– Zmęczona? – zapytał niewinnym tonem, trochę zbyt niewinnym. Błaznował. Przeciągnął się. – Jeżeli o mnie chodzi, to chyba będę się już kładł do łóżka. – Udał chytre spojrzenie.
Skrzywiłam się.
– Oj, Mel, przecież wiesz, że sobie żartuję. Nie bądź taka.
Lily spoglądała na nas zafrapowana.
– Melanie Jareda za mną nie przepada – wyjaśnił Ian, puszczając do niej oko.
Uniosła brwi.
– Aha… No proszę.
– Ciekawe, gdzie się podział Wes? – mruknął pod nosem Ian, nie zważając zbytnio na jej reakcję. – Może pójdźmy sprawdzić? Przy okazji bym się napił.
– Ja też – przytaknęłam.
– Przynieście mi też. – Lily nie ruszyła się z podłogi.
Gdy weszliśmy do wąskiego tunelu, Ian objął mnie delikatnie ręką w pasie.
– Wiesz – odezwał się – to naprawdę nie fair, że to ty musisz cierpieć, gdy Melanie jest na mnie zła.
– Od kiedy to ludzie są fair?
– No tak, słuszna uwaga.
– Poza tym już ona chętnie by dopilnowała, żebyś cierpiał, gdybym jej na to pozwoliła.
Zaśmiał się.
– Fajnie, że Wes i Lily są parą, nie uważasz? – zapytał.
– Tak. Oboje wydają się bardzo szczęśliwi. Cieszy mnie to.
– Mnie też. Wes w końcu znalazł sobie dziewczynę. To mi daje nadzieję. – Puścił do mnie oko. – Myślisz, że Melanie zrobiłaby ci piekło, gdybym cię teraz pocałował?
Zesztywniałam na sekundę, po czym wzięłam głęboki oddech,
– Pewnie tak.
O tak.
– Na pewno.
Ian westchnął.
Jednocześnie w oddali rozległo się wołanie Wesa. Jego głos dobiegał z końca tunelu, ale zbliżał się z każdym słowem.
– Wrócili! Wando, wrócili!
Pojęłam w mig, o co chodzi, i już po chwili biegłam co tchu. Za moimi plecami Ian mamrotał coś o daremnym trudzie.
Prawie wpadłam na Wesa.
– Gdzie? – wydyszałam.
– W ogrodzie.
Popędziłam dalej. Wbiegając do jaskini z ogrodem, rozglądałam się już wokół. Nietrudno było ich znaleźć. Jamie stał na czele grupy ludzi, przy wejściu do południowego tunelu.
– Wanda! – zawołał, wymachując dłonią.
Biegłam ku niemu, omijając uprawy. Trudy trzymała go za ramię, jakby nie chciała, żeby wybiegł mi na spotkanie.
Chwyciłam go dłońmi za ramiona i przycisnęłam do siebie.
– Och, Jamie!
– Tęskniłaś za mną?
– Troszeczkę. Gdzie są wszyscy? Wszyscy wrócili? Nikomu nic się nie stało? – Jedyną osobą wśród zgromadzonych, która również wróciła z wyprawy, była Trudy. Pozostali – Lucina, Ruth Ann, Kyle, Travis, Violetta, Reid – przyszli ich przywitać.
– Wszyscy wrócili cali i zdrowi – zapewniła mnie Trudy. Omiotłam wzrokiem ogromną grotę.
– Gdzie są?
– Myją się, rozładowują łupy…
Chciałam zaoferować pomoc – cokolwiek, byle tylko zobaczyć na własne oczy, że Jaredowi nic się nie stało – ale wiedziałam, że nie pokażą mi, którędy wnoszą ładunek.
– Przydałaby ci się kąpiel – powiedziałam Jamiemu, czochrając mu brudne, posplatane włosy i ani na chwilę go nie puszczając.
– Ma się położyć – powiedziała Trudy.
– Trudy! – mruknął Jamie, posyłając jej krzywe spojrzenie.
Zerknęła na mnie, po czym odwróciła wzrok.
– Położyć?… – Odsunęłam się, by dokładniej mu się przyjrzeć. Nie wyglądał na zmęczonego – oczy mu błyszczały, a na policzkach, pod opalenizną, miał zdrowe rumieńce. Obrzuciłam go całego wzrokiem i zatrzymałam spojrzenie na prawej nodze.
Miał postrzępioną dziurę w dżinsach, kilka centymetrów nad kolanem. Brzegi rozdartego materiału były czerwonobrązowe. Złowieszczy kolor ciągnął się długą plamą aż do nogawki.
Krew, uprzytomniła sobie ze zgrozą Melanie.
– Jamie! Co się stało?
– Wielkie dzięki, Trudy.
– Wanda i tak by zauważyła. Chodź, porozmawiamy po drodze.
Trudy wzięła go pod rękę. Kuśtykał powoli, po jednym kroku naraz, opierając ciężar ciała na lewej nodze.
– Jamie, mów, co się stało! – Objęłam go ramieniem z drugiej strony, starając się dać mu jak najwięcej oparcia.
– To było głupie. I całkiem z mojej winy. I mogło się wydarzyć wszędzie, nawet tu.
– Opowiedz.
Westchnął.
– Trzymałem nóż i się potknąłem.
Zadrżałam.
– Nie powinniśmy iść w drugą stronę? Doktor musi na to spojrzeć.
– Właśnie od niego wracam. Od razu tam poszliśmy.
– I co powiedział?
– Że wszystko w porządku. Oczyścił mi ranę, zabandażował i kazał się położyć.
– I musiałeś iść całą drogę ze szpitala? Dlaczego tam nie zostałeś?
Jamie zrobił minę i spojrzał na Trudy, jakby szukając pomocy.
– Będzie mu wygodniej we własnym łóżku – stwierdziła.
– Właśnie – przytaknął. – Kto by chciał leżeć na tych okropnych wyrkach w szpitalu.
Spojrzałam na nich, po czym obejrzałam się za siebie. Reszta gdzieś zniknęła. Słyszałam tylko ich głosy, odbijające się echem od ścian południowego tunelu.
Co jest grane? – zaniepokoiła się Mel.
Dotarło do mnie, że Trudy również nie potrafi kłamać. Kiedy mówiła, że pozostali myją się i rozładowują skradzione rzeczy, w jej głosie zabrzmiała fałszywa nuta. Zdawało mi się nawet, że pamiętam, jak zerknęła wtedy w prawo, w stronę południowego tunelu.
– Czołem, młody! Cześć, Trudy! – Ian dopiero teraz do nas dołączył.
– Cześć, Ian – odpowiedzieli mu jednocześnie.
– Co się stało?
– Upadłem na nóż – mruknął Jamie, spuszczając głowę. Ian zaśmiał się.
– To nie jest śmieszne – odezwałam się stanowczym tonem. Nieprzytomna ze zmartwienia Melanie wyobraziła sobie, że wymierzam mu policzek. Zignorowałam ją.
– Każdemu mogło się zdarzyć – powiedział Ian, trącając chłopca pięścią w ramię.
– No – bąknął Jamie.
– Gdzie są wszyscy?
Spoglądałam na Trudy kątem oka.
– Yyy, znoszą jeszcze jakieś rzeczy. – Tym razem znacząco spojrzała w stronę południowego tunelu. Twarz Iana na moment stężała, przemknął przez nią wyraz gniewu. Trudy obróciła twarz z powrotem ku mnie i zobaczyła, że na nią patrzę.
Zmień temat, szepnęła Melanie.
Spojrzałam pospiesznie na Jamiego.
– Jesteś głodny?
– Tak.
– Czy ty w ogóle bywasz najedzony? – zażartował Ian.
Znowu sprawiał wrażenie odprężonego. Udawał lepiej niż Trudy.
Kiedy dotarliśmy do pokoju, Jamie osunął się z błogą miną na materac.
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytałam, klękając obok.
– Nic mi nie jest, naprawdę. Doktor mówi, że za parę dni wyzdrowieję.
Przytaknęłam, choć bez przekonania.
– Idę się umyć – powiedziała pod nosem Trudy, wychodząc.
Ian oparł się o ścianę. Najwidoczniej nigdzie się nie wybierał.
Kiedy kłamiesz, opuszczaj twarz, zasugerowała Melanie.
– Ian? – Utkwiłam wzrok w zakrwawionej nogawce Jamiego. – Mógłbyś nam przynieść coś do jedzenia? Ja też jestem głodna.
– Właśnie. Przynieś nam coś dobrego.
Czułam na sobie wzrok Iana, ale nie podnosiłam głowy.
– Okej – odparł. – Zaraz wracam. Dosłownie za chwilę.
Nie podnosiłam wzroku, udając, że przyglądam się ranie, dopóki jego kroki nie zaczęły cichnąć.
– Nie jesteś na mnie zła? – zapytał Jamie.
– Oczywiście, że nie.
– Wiem, że nie chciałaś, żebym z nimi jechał.
– Teraz już jesteś bezpieczny i tylko to się liczy. – Poklepałam go po ramieniu, zamyślona. – Zaraz wrócę. Zapomniałam o czymś powiedzieć Ianowi.