżkę. Uprzedzam cię, że wyceluję rewolwer w twoje plecy. Powiesz mi wcześniej o wszystkim, co zrobisz. Jeśli stanie się coś dziwnego, strzelę. Jestem jednak pewien, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
8
Swantewit (Światowid) — prawdopodobnie najważniejszy bóg Słowian. Jego posąg stał w świątyni w Arkonie na Rugii, głównym ośrodku kultu nadbałtyckich Słowian; zniszczony w roku 1168 przez Duńczyków.